Tuesday, October 30, 2007

K6 - czyli Czarne serce mam i Czarną w żyłach krew!



Wielkie nadzieje

Pieprzony żar, asfalt zapada się jak gąbka pod każdym krokiem, który po wyjściu ze sklepu szybko i dosyć nieregularnie stawiam. Wąski chodnik , wycięty z przestrzeni przez ścianę z brudno czerwonych cegieł i czarną nitkę płonącego od słońca asfaltu. Po między nimi rachityczne, nierówno poukładane produkty galanterii betonowej stanowiące trasę ,ktorą od roku w te i z powrotem przemierzam. Co za syf ! Dlaczego w tym mieście nic nie może być samym sobą tak jak definicja o jego naturze stanowi. Dlaczego ośmiogodzinny dzień pracy trwa godzin jedenaście, a chodnik nie może być chodnikiem tylko skrawkiem pieprzonej ścieżki wytyczonej pod parapetami kamienicznych okien. Sześćdziesiąt pięć minut spóźnienia a chodnik ten w dodatku sztucznie zawężony od zawsze na zawsze przez ostrosłupy samochodowych karoserii nie pozwala mi przyspieszyć kroku. Slalom gigant na warszawskich chodnikach, między chorągiewkami ludzi i zderzakami samochodów, które zmieniają się tylko swoimi miejscami. Chyba kierunkowskazy pojazdów swoim miganiem przy opuszczaniu chodnika nawołują krążące po okolicy blaszane hieny. Tu nigdy nie ma wolnego miejsca. Trzy kroki do przodu , unik w lewo ,zderzak samochodu , krok w prawo walka z czasem.


Nerwowy bieg w kierunku Muranowa jedynym wąskim gardłem komunikacyjnej dróg plątaniny. Jedynym umożliwiającym mieszkańcom tej części Mokotowa zaznaczenie swej fizycznej obecności w innych częściach tego miasta .
A ja mam już cholerne siedemdziesiąt minut spóźnienia. Hydraulik z ogromną skórzaną torbą wychodzący z bramy w jednej chwili wyrasta mi na przeszkodzie. Za nim wynurza się z otworu gębowego kamienicy w niewytłumaczalnie żwawych jak na tą temperturę ruchach nieduży chłopak z piłką pod ręką. Trzewia kamienicy omywają chłodem, mógłbym na chwilę zwolnić i skorzystac z tego dobrodziejstwa, ale nie mam czasu. Biorę ich z lewej, nadrabiam asfaltem kilkadziesiąt kroków, aby o całej dwójce szybko zapomnieć. Zostawiam ich w tyle. Z przodu pozostaje jeszcze kołysząca się jak rybacka barka emerytka z siatą wypchaną jakimś dopiero co nabytym całotygodniowym jedzeniem. Nie mam czasu, a tu taka przeszkoda. Zbliżam się szybko. Ona niby idzie a wydaje się jakby stała w miejscu. Bezprzewodowa transmisja początku XXI wieku , Esemesy, maile i interkontynentalne konferencje wyprzedzają ją z każdego kierunku a ona po prostu stoi sobie - idąc warszawskim chodnikiem niezauważalnie zmieniając swoje współrzędne opisane chodnikową geosiatką. Z jednego betonowego kafelka na drugi. Droga wiedzie przez cierpienie angażowania wszystkich sił w tą codzienną drogę mokotowskiej golgoty. Miliony elektronicznych listów, cyfrowych podpisów , transakcji za grube miliony i spamu za darmo przewędrowały właśnie obok niej w swej transkontynentalnej bezprzewodowej podróży po świecie a ona sobie nic z tego nie robi –idzie po prostu ze swoim obiadem i jutrzejszym śniadaniem gdzieś przed siebie. Próbuję się zmieścić między ścianą kamienicy a jej osobą coby nie przeszkodzić ani jej ani sobie w swoim zmierzaniu do celu. Jest jeszcze wąski przesmyk między jej ciała wahadłem a brudną od rdzy rynną. Celuję po środku, przyspieszam… a jednak nie.
Rynna zahacza mnie swym żeliwnym barkiem, wisi tu od stu lat i nigdy nie zwróciłbym na nią uwagi - a jednak jest ode mnie mocniejsza. Odbijam się od niej i impet rzuca mnie w kierunku kołyszącej się babci. Ostatnim mysli błyskiem staram się ciało jakoś nienaturalnie ułożyć coby kobieciny nie poturbować doszczętnie. Staje na krawędzi stopy w nieludzkim wygibasie i skrętem ciała na jednej nodze jakims cudem przeszkody unikam. Niezupełnie gładko, troche jednak ją potrąciłem. Odwracam się w jej kierunku coby w razie konieczności rękę podać , zakupy pozbierać , przeprosić sto razy i biec dalej. Ale kobiecina stoi i nawet nie zwolniła kroku...idzie przed siebie tak jak szła z wypchaną siatką z zakupami i kolysze się po całej szerokości chodnika.
Jednak mozolność starości ma swoją niezachwianą wartość. Wytrwałość , o której taki szczaw jak ja nie może nic wiedzieć…Stal hartuje się przez lata a czas nie gra ze mną w jednej drużynie… Patrzę na zegarek mam pieprzone 75. minut spóźnienia. Wynurzam się zza winkla, szybko między wracającymi z pracy. Na chodniku człowiek naprawia poloneza, ręce całe w smarze. Mozolnie sięga po klucz i chyba nie wierzy już w końcowy sukces całego przedsięwzięcia. W bramie przedstawiciele paru tutejszych rodzin oglądają codzienny bieg ludzi do i z pracy a swą obecnością zdają się kibicować mechanikowi amatorowi. Starsi , młodsi i dzieci szukają ochłody w bramie, która jest początkiem i końcem ich przedwojennego domu i teraźniejszego bytu. Okna budynków nieludzko wystawione na działanie popołudniowego słońca. Cienia nie ma jak okiem sięgnąć. Nawet tam gdzie wydawałoby się , ze powinien być. Pod obrysami samochodowych karoserii- nie ma, pod koroną drzewa-nie ma , za rogiem kamienicy- też nie ma. Schował się najwidoczniej przed słońcem, gdzieś w sobie tylko wiadomym miejscu - nie głupio. Po co się ludziom za darmo przysługiwać? Okna otwarte na ulice , firanki wywieszone jak jęzory zziajanych dogów, czarne prostokąty otworów okiennych skrywają otchłań mieszkań i cały ich inwentarz.
Czas mija a ja nadrabiam wreszcie kilka kroków.
Nagle słychać z okna na parterze :

GOOOLLLL !!!!!!!!!!!

Odwracam głowę, a w oknie pojawia się głos na chwilę przed łysawym jegomościem w rozpiętej do pępka koszuli, który siła sprawczą owej radosnej nowiny był…

-A nie mówiłem!!! - krzyczy przewieszony na wpół na parapecie
-Panie Janku a nie mówiłem!!!

-Co się stało?? Pyta pan Janek wyzierając spod poloneza…wyraźnie oburzony i zaniepokojony tym co łysawy dżentelmen ma do powiedzenia….

-Nasi wygrali!!!!

Polonia wygrała 2:0.

Pieprzony żar , asfalt zapada się jak gąbka pod każdym krokiem, który po wyjściu ze sklepu szybko i dosyć nieregularnie stawiam, ale Można zwolnić….

Nasi wygrali…

zQt *rondo1 * 2005

Polonia wygrała z Koroną!! Jesteśmy w ćwiercfinale!
Tutaj jedyne co mi przypomina o K6 to AT&T park...


Czyli stadion SF Giants


p.s. pozdrowienia dla Magdy i Kawiora - trzymajcie miejsce na Kamyku dla mnie!

Monday, October 29, 2007

A jednak może, but you can hate me now...

Weekend jak zwykle zaczyna się w piatek po pracy.
Tym razem przycisakm gościa w enterprisie o rabat na wynajęcie samochodu. Bez żadnych problemów dostajemy go na przyszłe wypożyczenia. Zagaduję też o jeepa grand cherokee jako potencjalny samochód, który chciałbym kupic. You know „I just wanna try it before I buy it”. Wychodzimy na plac, na którym stoją samochody, szukamy naszego low costowego chevroleta. Nie uszliśmy jednak daleko, w jednym momencie jak na komendę stajemy z Marcinem przed jeepem commanderem

- how much is it?
- odpowiedź nas satysfakcjonuje
- So we wanna this one!

Weekend zaczynamy więc w hammeropodobnym czołgu, ktory bardzo polubiliśmy od samego początku. Po tym weekendzie zrozumiałem, ze małe samochody to zabawki dla dzieci, albo jak w przypadku europejczyków – kulturowa koniecznośc.
Meldujemy się w Montereyu okolo 22. Siadamy na łodzi i oglądamy polski film „Konopiejka” ;-)
Popijamy, pogadujemy, jemy sushi z costco (na jakis czas starczy mi „japońskiej” kuchni ;-) ). Ja idę spać po pierwszej w nocy, poniewaz o szóstej rano muszę pojechac do centrum nurkowego po jacket i automat oddechowy.

7.30 K dock.

To właśnie tutaj mam czekac na Monterey Express, czyli łódź nurkową, ktora zawiezie mnie na moje pierwsze oceaniczne nurki. Czekam też na Franceskę, którą poznałem mailowo na deeperblue.org jeszcze w Warszawie. W końcu rozpoznaję jej charakterystyczną orientalną urodę, podchodzę, przedstawiamy sie sobie, śmiejemy z naszej mikro rozmiarów matki „globalnej wioski” Ziemi i z pol godzinnym opoznieniem wyruszamy na Ocean. Konfigurując sprzęt okazuje się, że żarty sie skonczyły. Wszystkie instrumenty pomiarowe wyskalowane są w imperial units. Nie jest zabawanie bo trzeba wiedziec kiedy zaczyna się rezerwa w butli a na tych jednostkach jeszcze tego nie wiem. Francesca odpowiada na moje techniczne pytania i czuję się już trochę lepiej. Na pokładzie znajduje się sporo nurków z różnych części świata, kapitan wita oficjalnie nurka z Polski ;-) a ja dowiaduję się, że wśród nas jest też jeden taucher z Niemiec. (lekko się zaniepokoił, gdy dowiedział się, że jestem Polakiem, hmmm, ciekawe dlaczego?) Po wyklarowaniu się grupy, w której będę nurkował zaczynam niepokoic się ponownie.
Pytam się jak głeboko będziemy nurkować, gościu rzuca od razu „zobaczymy, jakies 100 stóp”, hmmm ciekawe, nie mam uprawnien na takie nurki, choć oczywiście jestem w stanie to zrobić. Pytam się ponownie o bezpieczny poziom rezerwy, upewniam się o znaki jakimi będziemy się porozumiewać, okazuje sie, że warto było zapytać ponieważ każdy ma swój inny pomysł na komunikację.
Ok, guys! Zaczynam sie niepokoic, i mimo, ze mój angielski na łodzi pozostawia dużo do życzenia, staram się ogarnąc tą grupkę ludzi w jakiś jeden reżim.
Pytam się o plan nurkowania, slyszę odpowiedź, zobaczymy pod wodą...
Nieźle...Pytam o stopnie nurkowe kolegów.
Adwanced’em legitymuje się Niemiec, gut – odpowiadam, and you?
Dive Master – come on ! I ja tu się wygłupiam zamiast słuchać co ma do powiedzenia starszy kolega?? Zwracam się do ostatniego nurka, odpowiada OWD, siadam...
To własnie ten gościu deklarował przed chwilą 30stkę na poczatek...
- Jak często nurkujesz? Pytam
-„Juz dawno nie nurkowałem- ostatni raz rok temu...”
- ręce opadają

Na koniec kapitan statku opowiada szczegóły dotyczące bezpieczeństwa na łodzi – szczerze mówiac niewiele zrozumiałem, więc z góry zakładam, że pod wodą polegam juz tylko na sobie.
Ostatnie pouczenie – jak zobaczysz rekina to informujesz pozostałych, ok?
Ok, ale jak mam się wtedy zachowac?
-staraj sie byc dla niego miłym ;-) -słyszę w odpowiedzi..
- Niezle, to chyba dalsza czesc zartow o rekinach? Kiedys jak Kazik pokazywał mi jaki jest miedzynarodowy znak informujacy o obecnosci rekina, wybuchłem śmiechem.
Znak jest naprawdę zabawny, ale jakie jest prawdopodobieństwo, ze kiedyś spotkam rekina? Daj spokój, nie użyję go ani razu. Teraz okazuje się, że zycie stawia przede mną coraz to nowe wyzwania- i to jest raz, a do tego muszę się w tym jakoś odnaleźc – i to jest dwa.
Wskakujemy do wody – zimno. Temperatura powierzchniowa +10stC, temperatura w toni +9stC.
Moja pianka nie daje sobie rady ze skuteczną ochroną przed długimi nurkowaniami w takich warunkach.
Pierwszy raz pod wodą widzę tyle rzeczy na raz i na taką znaczną odległość. Widoczność około 20 metrów. Kelp, z którym na powierzchni są same kłopoty wygląda pod wodą jak spektakularne 20 metrowe drzewa. Niesamowite widoki oceanicznego dna i pierwsze nurki w prądzie. Wow! Opuściły mnie już jakiekolwiek stresy. Okazuje się, że nurkuję z kolegą Dive Masterem, który pod woda zachowuję się bardzo ok. Na szczęście! Ponieważ często słaby partnur oznacza słabe nurkowanie. My robimy swoje, oglądamy dno, przepływamy między kelpem, podziwiamy ławice rockfishy i nagle…! Pierwszy raz w zyciu mija mnie pod wodą cos większego niż ja sam! I nie jest to drugi nurek! Mija nas foka, która bardzo uwaznie się nam przygląda.
Te zwierzęta zdecydowanie lepiej prezentują się w wodzie...Nie hałasują , nie śmierdzą i poruszają się z gracją. Nieźle to wygląda!
Atrakcją tego nurkowania było na pewno:
- środowisko oceanicze,
- dwie foki,
- kelp
- prąd, który wyrwał mi z ust automat (nieźle co? )
- kelp, ktory rozpiął mi kieszeń na balast i w który się na powierzchi zaplątałem. Wydłubanie się z niego kosztuje niesamowicie dużo energii... Czyżby przedsmak przed nurkowaniami wrakowo-morksimi? Lepiej do łodzi podpływać pod wodą. Co z resztą ostatecznie zrobiliśmy.


Pierwszy nur w Oceania. Profil nurkowy okiem Suunto D3.


Okazuje się, że mieliśmy najlepsze zużycie powietrza, na którym wypływamy na powierzchnię 15 minut po reszczie nurków. Wychodzimy na łódź, ciepła herbata, ciastko i przepięcie na druga butlę. Francesca proponuje mi wspolnego nurka. Ok – nie czekam z odpowiedzią.
Wskakujemy pod wodę i od razu czuje się dobrze. To było perfekcyjne nurkowanie, na luzie, z doskonałą kontrolą pływalności, z kompletnym przeglądem i kontrolą sytuacji. Dla zabawy udaję na dwudziestu matrach freedivera, płynąc w sprzęcie w sposób jaki zazwyczaj pływa się w monopłetwie. Odlot!
Miałem podczas nurkowania pod swoją opieką jednego nurka z Meksyku, który niestety za sprawą słabej techniki plywania wystukał się z powietrza przynajmniej 20 minut za wcześcnie. Nim jednak dojdziemy do tego momentu, gdy bedziemy musieli podjąc decyzję o wyplynięciu na powierzchnię wspólnie z Franceską eksplorujemy dno Oceanu. Dostaję od niej dwie muszelki, ktore udaje mi się dotransportowac na powierzchnię. Podziwiamy litoral i wąski wąwozik skalny, którym spokojnie sobie przepływamy. W sumie to był piekny nurek – kwintesencja bycia w pełni gotowym na zjednoczenie się z wodą. Wyplywamy tuz przy łodzi, wchodzimy na pokład, czekamy jeszcze na dwóch nurków, w końcu wypływają, sprawdzamy stan zalogi, odpalamy dwa 300 konne silniki i płyniemy w kierunku Monterey. Znudzony kapitan oddaje Francescce stery, ja stoję obok i rozmawiamy wspólnie o moim pierwszym oceanicznym nurku, o freedivingu, o planach na przyszłośc. Dopływamy do portu, umawiamy się na przyszłe divingi, dziękuję załodzę i schodzę na ląd.
Drugie nurkowanie to:
- super zabawa,
- przemyślenia na temat konieczności zakupu suchego oraz...
- noża nurkowego, ktory tutaj to niemalże ABC.

Oceaniczny nurek nr 2 razem z Francesca!

Na nabrzeżu okazuje się, że następne nurkowanie organizowane jest przez byłego żołnierza us army....nooo, nooo, to jest to! W nurkowaniu nie lubię „wakacyjności i turystki” to nie jest dla mnie. Napatrzyłem się w Chorwacji na podwodne zabawy w japońskiego turystę. Dlatego wydaje mi się, że wojskowy rodowód organizatora tej wyprawy zapowiada najwyższy poziom wyszkolenia. To już jednak może następnym razem...Czas się ewakuować, zabieram z Marcinem i Piotrkeim szpej na łódź, tam czeka mnie sesja „technicznego freedivingu”. Ubieram sie ponownie w piankę i chwilę później ląduję pod pokładem Mc Gregora. Staramy się naprawić system podnoszenia miecza, ale niestety nasz pomysł nie działał zbyt doskonale, więc demontujemy go i odkładamy usprawnienia na kolejny termin.
Słodką wodą przemywam na pomoście sprzęt, rozwieszam na łódce i szybko wrzucamy całą resztę zabawek na pokład, aby jak najszybciej wypłynąc na Ocean.
Ja tym razem odkladam „polowanie na halibuta” na bok. Pod pokładem odsypiam krótką noc i intensyne poranne nurki. Wieczorem czeka nas gorąca impreza, więc wolę nie usnąc, gdy wkoło szykuje się tyle atrakcji.
Chłopaki starają sie coś złowić i w sumie im się to udaje, ale ogólna liczba Rockfishy w siatce (słownie jeden) i brak czasu powodują, że odpuszczamy sobie konsumpcję okazu.
Wracamy do mariny, zabieramy sprzęt, zamykamy łódź, czas zabierac się na imprezę hallowenową do San Jose. Po drodze odwiedzamy Walmarta i tam kompletujemy dla mnie strój więźnia ;-) Szkoda, ze nie miałem go na sobie w Alcatraz ;-)
Miałem być po drodze meksykaninem, żołnierzem i rasowym Pimpem, ale niestety zabrakło kilku charakterystycznych elementów dopełniających całość stroju. ;-)
Samej imprezy nie opiszę, nawet jesli ktoś uwierzyłby w jej skalę i rozmach to mógłby szybko mnie znielubic, albo przynajmniej zniechęciłby się do czytania bloga na dośc długi czas. You know, you can hate me know, gdy życie przybiera rozmach równy widokowi z tarasu rezydencji, w ktorej odbywala się impreza a wszystko w koło rozbłyskuje kolorami iluminowanego basenu...
Co ciekawe natomiast, warto zapamiętać gospodarza imprezy. Ryszard – polski przedsiebiorca, człowiek bardzo przyjazny, otwarty na nowe znajomosci i osoba z wielką klasą. Muszę powiedziec, że dzięki takim ludziom mamy w San Jose bardzo dobrą opinię jako mniejszośc narodowa. Wiadomo „wsyztskie Ryski to porządne chłopy”, reszta Polaków na imprezie takze trzyma poziom. Tak powinno byc i niech tak będzie. Poza tym goście… Byliście kiedyś na imprezie z Foxem Mullderem, agentką Scully, Neronem, Cezarem czy Ludwiekim XVIstym? No właśnie, tego brakuje mi w Polsce, odpałowych sytuacji i odrzucenia konwenansów na bok, bo przecież chodzi o to, żeby było miło...czyż nie?
Imprezę kończymy po piątej nad ranem....Ogromna bryła lodu topnieje powoli na tarasie zamieniając się w kałuże wody. W taki sposób, powoli znika ostani świadek imprezy...i dobrze ;-) bo mógłby za dużo opowiedziec ;-)

Niedziela to już pobudka o jedensatej, czyli lazy Sunday.

Kapitalne śniadanie i krótkie chwile przed telewiozrem w oczekiwaniu na powrót do rzeczywostości.
Ok, trzeba coś przedsięwziąc! Wybieramy się do lasu w rejonie, ktory zapamiętałem jako Los Gatos – z hiszpańskiego Koty. Mnie dopada śmiech, gdy Piotrek opowiada o genezie nazwy tego rejonu pochodzącej od licznie tutaj mieszkających Pum. Do kalsycznych tekstow o podawaniu taśmy dorzucam jeszcze ten, kiedy Piotrek z autentycznym żalem w głosie deklaruje brak pistolówki, no wiecie tak just in case ;-) może Wam się to wydać dziwne, ale broń tutaj jest zupełnie normalną rzeczą i znajduje się w większości domów.
Poza tym za pogoda sprzyja, temperatura powietrza 32st C.
To właśnie w tym lesie mam okazję zoabczyc najwieksze, widziane przeze mnie jak do tej pory sekwoje-giganty!
Długo się nie kręcimy po okolicy – w drodze powrotnej utrzymują się imprezowe humory. Mamy niezłe śmiechy w samochodzie, kazdy gada „swoje”, Dorota zgodnie z prawdą stwierdza, że wszystkie Piotrki to jednak są nieźle pokręcone, po chwili dodaje takze, że do tego to wciąż duże dzieciaki ;-) dzięki, dzięki Dorothy ;-) Dzięki temu wiem, że jeszcze żyję a nie egzystuję. Jedziemy do Frise’a na komputerowe zakupy. Noooo, to jest to! W takim sklepie można spędzac poimprezowe niedziele. Mnnogośc towarów i ich ceny zachęcają do zakupowej aktywności, jednak nie tym razem. Biorę tylko to co jest mi naprawdę potrzebne, szwędamy się między regałami, dotykamy, pstrykamy, włączamy, wyłączamy... ok, w koncu spadamy. Sześciopak, chińsko-amerykanska kuchnia na wynos, walczące o jedzenie kolibry toczące ze sobą bitwę tuż nad naszymi głowami oraz wieczorna sesja w jacuzii i lekkie rozmowy o zyciu kończą kolejny udany weekend. W drodze powrotnej do San Frana znów daje się ponieść swojej wyobraźni i życiowej niedojrzałości. Wychodzi ze mnie dzieciak, kiedy naiwnie próbuję przewidzieć swoje losy za 5 czy 10 lat... Bzdura wierutna i daremny trud, ale zauważyłem, że zawsze dopada mnie ten klimat w niedzielne wieczory na stojedynce między san Jose a Frisco. Tak sobie myślę, że niedługo zacznę bać się przerwania tak długiej serii udanych wypadów...a tymczasem, powrót do normalności. Nowy tydzień w oczekiwaniu na kolejny weekend...Co może przynieśc?
Nic nie planujemy z wyprzedzeniem większym niż dwa dni...i to właśnie lubię.

Z pamiętnika kalifornijskiego robotnika....

p.s. pozdrowienia dla nowego Nurasa

Friday, October 26, 2007

Technikalia czyli...Co dalej skoro lepiej byc nie moze?

  • Not-So-Close z Dumą prezentuje – Voice Band ! Sprawdźcie ten projekt muzyczny, o którym juz kilka razy wspominałem. W tym tygodniu ruszyła oficjalna strona. Not-so-close oficjalnie wspiera ten projekt swoimi zaciśniętymi kciukami i wiarą w ostateczny sukces! Naprawdę warto! Linki na burcie po prawej.

  • Anketa zniknęła, poniewaz jasnym się stało, że najważniejsze w życiu to iść własną drogą, nawet jeśli chwilowo się zgubiło jej kierunek. Sooo, enjoy walking your own way. Thx G for help.
  • Czy staję się gadżeciarzem? Mam teraz takie dizajnerskie pudełko obok laptopa, które back-up’je moje dane z dysku. Wygląda całkiem futurystycznie i nawet świeci się futurystycznie. Teraz ślę dane jak serwer...z szybkością fire wire...
    • Doszedł gadżecik, o którym pisalem przed tygodniem, czyli UK mini Q40 eLED plus. Przeszło dwa razy tańsza niż w Polsce a do tego za mocowanie do maski nie trzeba dodatkowo płacic, trzeba się tylko o nie upomniec (koniecznie). Jutro pierwszy test-daje po oczach ;-)

    • A teraz wyruszam na kolejny weekend poza miastem...
      Na weekend zostawiam Was ze swoimi przemyśleniami z ostatniego techincal meeting.
      Bride (groom) czy black widow??
      Rysowanie u mnie to najbardziej podstawowa forma ekspreji…czasem wyłączam się totalnie I rysuję kreski bez żadenej odpowiedzialności…tym razem wyszło coś takiego.

    P.S. Szkoda, że Was tu ze mną nie ma...

    Thursday, October 25, 2007

    Los Angeles - Out of focus - Out of scope

    "Nie potrzeba mi wiele, wystarczy czarter na Seszele, przyjaciel, głębokie fotele i konsole na czele z telewizorem o płaskim kineskopie ..." Sprawdź to chłopie! (...) Wszystko ma priorytety ja mam łańcuch złoty i w dupie sprawy dotyczące wysokości kwoty..."

    (wersja alternatywna w nawiasach)

    za samochody.... (Ledgwood ma klimacik)
    Jachty... (Mc Gregor pod żaglami)
    Posiadłości, samoloty...

    "Nie myślę o tym, gdy wsiadam do swojej Toyoty...a ze mną wsiada ubrana u Diora..." (Po tylu latach odnalazlem swój dom...) ;-)

    (i znów) od rana do wieczora do roboty jest kontrola mikrofonu i nic więcej, więc....


    "Lepiej być nie moze....Mam życie kolorowe jak ...

    w technikolorze..."
    "Co stworzę...sprzedaje sie w tysiącach egzemplarzy..."

    "Czasami nie starcza mi czasu na rajdy Jeep'ami po plaży...z kumplami

    "bo przesiaduję w studiu..."

    " właśnie tak się to robi na Południu..."

    "Bywam w jednym dniu na obu stronach globu..." (Międzyzdroje, Gdańsk, LA)

    "...wrogów zazdrość wpędziła do grobu..."

    Nie bez powodu zresztą..." Me inicjaly się tu zmieszczą. Nie ma sposobu by usunąć je i mnie stąd! (To miesce czeka na Was!)


    Text - Pfk - Fokus (Wojciech Alszer) - Kinematografia "Lepiej być nie może"


    A tak naprawdę bywa róznie...

    Czasem jest git...

    czasem robi się gorąco i zycie przyspiesza - Malibu płonie / Malibu on fire

    Czasem jednak czuję się jak w więzieniu... ;-) przez te 8 godzin dziennie ;-p

    The photographers...czyli życie nabiera tempa po pracy

    RPG, SLZ, GMP, CA...zobacz co z tego gościa wyrosło!

    Chcesz stanąć obok swoich bohaterów? ;-)

    "Pierwszy krok i ręka twa sięga po złoto, a co to?" To legendarny West Coast Choppers - come on, the dreams are coming through now !!!

    Kto by pomyślał jeszcze rok temu? Jessie jest naprawdę geniuszem! Wiecie, ze moj pierwszy legalny zawód to "spawacz winiduru"? Marzenia są po to, zeby je spełniać...No nie, Kero?








    To jest fura, którą tutaj nie zrobisz dużego zamieszania ;-) a ja przeciez lubię skandalizować ;-)
    Tym postem kończę serię o Los Angeles...Zdjęcia na potrzeby bloga robił takżę Marcin, za co mu serdecznie dziękuję (po jego portertach widać, ze robił profesjonalne sesje dla magazynów w Polsze). Co się zaś tyczy samego LA - podoba mi się to miasto, ma tysiąc róznych odcieni choć jest stanowczo za duże. Nie lubię powtarzać motywów, ale zdjęciem z mikrfonem wybrałem mniejsze zło...sorrki. Nie chce mi się wnikać w szegóły.
    Pozdro dla czytaczy!

    Los Angeles - La Playa - Out of focus


    W Huntington Beach kupilem sobie super kubek starbugsa... :-) (zeby nie było)















    Przyjechalem tu na surf...

    ...nie na wczasy...

    Wednesday, October 24, 2007

    LA story - klucze /out of topic/

    Postacie:

    Timothy Naightingale (ang. Naightingale – Słowik) to w rzeczywistości postac inspirowana polskim gangsterem, czyli:

    - Andrzej Banasiak vel Zieliński (nazwisko po żonie) pseud. Słowik (ur. w 1960 w Stargardzie Szczecińskim), polski mafioso i przestępca, jeden z przywódców mafii pruszkowskiej, jeden z twórców grupy oraz jeden z jej domniemanych bossów. Wcześniej skazywanyny za przestępstwa pospolite został w 1993 ułaskawiony przez prezydenta Lecha Wałęsę, dzięki domniemanej łapówce w wysokości 150 tys. dolarów, jaką wręczył Mieczysławowi Wachowskiemu i Lechowi Falandyszowi. 23 października 2001 został zatrzymany w Hiszpanii i drogą ekstradycji przekazany do kraju. W 2004 stołeczny sąd skazał go za wymuszenia rozbójnicze na 6 lat więzienia. Oskarżony jest o kierowanie swoją grupą oraz o nakłanianie do zabójstwa komendanta głównego policji Marka Papały, za co grozi mu dożywocie.
    Jest autorem wspomnień, odsłaniających kulisy działalności swojej grupy. Z książki pod tytułem „Skarżyłem się grobowi” ( i licznych przeze mnie zebranych materiałów ) wynika, ze Andrzej Zieliński to bardzo ciekawa postac. Ksiażkę trudno dostac, ale da się...

    John Stitcher (ang.tech. Stitch – Oczko) to tak naprawdę...

    - Lider grupy "szczecińskiej" Marek Krużel vel Medvesek "Oczko" rocznik 1954, właściwie: Marek K. – obecne nazwisko przyjął po żonie) – pochodzi z robotniczej dzielnicy Szczecina. Przez wiele lat był bramkarzem w nocnych lokalach, m.in. w Małej Scenie Rozrywki. W latach 90. uchodził za rezydenta grupy pruszkowskiej na terenie Pomorza Zachodniego. Według policji i prokuratury grupa OCZKI rozpoczęła działalność w pierwszej połowie lat 90. Początkowo jego ludzie mieli opanować miejscowy rynek handlu narkotykami i ściąganie haraczy. Później mieli się także zajmować przerzutem kokainy. Według policyjnych ustaleń to grupa OCZKI nadzorowała tzw. północny szlak przemytu tego narkotyku. Z czasem grupa zaczęła inwestować w legalne i półlegalne interesy. ( Ważna postac w świecie przestępczym lat 90tych, ale „pospolity” charakter jego przestępczej działalności sprawia, że jest to biografia, która raczej najmniej mnie interesuje).

    Dlaczego?

    - Wątek świata przestępczego wplątałem z dwóch powodów: po prostu mnie fascynuje, po drugie niejasne są powiązania Wojtka Frykowskiego z narkotykowym światem przestępczym lat 60tych. Rzekomy niespłacony dług miałbyc jednym z wątków w sprawie morderstwa przy Cielo drive. Charakter tego mordu oraz późniejszej zbrodni na rodzinie LaBianca popełnionej przez tych samych sprawców następnej nocy podważa jednak ten wątek jako wiarygodny motyw sprawców.

    Kobiety:

    Sonia to po części biografia Abigail Anne Folger (ur. 11 sierpnia 1943 w San Francisco, zm. 9 sierpnia 1969 w Beverly Hills) – amerykańskiej spadkobierczyni wielomilionowej fortuny kawowej oraz członkini wpływowej i prominentnej rodziny potentatów kawowych Folgers. Pracownik socjalny, aktywistka społeczna i polityczna.

    Samej Sonii trzeba by szukac gdzieś na Malcie, taką przynajmniej ją poznałem. Dla mnie to imię to synonim wielkiej miłości jaką dazył Sonię moj życiowy przewodnik – prywatnie przyjaciel Antek M. Oczywiście wszytskie wielkie milości, także ta podążają w tym samym kierunku...

    Daty:

    Na koniec data 6.03.2011. będzie to ósma rocznica nieudanej, wspólnej akcji policji i grupy antyterrorystycznej w podwarszawskiej Magdalence. Podczas szturmu na posesję przy ulicy Środkowej 11, gdzie ukrywało się dwóch przestępców zginęło dwóch policjantów a przeszło 17 zostało rannych. Jest to hołd złożony poległym tam atekom, ale także wyraz szacunku dla wojskowego wyszkolenia przestepców. Mimo oblężenia nie poddają się do końca. Oficjalna wersja ich zgonu to zaczadzenie, jednak w rzeczywistości oboje giną śmiercią samobójczą.Wysadzają się granatami. Cieślak tuż przed śmiercią dzwoni do narzeczonej i mówi jej, że szkoda mu tylko psów, które przebywają w mieszkaniu. Ostatni raz mówi, kocham Cię. Pikus natomiast wzorem żołnierzy specnazu zaciska w pięści karabinowy pociskk na znak, że żywego go nie dostali.
    Poza tym jest to ukłon w kierunku serialu „Pitbull” a w szczególności jego ostatniego odcinka.

    Jest też drugie dno tej aluzji...jest to bowiem data urodzin Andrzeja Wajdy, która to postac wiąże się poniekąd z osobą... Bartłomieja Frykowskiego (ur. 9 marca 1959 w Łodzi, zm. 8 czerwca 1999 w Wyszkowie) - operatora filmowego, syna Wojciecha Frykowskiego zabitego w 1969 r. przez sektę Charlesa Mansona.

    Frykowski pracował przy Ogniem i Mieczem oraz Panu Tadeuszu.
    Zginął od ran zadanych nożem w nocy z 7 na 8 czerwca 1999 w posiadłości Karoliny Wajdy w Głuchach (w dworze rodzinnym Cypriana Kamila Norwida). Prowadzący śledztwo uznali, że była to śmierć samobójcza. Dziwne, ale wiele dowodów i akt sprawy poginęło, a chłopaka znaleziono przebitego sztyletem na wylot...kto tak by potrafił się urządzic?
    Poza tym porównajcie te daty...8.06.1999 oraz 9.08.1969...te same liczby w innej kolejności...

    BF to także ojciec Agnieszki Frykowskiej, znanej w Polsce z udziału w popularnym reality-show Big Brother.

    Pojawiają się też inne autentyczne miejsca i osoby, ale są to zbyt bezposrednie „kalki” rzeczywostości, więc o nich zapominamy....

    Tuesday, October 23, 2007

    Los Angeles - My City of Angels

    Opiszę Wam swoje Los Angeles. Takie jakim je sobie podczas podróży po nim wyobrażalem, jakie chcialbym, żeby było, jakie chciałbym zapamietac...
    Ale najpierw dokonam wybiegu w przeszłośc...

    "Pozwólcie piekarzom wypiekać chleb..."

    Stylowe kozaczki i fura. Na siedzeniu obok skóra, na skórze też skóra. Ja-współczesny kowboj za kierownicą stalowego potwora o nieokiełznanej mocy. Ona -zakochana w swoim jeźdźćcu. Jej czarne swą głebią oczy- zapatrzone w swojego lubego. Jego -zimno stalowe wbite w jeden punkt na czarnej nitce przed maską jego rumaka....Czas niby mija odmierzany opadającą wskazówką czujnika paliwa. To jednak tylko ubywające paliwo, czas w tej chwili jakby w ogole nie istniał. Jedziemy razem. Ja i ona. Przed nami tylko droga, za nami zapomnienie.Teraz tylko spokój i porozumienie. Porozumienie jego nogi z pedałem gazu i jej czarnych oczu z jego martwym wyrazem twarzy.... ona i on,Bonie i Clyde, ja i ........
    Tak to mniej wiecej widzę, tak to sobie wyobrażam...bez słów bez zbędnych tłumaczeń, że nie zależy jej na dobrach materialnych, ze nie dba o kasę, że chce tylko Ciebie. Choć Oboje dobrze wiedzą, że stalowy ogier, który teraz wiezie ich w bezkresną dal po czarnych spiral plątanine, ułatwił jej podjecie decyzji, że kasa , za ktorą kupił jej pierwszego drinka , gdy się poznali pozwoliła jej zwrócic na niego uwagę.....Teraz wie ile dla niej znaczy - nie samochód, nie kasa - choć to one jej to uswiadomiły. Oboje o tym wiedzą, ale żadne z nich o tym teraz nie mysli, nikt nie stara się odpowiedzieć sobie na pytanie za co przeżyli te wszystkie wspólne poranki , dni i wieczory.....Nikt sie nie stara odpowiedziec, ale też nikt nie chce nawet zapytać.......

    Warszawa 2002-2004

    "...A marynarzom wypływać w morze..."

    Slońce świeci prosto w twarz, wiatr o ile w ogóle wieje, leniwie przelewa się po wzgórzach i spływa na Mullholand drive, w głośnikach słychac Flame’a i jego koncertową wersję. Spogladądam na nogawkę spodni. Ehhh, cholera! blue jeans no logo-moje ulubione, wlasnie ubabralem smarem w warsztacie. Odruchowo zachaczam okiem o buty Mercanti Fiorentini i usmiecham się sam do siebie- to juz trzy lata minęły od kiedy kupiłem je w Frisco, a one wciąż są w dobrej formie. Za to lubię dobre rzeczy, starzeja się szlachetnie. Głośniki promieniują radością.

    “Flame – you’re my flame for life

    The 1st problem – we didn’t even care
    The 15th problem – something in the air…”


    Kocham słuchac ten utwór, gdy jeżdzę po wzgórzach Malibu. Rosally coś o tym wie...
    “O szyt!”rzucam okiem, na mankiet białej koszuli Zegny (rozpiętej koniecznie na 2. guziki). Że też nie miała sie gdzie upieprzyc! Ehh Rosally, tak mi się odwdzięczasz?

    “Still got your number – on my mobile phone
    And some of your habits – when I’m all on my own
    I smoke too much, drink too much, read too much – every night
    You’re my flame – flame for life”

    Spiewam razem a Anita i Johnem jadąc Mullholan drive, dobrze ze nikt tego nie slyszy. Jedynie Rosally, ma pojęcie co za koncerty czasem się tu odbywają... i dobrze! Tylko ona ma tyle cieprliwości by tego wszystkiego wysłuchac....
    You’re my flame....hmhmm, spiewam namiętnie, coraz mniej kontrolujac to co na drodze.
    Płomień dogasa w cd, a ja przełączam się na tuner...Beck i „I’m a looser baby”, drugi raz dziś słyszę tą piosenkę, dziwne... Po Becksie „Girls” i Beastie Boys – gorąca klasyka, znów zatarcam się w spiewie, pedał trochę mocniej w podłogę.
    Wyskakuję zza zakrętu przy rezydencji Ravenscroftów o mało nie wpadając na lśniące, czarne ferrari 599 Fiorano.
    Dzwięk klaksonu, odwraca moją uwagę od muzyki i brudnego mankietu. Spoglądam w kierunku uśmiechniętego od ucha do ucha kierowcy....i nie moge uwierzyc „ Jack, what the heck??” W lusterku widze juz tylko rozswietlone swiatla stopu i czarna sylwetka samochodu znikajaca za zakrętem...Nie zdążylem mu nawet odmachnąc reką na przwitanie.
    A jednak czarny! Jack Ty wariacie!
    No nie! Śmieje się sam do siebie.
    Jack nigdy nie miał motoryzacyjnego wyczucia, wiec ucieszył się gdy dowiedzial sie, że mam na tym punkcie bzika. Od pół roku chodził i marudził mi cos o zmianie swojego dotychczasowego samochodu. Nie do końca wiedząc od czego zacząc, czego szukac, gdzie znalezc cos co ma odpowiednią prezencję i charakter. Ale doskonale wiem, że tak naprawdę szukał czegoś co podgrzeje jego notowania w biznesie. Zapewne szukał też nowego wabika na kobiety i ja mu mialem w jego znalezieniu pomoc.
    Przychodził do nas często z wizytami, zagadywał, Pytał, probował wysądowac, szukal porady...W koncu żal mi się go juz zrobilo. Byl tak podniecony jak dziecko nową zabawką. Wiedziałem, że muszę mu ją w koncu podsunąc pod nos, nim jego zniecierpliwienie osiągnie moment, w którym mnie do konca znienawidzi.. Odpowiedz moja byla prosta...

    - Kup sobie Ferrari!
    - Daj sokój, czwarte na naszej ulicy-odpowiedział zawiedziony?
    - To kup Lambo, a poza tym nie czwarte... Pierwsze. Kazde jest jedyne - dodałem.
    Nie był ustaysfakcjonowany odpowiedzią.
    - W końcu naprowadziełm go na odpowiedni trop. 599 Fiorano?
    - Ucieszył się, bardzo gdy mu pokazałem katalog- spodobał mu się ten model od razu.
    - Przez następne dni zaczął latac ucieszony jak dziecko, przychodził do mnie i cieszył się pilnie informując o każdym postępię w ściaganiu tego modelu z Europy. Przyszedł pewnego razu i zastrzegł, żebym nikomu nie mowił, że kupuje nowy wózek. To ma byc zalatwione po cichu- to ma byc taki hot touch, rozumiesz Pete?
    - Rozumiem Jack, odpowaidałem za kazdym razem, gdy mnie o to prosił.
    - Teraz jedynym problemem pozostał kolor- powiedział
    Gdy mnie o niego zapytal, udalem zdziwienie
    - no wiesz? Jedyny słuszny Rosso Corsa..
    - Uśmiechnał się i odpowiedzial
    tak, tak jedyny słuszny corsea powtórzył...

    heh, to skubaniec! A Jednak wybrał czarny, choc powiem szczerze. Teraz ten kolor wydaje mi sie nawet lepszy dla niego.

    Ehhh Jack- westchnąłem. Dats yt wariacie!
    Podgłaśniam muzykę, przełączam sie na cd... wracam do Flame’a.

    Podjeżdzam na podjazd domu przy Ledgewood drive 1240, otwieram drzwi do domu , wchodzę do salonu, mijam Sonię i witam ją gorącym pocałunkiem.
    - Cześc kochanie,
    - Czesc,
    - rosally juz sprwana?
    - tak, to była tylko mala naprawa.
    - Mała, ale wiesz ile ostatnio nas kosztuje nerwów. Kupilbyś sobie w końcu jakiś lepszy samochód. Ten mercedes ma juz 30 lat. Jeździłam nim jeszcze na studia....Aaaa i dzwonil Jack, prosił żebys do niego zadzwonił jak tylko wrócisz. Ma chyba jakąś ważną sprawę, strasznie był podekscytowany.
    - Ok, zadzwonię, zadzwonię, chyba wiem o co mu chodzi...Poza tym lubię Rosally, wiesz 450Sl to wciaż bardzo dobry model...
    Tak, ale nie rocznik 81, poza tym czas coś zmienic!
    - Nie wiem w ogóle dlaczego oddales mi ta 500tkę? Przecież chciałam, żebyś miał czym jeździc.
    - Nie lubię tych nowych modeli, poza tym do Ciebie ona pasuje lepiej...ślicznie w niej wyglądasz, lubię patrzec jak nia podjezdzasz pod dom.
    - Ej Pete, Pete. A moze czas wrócic do pomyslu Monicque?
    - porozmawiamy o tym pozniej, ok?
    - Ok, właściwie muszę już leciec, właśnie umówiłam sie z Fioną.
    Jutro mamy dress rehesal, musimy przedyskutowac ostatnie szczegóły kostiumów dla aktorów. By the way, Masz jakąś korespondencję z Europy. Położyłam Ci na biurku.
    - dzięki, kostiumy na pewno będą świetne, lec juz.
    - ok, będę pod wieczór, ok?
    - ok
    - pa, kocham Cię,
    - wiesz, ze ja też...
    - wychodząc z domu, zaczepilem ją jeszcze...
    - Sonia!
    - odwróciła się
    - be carefull
    - usmiechnęła sie i zniknęła w swojej czarnej pięcsetce.

    Poznaliśmy się z Sonia półtorej roku temu w Los Angeles na konferencji„ Let’s talk about ARTchitecture” w La Phil Center.





    Sonia jest scenografem i choreografem w Los Angeles, pracuje głównie dla przemysłu filmowego w Hollywood. Ma wielką slabośc do architektury, chociaz dyskusje o niej tamtego wieczoru w LA z łatwoscia zamieniła na noc w pokoju hotelowym. Od razu się polubiliśmy! Gadaliśmy przez pierwsze trzy miesiące o wszystkich sprawach tego świata. Łatwo się dogadywalismy i błyskawicznie łapaliśmy porozumienie. Nie jest to takie oczywiste, Sonia jest ode mnie o 11 lat starsza. To zabawne tylko raz w swoim życiu byłem z młodszą kobietą. Poza tym łączy nas wszystko. Oboje mamy totalnego świra na punkcie Włoch, mielismy nawet tam wspólnie zamieszkac, ale z tamtąd trudno zarabiac tutaj poważne pieniądze...Narazie wiec zyjemy w Californi. W rezydencji z podjazdem i widokiem na Beverly Hills. Pięknie tu, zupelnie jak we Włoszech, więc cieszymy sie tym co mamy tu i teraz.
    Stojac przy okniewyjściowym na taras, przypomnialem sobie o sprawdzeniu poczty w komputerze.
    Podchodzę do biurka, uderzam touchpada i komputer blyskawicznie wyswietla maila od Jacka.
    Peter, zadzwon do mnie jak najszybciej musze obgadac z Toba szczegóły tej scenografii dla Paramount Picture. Mamy to!!
    Fiu, fiu, jest!! Mamy to!
    Otwieram szufladę biurka, na dnie leży moje currculum vitae.
    Wizytówki moich kolejnych pracodawców.
    Mercury Engineering - asystent projektanta – Rejtana 17
    Arup - Mechanical Engineer, Królewska 16
    Arup - Mechanical Engineer, 901 Market Street
    GMP – Design Studio - Malibu.

    W końcu po związaniu się z Sonią mogłem sobie na to pozwolic. Własne biuro projektowe, projekty w tempie i formie, która mi bardzo odpowiada. Do tej pory zrobiłem kilka małych prac, głównie detale architektoniczne dla naszych sąsiadów i znajomych Soni oraz jakieś drobne szkice kilku niezrealizowanych scenografii do filmów.
    Największym projektem jak dotąd, który przyniósł mi jako taki rozgłos była aranżacja atelier pewnego marszanda z Norwegii, który współpracowal w Europie z Henningiem Olufem (obawiam sie, ze mógł byc też jego kochankiem).
    Ale co mnei to wlasciwie obchodzi?
    Na ekranie monitora pojawia się komunikat „1 new message”, klikam na okienko.

    „Maybe we should visit Colooshkee next week??
    I love you. Your Sonia”

    Sonia naprawdę ma ubaw, gdy mówię o San Francisco - per Koluszki. Od momentu, gdy pierwszy raz przybyłem do Los Angeles czasem zdaża mi się taka złośliwośc w stosunku do Frisco. Sonia kocha tą wymowę i naprawdę bawi ją ta nazwa.
    Podnoszę słuchawkę, wybieram numer do Jacka.

    - Hej Stary,
    - Hej Peter, jak leci?
    - Ok, właśnie wróciełm z warsztatu z Rosally,
    - Wpadnij dzisiaj, mam naprawdę dobre wiadomości. Mike Keil z Paramount, powiedział mi że chce żebys robił inscenizacje do jego nowego filmu. Stary mamy to!
    - Wpdanij do mnie do biura do Universalu, ok? Poza tym juz chyba widziałeś! czarnulka doatrała!!
    Wygladałeś na lekko zszokowanego. Myslalem, że wylecisz z drogi jak mnie zoabczyłeś. Hehehe
    Jest okazja! Wpdadnij koniecznie, cos wypijemy!
    - ok, wezmę Jacka Daniellsa.
    - Ok, ale myslalem dziś o czymś specjalnym. Może weźmiemy Berettę i postrzelamy trochę na hali?
    - no stary, lubię takie propozycje!
    - no to do zoabczenia wieczorem,
    - do zobaczenia, trzymaj sie stary!
    - zadzwonie po 6 pm. Ok?
    - ok
    - cu
    - cu



    Jack Doberstein jest wpsółproducentem kilku znaczących produkcji w Hollywood, ma tez swoje małe studio w malibu. Poza tym siedzi w branzy od dosyc dawan, ma znajomych i kontakty, lubi imponowac malolatkowm na ulicach. Jest inzynierem, chyba dlatego sie polubilismy. Dwoch inzynierow w branzy zupelnie nieinzycnierksie. Od razu sie dogadalismy. Poznalismy sie przez Sonie na jedej z imprez na Ledgewood.
    Na ostatnie urodziny dostaem od Jacka piekaną Berettę 87 cheetah, ale niestety muszę ją trzymac z dala od domu i w tajemnicy przed Sonia. Ona ma niesmaowity uraz do broni. Jej ojceic zginal kiedys zastrzelony we wlasnym domu, clakiem niedaleko stad przy cielo drive.
    Ojciec Soni był potentatem kawowym lat 70tych, zostawial Soni pokaźną fortunkę i ten dom przy Cielo.
    Sonia sprzedala go i przeprowadzila sie do Ledgewood. Niejasne sa kontakty jej ojca ze swiatem przestepczym, ale wiadomo, ze bywali u niego na imprezach różni ludzie. Sam widziałem zdjęcia na których bez trudu rozpoznałem Timoth’yego Naightingale’a czy John’ego Stitchera. To normalne, że światy wielkich pieniędzy sie przenikają. Nie masz na to rady, dla mnie to zrozumiałe, ale Sonia niechętnie wraca do tego wątku. Z tamtych lat został jej sentyment do Mercedesów. Jej ojciec był wielkim entuzjastą tej marki, ona sama raczej kojarzy tą firmę z czasami kolorowego dziecinstwa, oraz z czymś co pozostało jej po ojcu i rodzinie... Dlatego nadal utrzymujemy Rosally przy zyciu...
    Ale jak dlugo? Lubie jezdzic na Poinsettia place 1229. mieszka Tam Mark, świetny i oddany mechanik samochodowy. Znał jeszcze ojca Soni i od tamtego czasu utrzymuje nasze samochody w doskonałej kondycji. Zna Rosally od dziecka, Sonię z resztą tez, ale Mark ma juz swoje lata i chyba powoli jest zmeczony pracą, wygląda an to, że nie ma na to juz wystarczająco sil, to chyba czas na zmiany.
    Skoro sama Sonia, dotąd niechętna, dzis juz otwarcie mowila o Monique...
    -Monique! Na poczatku powtarzala z wyzrutem i zloscila sie na mnie.
    Mowila, ze nie bede przy niej nazywal swoich samochodow imionami byłych kobiet...

    Wybuchłem smiechem! Sonia, naprawdę nie przypominam sobie, bym spedził chociaz jedną noc z Moniką Belucii. Come on...- odpowiedziałem...
    - Odpuscila, usmiechnale sie i sama zaczela ja tak nazywac.
    - Otwieram katalog na siodmej stronie. Ferrari 330 Gt 2+2 z 1964 roku to jest wlasnie Monika.
    Salon ferrari w modenie, przysłał mi ten katalog dwa tygodnie wczesniej. Na moją prośbę znalezli go u swojego stałego klienta we Francji, który po 36 latach zdecydował się sprzedac wreszcie ten model. Przebieg 17000mil, co dla Soni jest jedynym argumentem w nierownej walce o Moinkę. Wiecie, ona jest jeszcze starsza od Rosally. Ferrari ma taki program lojalnosciowy. pomagają swoim klientom także po zakupie auta, staraja się budowac i utrzymywac te relacje w jak najlepszej kondycji. Staram się ją przekonac sonie tego samochodu.
    Odchodze od biurka,
    Włączam stereo.
    Niemożliwe, znów Beck „I’m a looser baby, so why don’t you kill me?”
    Przełączam na inną stację, to juz trzeci raz dzisiaj a to dopiero południe. Spokój mysli burzy refleksja ‘what’s the fuck?! Is that a fortune teller?” Dla uspokojenia wrzucam „Ginger jumps the fence” herablisera.

    Podchodzę do biurka, biorę do ręki list, o ktorym mówiła Sonia. Nad adresem i moim nazwiskiem rozpoznaję od razu charakterystyczne logo Florence Institute.
    Fiu, fiu, ilez ja tam lat juz nie bylem? Pytam sam siebie.
    Podchodze do jacuzzi, włączam hydromasaż, zrzucam koszulę.
    Otwieram kopertę, wyciagam zaproszenie...
    Instutut Florencki ma zaszczyt zaprosic Pana na Cykl wykładów i dyskusji panelowych, które odbędą się w Budynkach Instytutu Florenckiego na San Domenico di Fiesole dnia 6 marca 2011roku. Tematem przewodnim zjadu jubileuszowego uczynic mamy zaszczyt „Loenardo - the Architecture of the genius”.
    Odkładam list na biurku, wskakuję do wody, ufff, lubię to odprężenie, ciepło i przyjemnie...
    - Instut Florencki, powtarzam sam do swoich mysli....może będzie okazja zobaczyc Monique na własne oczy....
    -Instut florencki..hmmm
    Ciekawe czy Ewa maczała w tym palce?

    Mullholand Drive-Los Angeles-San Francisco 2007

    Bohaterowie...czyli udział wzięli lub nie.

    Cielo drive 10050

    Rezydencja na Cielo dr 10050 zbudowana w 1944 roku przez francuskiego aktora MicheleMorgan’a ulokowana była na działce o powierzchni 3 akrów (12,000m2). Jest to niezwykle atrakcyjna działka na wzgórzach Los Angeles z widokiem na Sunset Boulevard i Ocean Spokojny. Rezydencja zaprojektowana w stylu charakterystycznym dla fracuskiech wiejskich stodół/stajni (ang. Barn. sic!) posiadała dodatkowo dom dla gości oraz basen.
    Historia tego miejsca wiąże sie z takimi nazwiaskami ja Lillian Gish, Cary Grant, Henry Fonda.
    W 16969 rezydencja była zamieszkiwana przez polskiego reżysera Romana Polanskiego i jego żonę Sharon Tate. Miejsce to zyskało złą sławę po głośnej masowej zbrodni popełnionej przez członków sekty Charlesa Mansona o nazwie „Rodzina”, w której ofiarami padli Sharon Tate, Wojciech Frykowski, Abigail Foler, Jay Sebring oraz Steve Parent. Zdarzenie to mialo miejsce 6 sierpnia 1969 roku.
    Cielo w języku włoskim oznacza Niebo (przyp. socool)


    Dalsze losy rezydencji wiążą się równiez z takimi nazwiskami jak Marilyn Manson oraz z zespolem „Nine Inch Nails”, w której to rezydencji zespół nagrywał swoje płyty.

    Dom zburzono w roku 1994 a adres rezydencji został zmieniony na 10066 Cielo Drive.
    Nowa rezydencja została nazwana Villa Bella – i jak miałem się okazje osobiście przekonac – pozostaje ciągle w budowie.

    Retrieved from "http://en.wikipedia.org/wiki/10050_Cielo_Drive"

    Wilshire Boulevard

    W liście do matki z 30 grudnia Hłasko podaje swój nowy adres: 10504 Wilshire Boulevard m. 103, Los Angeles, California
    W tym miejscu dzisiaj stoi kościół/sanktuarium. Adres zniknął z mapy świata.

    A moze niedokladnie szukalismy?


    Poinsettia pl 1229

    W maju Hłasko otrzymuje prawo stałego pobytu w USA i związaną z nim możliwość podejmowania legalnej pracy. Zmienia adres: 1229 N. Poinsettia Place, Hollywood, California.

    Dla mnie niesamowite miejsce. Ostatni amerykański adres Marka Hłaski. Poinsettia to tak naprawde dwie bardzo klimatyczne równoległe do siebie ulice: place oraz drive.
    Nas interesuje koncówka ulicy place. Chociaż ustalenie adresu jest niesamowicie trudne. Ulica konczy się w jednym miejscu, by po chwli zacząc się ponownie na krotkim odcinku w miejscu zupelnie innym (z inną zupelnie numeracją). Szukając adresu Poinsettia pl 1229 wrócicie do Polski zawiedzeni. Ostatni najbliższy numer na tej ulicy to Poinsettia pl 1228 (po przeciwnej) i 1227 tuż obok spodziewanego miejsca. Wygląda to jak słaby żart, zacząłem powątpiewac w prawdziwośc materiałów dostępnych w sieci, ale oba adresy Marka posiadam z przedruków jego korespondencji z matką.Czyżby ulica zmieniła kształt i numercję przez te 38 lat?
    Bardzo możliwe, ale nie tym razem...
    W ustaleniu adresu pomogły mi zdjęcia domu zrobione (byc może przez samego Hlaskę) w 1969 roku. Niewiele się zmieniło...przyznajcie sami.

    Poinsettia pl 1229 rok 1969

    38 lat później...

    Szukając adresu cały czas czułem wielkie podekscytowania, a teraz sklejając pewne fakty i zbierając dokumentację mam z tego powodu ogromną staysfakcję...Po drodze zagadałem sąsiada Poinsettia place 1229, który był bardzo uprzejmym człowiekiem i zdziwił się, że mieszkał tu Marek Hłasko. Ucieszył się, że jestem z Polski, mówił że jakiś jego znajomy robi w naszym kraju interesy. Zaprosił mnie do swojego domu z napisem Historic House. Wiesz kto tu mieszkał –zapytał?


    - who?


    - Charlie Chaplin, Marylin Monroe...padlo jeszcze jedno nazwisko, którego niestety nie zapamiętałem.


    Tu mieszkala MM. W rogu zdjęcia wlaciciel pokazuje okno Charliego.

    Niezle sąsiedztwo!! Ciekawe czy to prawda? Marek z pewnością coś na ten temat wiedział.
    Zrobiem kilka fotek, pozdrowiliśmy się i pozegnaliśmy.

    (W letniej częsci domu podejrzane, wytatuowane typy oglądaly film)


    Long / Huntington beach

    Kocham LA także za Ocean i szerokie, piaszczyste plaże. Poza tym dobrą pogodę masz tutaj cały rok...nie wystarczy? Dorzucę jeszcze te onirystycznie nierealne, wyrzeźbnione do perfekcji (na siłowniach i stołach operacyjnych) kobiety.
    Surf City jest super. Masz tu odjazdowy klimat, super surferskie klasyczne wózki, hippisowskie volkswageny garbusy i transportery T1, customowe choppery i czterokołowe amerykanskie legendy. Poza tym wszędobylski kliamt „hey, whas up budy?” Tutaj poczułem się naprawdę bardzo dobrze. Już cztery osoby mówią mi, że temperamentem pasuję bardziej do NYC lub właśnie LA. Wybieram LA! To jest prawdziwa California – ten styl życia, te miejsca i Ocean !! Nie poczujesz tego w Koluszkach, ale to właściwie dobrze, San Fran jest po prostu inny...



    * kurde blaszka! Głupoty mi do głowy przychodzą, tak sobie teraz myślę jak czytam ten tekst ( a 4 lata temu to w ogóle jakaś nizina totalna! to się chyba nazywa postęp...choroby ;-] ). Jeśli ktoś zaniepokojony moją kondycją psychiczną raczy dac mi znac, że już czas podjąc leczenie z pewnością rozpatrzę jego propozycję.
    P.S. W tekście oprócz bohaterów, których Wam powyżej przedstawiłem, a także osób i zdarzeń nie do końca fikcyjnych istnieją mniej lub bardziej wysublimowane nawiązania do rzeczywistych sytuacji i zdarzeń z przeszłości, ale to wcale nie jest takie łatwe do rozszyfrowania....Ucieszę się niezmiernie jak ktoś coś zasugeruje.