Friday, August 31, 2007

Ulica Śreniawitów...czyli znowu o mnie.

„Najważniejsze to bujać w obłokach....”
Zgadzam sie z Panem w tej kwestii, Panie Polański.
Pan więcej wiesz o życiu ode mnie, natomiast ja...
Ja wiem, że żyje się raz,
więc szkoda tracić czas...
A muzyka, muzyka w tym calym balaganie nadaje mi rytm....

„O panu Tralalińskim...
Raz i... raz i... dwa

A... Abra abrakadabra...
Abradabra DAB...

Gwoli przypomnienia, magicznego uderzenia
Choć świat się ciągle zmienia
AbraDAB nie do oclenia
A hardcore psycho HIP-HOP pierwsze dziecko psycho-rapu
Nikogo nie uderza po prostu rapu na ratu
Więc startuj
Powiedz jeszcze jaki znak twój
A może do kolekcji
Kartoteki, centrum dysleksji, lekcji
Udzielam nie ja
Produkuje swoje tralalalala
U stóp bram stoję, słucham, bucha
Stylu twego straszna zawierucha
Patrzę na to okiem, staję bokiem
Nie cofam się ni krokiem
Bo miejsca jest dla MC coraz więcej
Jeśli tylko staną twarzą w twarz z przedsięwzięciem
Szukasz celu
Chcesz stanąć obok swoich bohaterów
Pierwszy krok i oto ręka twa sięga po złoto
A co to?
HIP-HOPu raj ojcze daj mi daj
No to graj i przemierzaj go tak jak Filiaes Fog...Oo

A a a a Abra abrakadabra, abraDAB, to jest moja magia właśnie tak
A a a a Abra abrakadabra, abraDAB, abraDAB to ja i
A a a a Abra abrakadabra, abrakadabra, DABabra i
A a a a Abra abrakadabra, abraDAB, to jest moja magia właśnie tak

Raz, dwa i sprawdzaj, poruszaj, rozkruszaj
Zdobywaj szczyty nie zdobyte
Okryte zachwytem
Olśniony rozkwitem, ze słowem dolomitem
Ramię w ramię stań z abraDABem monolitem
Hmm, tu i ówdzie widzę brzydkich ptaków chmarę
Polujących na ofiarę
Czy mamonę - senną marę
Celem Spartakusa dziś wiedziony
Żądam od was nie korony
Lecz wolności ujarzmionej przez większości
I jak głosić trzeba
Do nieba ten, co rymu nie olewa
A do końca wcale nie jest blisko
Około coś jak stąd do San Francisco
Więc lewa i prawa Pożyteczna zabawa , bo:
HIP-HOP jak lawa
Z wierzchu twarda i plugawa
Lecz wewnętrznego ognia i sto lat nie wyziębi!
Tak mawiają pewni MC pewni
W pewnej przepowiedni i abraDAB

A a a a Abra abrakadabra, abraDAB, to jest moja magia właśnie tak
A i a i a i a Abra abrakadabra, abrakadabra
A a a a Abra abrakadabra, abraDAB, to jest moja magia właśnie tak
A a a a Abra abrakadabra, abrakadabra, DABabra, DABabra
A a a a i a i a i a i a
A a a a Abra abrakadabra, abraDAB, to jest moja magia właśnie tak ...”


Kaliber 44, płyta „w 63 minuty dookoła świata”, tekst Marcin Marten „dab”

W moim warszawskim pokoju od roku stoi plakat z podpisem
„Dla Piotrka B. z Tarcho...”
AbraDab k44.

Prezent...zgadnijcie od kogo.... :-)

Technikalia - czyli ogłosznie parafialne

W San Franie wielki czekanie na długi weekend!
W poniedziałek 3. września jest tak zwany Labour Day, czyli nasze pierwszomajowe Święto Pracy...
W związku z czym, firmy budowlane, zaangażowane w budowę Bay Bridge wykorzystają ten okres (dla wiekszości wolny od pracy) i przystąpią do nasuwania za pomocą ogromnych pras hydraulicznych plyt mostu. Aorta miasta czyli Bay Bridge przestanie przez trzy dni tętnić. Na system informacji i zorganizowanie objazdów władze miasta wydaly pół miliona dolarów.

- Dla wszystkich mających zamiar korzystać z mostu w weekend uprzejme przypomnienie ;)

Just a friendly reminder that the Bay Bridge is closed this weekend from 8 PM Friday night to 5 AM Tuesday morning in both directions. BART will be running 24 hours over the weekend and all other Bay Area Bridges will be open.

- Zachęcam również do klikania na bloga mojego kolegi z podstawówki – Zbycha. Spotkałem go na osiedlu tuż przed swoim wyjazdem do Kalifornii. Po dobrych kilku latach, pierwsza rozmowa zapowiadała się słabo, ale ostatecznie nabrała tempa i pogadaliśmy sobie ładną godzinę.

http://afterbefore.blogspot.com/

- Dyrektor Teatru na Woli popełnił właśnie wielki błąd! Kto zdejmuje ze sceny dobry program, który zapełnia salę i daje ludziom tyle radośći? Palant?! Hmmm...

- Ronin, właśnie wczoraj przybył do LA. Już niedługo kieruje się do San francisco ku swojej wielkiej przygodzie. Mój transfer tutaj to niewinna gra o małą stawkę. Ronin naprawdę zagrał Va banque! Zachęcam do odwiedzenia jego strony o podróżach.

www.marcin-sieradzki.eu

- Przy okazji zakupu meet-chees peeroshkee poznałem dwoje Polaków. Znajomość rokuje na przyszłość. Pracują tu na stałe...prawnicy ;-). W ten weekend szykują podróż nad Tahoe Lake.

Ja poczekam jeszcze 2 tygonie i pojadę tam razem z Wami...
:-) Mayole, Mayole ajjjj... 501 metrów maksymalnej głębokości!
Fiu, fiu....Nawet tacy mistrzowie jak Ceti i Junior byliby tutaj free-nurkami zaledwie...powierzchniowymi ;).

Thursday, August 30, 2007

Le Vent Nous Portera

Hej, The telephone is ringing!
-Halloo…
Yeah, to oni!!
- Czekamy pod biurem.
- Zaraz po Was zejdę... i schodzę, zbiegam, na ulice wybiegam.
Magda i Wojtek czyli pozdrowienia z Polski, chociaż z drugiej strony... ja wiem....Oni są tu dłużej niż ja ;)
Magda pracuje w warszawskim arupie, więc bez krempacji wszyscy wchodzimy na drugie piętro do biura. Siadamy najpierw przy moim biurku, krótka asymilacja z otoczniem i robimy rundę po officie.
Przedstawiam napotkanym ludziom „my friends from Warsaw Arup office”, w krótkich uprzejmych rozmowach uświadamiamy sobie, że pracujemy w globalnej firmie a świat w dzisiejszych czasach jest już za mały...Góra kilkanaście godzin i jesteś w stanie dotrzeć naprawdę na drugi jego koniec. Póki co...opowiadamy sobie o wszystkim co się po drodze od warszawskich czasów wydarzyło.
Umawiamy się na prędce, że po pracy podjadą po mnie...czerwonym Mustangiem...cabrioletem ;)
W zasadzie dzisiejsze odliczanie minut do końca pracy to przyjemność.
Faktycznie czerowny Mustang stoi na piątej tuż przed dojazdem do Market.
Wskakuję naprędce do wnętrza i ruszamy.
Zielone!
W Kalifornii nie ma co zamulać na światłach. Zwłaszcz w godzinach popołudniowych powrotów do domów.
Pierwszy raz poruszam się po San Franie samochodem... i to od razu z otwartym dachem.
Totalny odpał !!
Dzieje się wszystko na raz, opowiadamy sobie o wszystkim, komentujemy bieżące sytuacje, robimy zdjęcia


(w moim wypadku większość okazała się być do bani), śmiejemy się i prowadzimy wzajmenie po jednokierunkowej matni ulic San Francisco.....Bayside Village.
Rda numer 1:
Nie parkujcie przy czerownych krawęznikach, to jest znak zakazu zatrzymywania się.
Wskakujemy do mieszkania, szybka przebierka, piwo od niedzieli niecirpliwiło się w lodówce.
3 kapsle pilsner urquell odpadają na szklany blat stołu, zaraz do nich dołączą puste butelki.
Soooo, lets go....
Embarcadero niezmiernie dziś sloneczne. Jedziemy na północ, jedziemy na Golden Gate’a....
Poruszamy się czerwonym mustangiem po najbardziej do tego odpowiedniej ulicy w San Francisco. To się nazywa czas wolny po pracy!!
Pier 39, Ferry's building, Fisherman’s Wharf, Marina District I totalny szok!
Zmiana pogody na przestrzeni 4 ulic.
Golden Gate tonie (dosłownie) w chmurach!



Z otwartym dachem jedziemy w totalnej mgle...ale za to po Goldenie.
Na drugiej stronie zatrzymujemy się na parkingu punktu widokowego porobić zdjęcia nam samym, gigantycznej chmurze i kawalkom czasem wystajacego z niej mostu. Przez wzgórza od północy przelewają się masy chmur, a nad Zatoką utworzył się z nich gigantyczny jęzor. Jest przenikliwie chłodno, Wojtek nie ma bluzy, więc po kilkunastu minutach wsiadamy do samochodu i ruszamy w powrotną drogę.
Znów podróż przez mistyczny most w mistycznej atmosferze (co roku w sposób rytualny popełnia tu samobójstwo około 20 osób, co daje mu zaszczytne 4te miejsce na liście najbardziej popularnych...ostatnich widoków wsród zdecydowanych na wszystko śmiałków).
Zapamiętajcie radę numer 2.
W San Francisco płaci się za przejazd mostem tylko, gdy wjeżdzasz do miasta. Wyjazd jest bezplatny. Teraz akurat wracamy i czas przyszykować 5 dolarów. Wszystko idzie sprawniej.
Wracamy do miasta i na wysokości Marina District planujemy przejażdżkę po samym mieście.
Sluchajcie!
To co ja myślałem o tym mieście do tej pory, teraz przestało mieć znaczenie! Prawdziwe atrakcje dopiero się zaczęły.
Ulice o nachyleniu 45°, skrzyżownia których nie widać zaraz za wzniesieniami, wiktoriańskie domy, każdy o innym niepowtarzalnym charakterze.
Totalna jazda! Mustang złowrogo warczy wspinając się po wzniesieniach. Ja rezygnuję już z zakupu samochodu z manualną skrzynia biegów. Wojtek nie musi tłumaczyć dlaczego ;)




To nie koniec emocji!
Najbardziej zakręcona ulica świata? „The Crooketest Street in the World – tak o Lombard Street, wyraża się kilka przewodników po San Francisco, które do tej pory wpadły mi w ręce. Chyba jednak nie najbardziej....(Wydaje mi się, że na południu Europy lub w dalekiej Azji może byc jeszcze ciekawiej pod tym względem ;) ) Ale sama ulica przerosła moje oczekiwania zdecydowanie. Ma niesamowity klimat i cały czas błyskają tam flesze. Dzień i noc. 8 ostrych zakrętow na odcinku 200 metrów. To robi wrażenie. Jeśli się zagapisz...z pewnością wiedziesz komuś do salonu.
A ludzie potrafią tu jeszcze zaparkować samochód.
Rada nr. 3.
Zostawiając samochód w San Franie, skręcajcie zawszę kierownicę, tak żeby koła w razie czego oparły się o krawężnik i uniemożliwiły stoczenie się samochodu. Róbcie to nawet na płaskich ulicach. Tutaj lepiej mieć ten nawyk ;)
A te widoki na boki, gdy jedziesz w tym mieście !!
Z jednej Golden z drugiej Bay Bridge! Całe miasto w dole. Widoki totalne!
Wracając kluczymy po mieście i postanawiamy odnaleźć wjazd na „stojedynkę” w kierunku lotniska. Mylimy kurs i wpadamy na Bay Bridge’a. To dopiero atrakcja!
Najdluższy most jakim kiedykolwiek jechałem. Bez wątpienia większy od Goldasa, choć na zdjęciach które publikuje tego nie widać. Ten most ma dwie części, po środku jest wyspa, a kazda z tych części ma po kilka kilometrów. Jak żałosny wydaje się wysilek władz warszawy, starających się nie wybudować Mostu Północnego dopiero teraz rozumiem. Ten inżynieryjny cud techniki, stalowy gigant ma dwa poziomy, 4 pasy do Oakland, 4 do San Francisco. Węzeł Siekierkowski na wysokości Marsa i Ostrobramskiej to małe lokalne skrzyżowanko przy tym co tutaj widzę. Ponownie nie płacimy za przejazd (vide rada nr 2), wjeżdzamy do Oakland, ale szybko zawracamy bo Lotnisko jest zupelnie nie w tym kierunku. Znów jesteśmy na Bay Bridge. Tutaj rada numer 4.
Przyszykujcie 4 dolary – będzie sprawniej. Ufff znowu „stojedynka” i te widoki w dole - Down town nocą. Mistyka!

Zachwyty mijają po 4 milach kiedy na dobre minęliśmy znane nam rejony, a Wojtek zawyrokował.
- Musimy znaleźć stację.... i to szybko.

Zjeżdzamy ze stojedynki i kluczymy na czuja po okolicy. Napięcie rośnie, wskazówka opada. Szajs, trzeba coś przedsięwziąć. Wjeżdzamy na parking, na którym jakiś azjata z długim nożem w ręku, w żółtym blasku latarni sciennej rozcina kartony. Podjeżdżamy i grzecznie pytamy, czy nie wie gdzie jest gas station. On podchodzi ku nam z nożem i twarzą wydającą sie nic nie rozumieć. Dziwnie się nam przygląda.
-Pytamy się ponownie „czy nie wie gdzie jest gas station?”
Zero reakcji.
-Petrol, fuel, how to get the downtown...
Pokazujemy gestem ręki jak nalewamy paliwo.
A on od razu podchwyciał i z „niezdrowym” zadowoleniem okazanym uśmiechem tryumfu głosi co następuje.
“A śi, śi, five minutes, I go gas station”.
- Ok maan, ok…No problem
- Where, are you from? Pyta Nas
- from Poland – odpowiadamy.
- Not from USA....aaaaaa - zamyśla się wyraźnie i znów głupawo uśmiecha.
- And you.... where are you from?
- From here, From San Francisco….

O nic nie pytamy więcej, każdy z nas mówi o niebo lepiej niż on...
-No tak.... z San Francisco....mówię po polsku nie całkiem pod nosem.

- Tiak, Tiak – odpowiedzial z uśmiechem.

Wydaje nam się... i rozmawialiśmy o tym jeszcze długo w samochodzie, że odpowiedzial nam po polsku.

Doknczył w międzyczasie krojenie kartonow i ruszyliśmy follow our native guide ku gas station.
Faktycznie dowiózł nas na miejsce mimo, że po drodze układaliśmy już rożne scenariusze jak to niepozorny Tajwańczyk, wiezie nas na ostatnia naszą przejażdżkę, 10.000mil od rodzinnych stron. Wymyślalismy już nawet tytuły rubryk kryminalnych jutrzejszych gazet, gdyby np. nasz przewodnik okazał się być jakimś rządnym krwi psychopatą (na ktorego szczerze mówiąc wyglądał) ;).

Na koniec dziękujemy mu za pomoc, a ja pytam się.

- Have you ever been in Poland?

- I ? No…uśmiechnął się I odjechał.

Nie dałbym sobie spokoju, gdybym go o to nie zapytał.

Ok, tankujemy i wracamy.

Znów Bayside Village. Dojadamy „Polska Kielbasa” dopijamy „czesky pilzen”, słuchamy w tle Herbalaizer’a, Fisza z emadem, Fleam’a, Black Hand’a, Nie Ty to Ktoś, Edwian Collinsa. Czas na Akordeonistów. To jest to! Arek, San Fran już słyszał, a jak się w tym temacie sprawy mają w Warszawie?
Bardzo dobre przyjęcie tutaj! Weź pod uwagę, że mieszkający w Monachium brat Magdy gra na Cyji od 7. roku życia !! A to, nie wypominając mu niczego juz ponad 25. wiosen. Więc i opinia wartościowa. Macie moc!! wiem to, I will keep my fingers cross!
Długie rozmowy do pierwszej w nocy.
Kładziemy się spać. „Something wicked this way comes” dogasa w głośnikach…
Za 15.czwarta pobudka.
Pięć po, Magda z Wojtkiem Wsiadają do Mustanga.
Żegnamy się, życzymy sobie powodzenia i 3 minuty póżniej znów stoję w pustym mieszkaniu. Smutno...szkoda....

P.s. Otworzyłem gazetę.pl, potem onet, wp i się załamalem. Jednak USA dają inny punkt widzenia. Widzę teraz kuriozalność PiSs polityki i widać dokładnie w jakim bagienku się nasza scena polityczna tapla...szkoda nerwów na taką rzeczywistość....poważnie! Portale informacyjne witają co dzieć jakimś nowym horrorem...szybko przeskakuję na inne zakładki...i czekam na Was. To już niedługo ;-)


P.S. Wycofuję część swoich ogloszeń parafialnych ;)

Tuesday, August 28, 2007

Technikalia - czyli ogłosznie parafialne

Pierwsze slabości blogspota wyszly dosyć szybko.
- Brak mozliwosci zarządzania zdjęciami. Przecież to ma wyglądać i współgrać z danym postem....
- W kwestji zdjęć dalej ponarzekam. Nie ma powiększenia ich rozmiarów. słabo.
- Polskie czcionki. Utrudniona edycja, czasem naciskając alt w połączeniu z literką "z" edytor kasuje część napisanego już tekstu... slabo razy 2
- poza tym moje słabości, jesli widzicie jakieś rażące błędy ortograficzne, interpunkcyjne lub inne dawać mi znać czem prędzej, bo będzie słabo razy 100.

Errara humanum est (no nie?)

A jedna taka już raportowała (fiu...fiu...i to Kto)

;-)
pozdr

Ulica Śreniawitów

Taki juz tutaj przyjechałem.

Urodziłem się w Warszawie, zawsze zamieszkiwałem prawy jej brzeg.
Tam spędziłem całe swoje zycie. Oczywiście wyjeżdzałem to tu to tam, raz na dlużej raz na krócej, ale zawsze wpisywlaem jako adres zamieszkania Śreniawitów 10m14.
Teraz się to zmieniło.
Zawsze zazdrościlem ludziom z poza Warszawy mozliwości mieszkania w dowolnym miejscu miasta, braku w nim jakichkolwiek swoich wytartych scieżek...To daje mozliwości, to daje świeżość spojrzenia na miasto...Idziesz wszedzie tam gdzie masz ochotę iśc, a nie tam gdzie zwykłeś chodzić. Możesz się zgubic w dowolnym miejscu miasta i może to byc Twoja niesamowita przygoda w odkrywaniu nowych jego zakamarów. Choćby czas wolny po pracy...
Nie musisz robić tych wszystkich rzeczy, do ktorych przywykłeś przez lata. Ta sama kwiaciarnia, ten sam fryzjer, kościół , supermarket, obowiązki wobec rodziny i znajomych...nie masz tu rodziny i znajomych...nie masz tutaj korzeni, przyzwyczajeń. Pani Teraska u fryzjera nie wita Cię po imieniu jak co miesiąc, nie stoisz w tym samym sklepie co dzien w tej samej kolejce...bo nie znasz tego sklepu od dzieciaka i jak ci nie pasuje to wybierasz inny, nie znasz Pani Tereski i ona nie zna Ciebie...tabula rasa. Polubisz to miasto lub nie, w każdym bądź razie jesteś jego zdobywcą. Wszystko co o nim musisz się dowiedzieć musisz przyswoić sobie znacznie szybciej, znacznie intensywniej... Maciek się śmieje, że nie znam jakiegoś tam lokalu na Mokotowie...To nie ja tu jestem zdobywcą, ja tu mieszkam, jestem synem tego miasta, mam swoje miejsca. Spytaj rzymian pod Coloseum ile razy je odwiedzili...? To jest to co z przyzwyczajenia co dzien mijasz w drodze do pracy, szkoly, kina, sklepu, baru... tego zazdrościłem przyjezdnym. Konieczności dotknięcia i posmakowania nowej rzeczywistości, tak żeby nie myśleć, że się jest gorszym od autochtonów...
Teraz ja jestem tutaj nowy.
Z Warszawy przywiozlem ze sobą 27 lat naprawdę przedziwnych doświadczeń, także słabości: do alkoholi, mocnych wrażeń i kobiet... ładnych kobiet.
Ktoś kto mnie zna potwierdzi też, że lubię... bramy i mosty.
Mam do nich nie wiedzieć czemu slabość. nie wiem skąd te zainteresowania. Wspolny mianownik wydaje się prosty. Wspólny architektoniczny charakter. Oba elementy łączą: dwa brzegi, dwie góry, dwa światy...ulicy i podworka.
I tutaj, w tym mieście znajduję satysfakcję. Jest Golden Gate widziany z samolotu i dzisiaj we mgle. Król wszystkich mostów ( Kejt what will be next? ) i jeszcze od niego większy Bay Bridge, obok którego mam szczęście mieszkać.


Bramy...Lubiłem chodzic po mieście i często zaglądalem w podwórka. Moi warszawscy faworyci to Brzeska, Próżna (ten bruk...ajjj), Bracka, okolice Frascatti i Wolfa Nullo. W Polsce pamiętam sesje zdjęciową w bramie na lubelskim rynku, obok tej irlandzkiej knajpki ( nie zgadniecie z kim ta sesja była ;) ). Ta knajpka to "U Szewca" chyba, lub jakoś tak... za dobrze już nie pamiętam...W swiecie na pewno zapamietam bramy kamienic na Cresie wzdluz ulicy Ribarskiej no i te w Wenecji. Tutaj są pirsy (ang.pier) i jest ich od cholery dużo. Kazdy pir ma swoj klimat. 39ty wydaje sie byc najwiekszy i ma nawet na swoim końcu kolorową karuzelę, ba... ma tez nawet swoja lokalna atrakcję, głośne i śmierdzące Lwy morskie. Z 33 odpływamy do Alcatraz, 17sty ma zajebiste drzwi. No wlasnie drzwi...Kazdy pier to swego rodzaju brama, brama na zatokę a w konsekwencji na ocean. Musicie to zobaczyć jak juz tu przyjedziecie. Kazdy pier jest inny, kazdy jest jak brama.
A wlasnie...Wracajac do 33 pirsu. Alcatraz...Największe wrażenie zrobiło na mnie właśnie ono.
Tak, dokladnie. Alcatraz czyli antyteza mostów i bram, miejsce odosobnienia, legenda i synonim wszystkich zakładów penitencjarnych świata...Znam doskonale mury aresztu śledczego na Rakowieckiej (oczywiście od strony miasta) oraz zaklad karny na Białołęce (również od zewnątrz) i wiem, że to z czym mam tutaj do czynienia jest zupelnie czymś wyjątkowym. Muszę tam pojechać i zobaczyć tą wyspę, te cele, te budynki. Jak mi się na dziś dzień wydaje, jest to miejsce dla mnie w tym mieście najciekawsze...

Monday, August 27, 2007

American dream...

Wczoraj odebrałem bardzo milego smsa!
Zdaje się, ze ktoś spędzi swoje urodziny w San Franie.
;) ajjjjj
To bylo koło Powell street, tam zaczynają swój bieg tzw. cabel carsy czyli rozslawione w calym świecie, legendarne tramwaje.

Tak własnie. American dream.
Muscle carsy są... a i owszem, glownie w posiadaniu latynosow, którzy z wielką dumą wozą nimi latynoskie kobiety w tą i z powrotem. Ale czyje sa te kobiety i gdzie oni je tak wlasciwie wozą? Lepiej nie dociekac. ;)
Drugą co do wielkosci grupą poruszającą się po mieście w podobny sposób są....ubrani w baseballowe kurtki dobrze wykarmieni amerykańscy chłopcy...Ich zdaje się (choć moze się mylę) mniej niż inne naznaczone intelektem twarze poruszają się po mieście z podobną dystynkcją, w podobny...nie uchodzący uwagi przechodniow sposob.

Dobrze wykarmieni, ale nadal nie roztyci...a na pewno nie przesadnie.
Ok, widzialem parę osób, ktore mogłbym podpiąc pod kategorię "Overseized Monster"
Ale to jest Kalifornia i znacznie wiecej po ulicach chodzi , biega i jezdzi na rowerze wysportowanych ludzi w naprawdę różnym wieku...Kult ciała, żebyście wiedzieli.
A od kogo wiem, że w LA trudno o naturalny biust??....fiu ...fiu...

Homoseksualiści,

Wydaje mi się, ze moj heterycki nos zwietrzyl pare...par, ale nie ma tu jakiejs nachalnosci.
W Rzymie wydaje mi sie jest pod tym wzgledem znacznie gorzej.

Mija tydzien i juz zmieniam zdanie.
Na piatkowym piwie, kolega z pracy przedstawia mi sowjego męza....kilkoro zakochanych widzialem juz do tej pory na miescie...a maz kolegi z pracy po trzecim piwie sie do mnie dziwnie usmiecha ;) slabo...

American dream,

Mam wrazenie, ze amerykanski sen o wolnosci polega na uzaleznieniu od konsumpcji.
To dla nich produkuje caly świat. Oczywiscie San Francisco to przecież stolica hippisow, wiec tutaj nie jest to az tak uderzające, ale z drugiej strony dobitnie widac jak ta bezgranicznie dana wolnosc konczy....
Królowie zycia lezą pod filarami mostow, pod witrynami sklepow, zderzakami samochodow, w oparach alkoholu i smrodu.
Jest takich osób naprawdę sporo. dlatego tez często usłyszycz na ulicy "heve you some spare money?"

W San francisco jest naprawde szeroki przekroj spoleczny....Dosc powiedziec, ze ci bezdomni ludzie leza pod zderzakami lśniacych BMW i pod witrynami drogich sklepów.
Trzeba sobie zdać sprawę, że sa to zarowno biali jak i czarni, kobiety i mezczyzni, latynosi stoją raczej na straży swoich ciemnych interesów i jak upadaja to chyba od razu 6 feet under, a azjaci? Pracują ze mną w biurze lub w wielu mu podobnych biurach, albo tez....

Zapraszam do China Town ;)
under construction

Sunday, August 26, 2007

First breath

Weekend, chwila wytchnienia. Zgubiony bagaż dotarl ;) Rozkładam z namaszczeniem na podlodze swoje cresski, maresy, looka (żebyscie wiedzieli Kto w nim nurkował), minimę, sprawdzam logbooka. Wszystko jest! uff...
Korzystam z chwil wolnych od stresu i stanu permanentnej niepewnosci. Chodzę duzo po mieście. Wpadam do biura zobaczyć jak się mają sprawy w Warszawie, dowiedzieć się co u Was słychać etc. etc.
Powoli sparawniej poruszam się po biurze i zaczepiam kolegów z pracy, ot nagły przyplyw smiałości ;)

Dużo czasu spędzilem "na mailu", np. dziś pisalem Jankowi:

-Poki co czytam. Znow mam na to czas (teraz ksiazka o Polanskim na tapecie), pierwsze strony juz tutaj napisałem, a mam nadzieje, bedzie jeszcze lepiej. Dla mnie Kalifornia to tez opowiesc o (wielkiej dla mnie) emigracji (polanski, komeda, hlasko, gryberg).
Ostatni rok i w ogole moj poczatek w Arupie niestety odsunęły mnie od pisania na jakis czas. Jedyne co napisalem to felieton "Zatemperowane ołówki" i tzw. formę zawodowej ekspresji "Korporacja smutnych inżynierów". Z Mackiem L. zaczelismy rozmawiac o filmie i w tym tez temacie zaczalem realizowac sie jako scenopisarz (jest takie slowo w ogóle ?!) i rezyser, ale niestety po kilku dniach zdjeciowych, nastąpila przerwa i materiały leżą nieposklejane w Polsce...nie wiem czy do tego kiedyś wrócę...konsekwencja jest bogactwem....
W ogóle...zachwycam się ostatnio ludźmi, których w swoim zyciu spotkalem...To nie jest łatwe mieć w okół siebie tyle wspanialych osób...

(...) Niesamowite rzeczy dzieją się na kazdym rogu ulicy, w każdym miejscu tego świata...
Trzeba tylko to zauważać. Wiem, że o tym wiesz...

(...) ludzie, ktorych tam poznałem...ajjjj


Pozdrawiam, pozdrawiam i dziekuję za wsparcie!


naprawdę Dziękuję

Wychodze z biura chwytać dzień, a Grzesiek pisze smsa "Stary, zdjęcia są super...chcemy jeszcze, jeszcze..." Obracam sie na pięcie, wracam do biura... i tak wlaśnie zakladam tego bloga ;)

Been Through the storms

Witam, witam... Minąl tydzien...przetrwalem i mam sie dobrze... Wiele emocji bylo przez ten czas, choc musze powiedziec, ze moja aklimatyzacja w Californii przebiegla wyjatkowo gladko... Moze jestem (z tego wynika) bardzo amerykanski a moze California jest bardzo europejska ( i to bardzo)... Sam Arup jest profesjonalnie zorganizowany (co w sumie nie dziwi) , a tutejsi inzynierowie naprawde maja duzo do powiedzenia ( a tym juz trochę bardziej się zdziwiłem ). Dla mnie udział w projekcie budynku wysokosciowego z naturalna wentylacja, oblozonego ogniwami fotowoltanicznymi i wyposazonego w turbiny wiatrowe to totalnie ekstremalna przygoda. Oczywiscie nie łatwa...i nie pozbawiona stresow...tutaj wszystko oparte jest na specjalistycznym sofcie...nawet "zwykly" autocad na dzis dzien jest dla mnie zbyt skomplikowanym narzedzien...oczywiscie licze na szybki progress i bezproblemowa aklimatyzację w swiecie anglosaskiego systemu metrycznego i amerykanskiego (?)* stylu zycia....no bo coz innego mi pozostało ?? Hard work ;) * amerykanski w tym wypadku oznacza totalny mix kulturowy, czuję się tu trochę jak w Toskanii, trochę jak w Warszawie (czy stadion X lecia jeszcze stoi ? ;-), trochę jak w Londynie, trochę jak....w Ameryce ;) Wszystko co chciałbym opowiedzieć o samym miescie, opowiedza za mnie zdjecia...

Ulce San Francisco...


Cable Carsy...

Tuz za oknem mym...

Pier
i Palm...Trees

Market Street

Krabsy
Golden Gate
Golden Fog
Red Box
W drodze na Embarcadero...

Teraz Polska...zwyczajna

Californication




Przybyłem,

Właściwie to nie wiem kiedy zaczęlo się moje przybywanie do San francisco.
W maju, gdy podpisalem umowę? (legendarny Lublin...ajjj)
W czerwcu, gdy dostałem wizę?
W lipcu, gdy sprzedalem samochód? (sad moments)
Pierwszy raz poczułem, że naprawdę wyjeżdzam, gdy siedzialem nad kawalkiem zapiekanki odgrzanej w mikrofali w jedynym nad jeziorem Hańcza punkcie gastronomicznym.
Na przeciwko mnie siedziały bliskie mi osoby a ja wiedziałem, że następnej soboty już się nie zobaczymy...To było naprawdę smutne doświadczenie.

Potem była impreza pożegnalana, o ktorej chciałbym wiedzieć co myślicie... (zachęcam do komentowania) a na samym końcu wielki tort z napisem Good luck in San Francisco i narysowanem na nim Golden gate'em. Pamiętam smak tamtego szampana...(ile ja bym dał za mozliwość jedzenia takich tortow i picia takich szampanów....fiu...fiu....).
No i ostatni Żywiec z Cypisem...dzięki za podwózkę na lotnisko! Nice Bora ;)

Odprawa, pożegnanie, boarding, ostatnie polskie śniadanie gdzieś nad Gostyninem , Heathrow.
Nie lubię lotnisk za ich ogólny chaos, wszędobylską dezorientację i wieczny pośpiech.
W Londynie szczęśliwie obywa się bez większych kłopotów. No może trochę musialem zakombinować, coby ominąć jedną kolejkę, ale finalnie znalazlem się tam gdzie mialem się znaleźć przed godziną, na ktorą mialem przybyć. Teraz z górki. Po prostu trzeba dolecieć.
11 godzin, kilka stref czsowych, 8 godzin rożnicy, 6000 mil w powietrzu i....

Nim to wypowiem chcialbym podziękować Magdzie Kozak za "Renegata", bardzo skutecznie odciągal mnie podczas lotu od zadawania sobie glupich pytań w stylu "Co ja właściwie robię??". Magda- naprawdę mocna ksiązka! Gratuluję!

Ok, wróćmy na ziemię, kilka stref czasowych, 8 godzin różnicy, 6000 mil w powietrzu i....

San Francisco!

Od razu mi się tu spodobalo! Widoki za oknem termianlu jak w Toskanii...kupuję to!
podróż do miejsca gdzie mieszkam bez najmniejszych problemów. Bart jest fajny, czysty, szybki choć nie do końca punktualny.Z pierwszych obserwacji poczynionych na powierzchni miasta wynika, że Amerykanie lubią europejską motoryzację klasy premium (BMW, Mercedes, Volvo, Saab). Gdzie są legendarne muscle cars? gdzie roztyci amerykanie? gdzież ci homoseksualiści?

O tym napiszę potem.....

P.s. Virgin atlantic zgubił moj bagaż, ale jakoś jeszcze się tym nie przejąłem...
Jestem przecież w San francisco!!