Wednesday, January 30, 2008

Symetria i Monochromatografia: Mono Lake|Lake Tahoe

Miejsce akcji: Jadalnia willi przy Hillgard Ave, Berkeley CA.
Sceneria: Ciasto, herbata, spaghetti bolognese, sea food pasta, troje ludzi przy stole.
Bohaterowie: hmm...My

Monochromatyka

- No to jak Wam się chłopaki udał tym razem weekend?
- Strasznie meczący, nawet Grand Kanion nas tak nie sponiewierał. Fatalne warunki na drodze. Śniegi, deszcze, brak widoczności, napęd na jedną oś, letnie opony i wszędzie ten cholerny śnieg. Cholera, to jest Kalifornia??
- No, ale z drugiej strony, nikt nie mówił, że będzie lekko.
- No i gdzie w końcu dojechaliście?
- nocowaliśmy nad samym Mono Lake, ale ani ja ani Piotrek nie widzieliśmy jeziora. Po prostu ściana śniegu…bardzo śmieszne.
- Ale na przykład fajna pogoda była przez całą sobotę i później w niedzielę w Reno też miło przygrzewało. Dopiero w drodze powrotnej przez Sierra Nevadę uderzyło.
- A właśnie, byliście w Reno?
- byliśmy, fajne miejsce. Strasznie dziwne, myśleliśmy, że jest dużo mniejsze.
- My tam zawsze robimy sobie nocleg jak jedziemy nad Tahoe, faktycznie czasem są tam problemy z pogodą.
- ponoć w Polsce szaleją jakieś wichury?
- no tak, też coś słyszałam…
- Tak, no u nas wszystko było pięknie, ładnie, ale jak wjechaliśmy w Sierra Nevadę była już masakra. Ostrzeżenia o nakazie używania łańcuchów wyświetlane co milę, punkty kontrolne, nawet telewizja transmitowała relacje na żywo z centrum snow stormu…Wszędzie biało! Śnieg na dole, śnieg z góry, z boku, śnieg z całego świata. Cholera, nie lubię zim..
- No tak, tam zawsze jest nieprzyjemnie. Ale stoją tam przecież ludzie, którzy za 35 $ zakładają łańcuchy przy samej drodze. My tak zrobiliśmy jak jechaliśmy ostatnio.
- Dokładnie to nawet za 30$ baksów to robią i faktycznie wszyscy się zatrzymywali i zakładali je na koła, ale nie my. ...No bo przecież po co? My?!
- Nie mieliśmy nic, ani napędu na cztery koła, ani zimowych opon, nawet płyn w spryskiwaczach się skończył, ale przecież płacić nie będziemy - przecież jesteśmy z Polski
- a poza tym łańcuchy są dla słabszych….:-)
- W ogóle to ten wyjazd miał być jednodniowy, tylko trochę się plany w międzyczasie zmieniły. Ja nawet nie wziąłem ciuchów na zmianę. Spakowałem tylko aparat, szczoteczkę do zębów i bieliznę na zmianę…
- Oj chłopaki, chłopaki…
- dobre ciasto, sama piekłaś?
- brak wyobraźni….
- dziękuję, sama
- Eeee tam, raczej ułańska fantazja ;)
- Dobrze, że nie pojechałam bo bym żałowała…

i dalej druga strona lustra - symetria.

Wyruszajcie w podróże każdego dnia...

Ale mnie nie pytajcie czy żałuję? Mimo, że może i parę razy usłyszycie podobne słowa, które wyrzucam w przypływie emocji to jednak przed sobą samym niczego dotąd nie żałowałem (nawet jeśli wypadałoby żałować) i mam nadzieję, że nadal nie będę musiał żyć z taką świadomością. Na obczyźnie życie zmusza częściej do takich rozliczeń, ale pamiętajcie, że człowiek czujący się samotny czy odosobniony (nierozumiany) ma tendencje do większego samokrytycyzmu (dobrze, że szybko się o tym dowiedziałem). Dziś na przykład jadąc 38ką przy Fillmor czytam tekst, który bardzo dobrze rozumiem i który uświadamia mi coś co już o życiu dobrze wiem.

„...A Hłasko nie miał nic poza Polską, jedyną krainą jego łowów, jedynym powietrzem, którym umiał oddychać. W Polsce zostali jego prawdziwi bohaterowie i daremnie ich szukał w Tel Awiwie, Ejlacie, Kalifornii. Byłem w tych samych miejscach w tym samym czasie co on, tam takich nie było. Wymyślal ich, podrabiał, nadmuchiwał aż do kiczu. Tam nikt tak nie mówił, nie myślał, nawet nie pozował.”

H.Grynberg „Uchodźcy”



Światy dzieją się cyklicznie (byłem w tych samych miejscach), być może nawet równolegle (ale niestety nie w tym samym czasie co on). Biografie się powtarzają i ciągle ewoluują opierając się o postęp techniczny, kulturowy, obyczajowy, ale nadal mają wspólny trzon, ponieważ problemy ludzkie pozostają te same, tak tutaj w Kalifornii, jak i tam na prawym brzegu Wisły, dzisiaj tu i pięćdziesiąt lat temu na wzgórzach Los Angeles (I love this city). Jest to druga książka po „Podróżach..” Steinbecka, której zawartość wiem o czym naprawdę jest (tak mi się wydaje) . Czytam ją co prawda nie pierwszy raz w życiu, ale dopiero teraz ją rozumiem (przynajmniej obszernymi fragmentami).
Zamyślony spoglądam przez okno....Japan Town. Zaraz wyślę kilka gorzkich maili

„Tak, chyba mi też brakuje budowy-jedynego powietrza, którym umiałem oddychać. Może to wszystko to jakaś słaba idealizacja przeszłości...?”

Potem znów zacznę myśleć, że tak musi być, że jest to element jakiejś większej gry pod tytułem życie, w której wiara jest niezbędnym elementem żeby przetrwać. Reszta splotów wydarzeń z tego wynikających doprowadzi Cię po jakimś czasie do konkluzji bogatszego o kolejne doświadczenia człowieka, ze życie jest naprawdę zabawne...



Jeśli chcecie odnaleźć prawdę o swoim życiu w odpowiedziach na pytania „what if...” (co by było gdyby?) od razu dajcie sobie spokój...Nie zadawajcie sobie nawet takich pytań, bo one nigdy nawet nie ocierają się o istotę problemu, myślę że prawda jest znacznie głębiej...w każdym bądź razie dalej. A po drodze są zakręty, wertepy, śniegi, zgubione bagaże, przeprowadzki, skręcone kolana...(broken hearts too).
Ileż z tego dla nas??

Lake Tahoe - Fall 07
Google photos link

P.s. Pierwszy raz w życiu jechałem samochodem kompletnie (powtarzam kompletnie) nie widząc drogi….przez 100 metrów drogi w górach czułem się jakby ktoś wykasował widok za samochodem (w acad i photoshopie odpowiednik funkcji „erase”). Ale stanąć się nie odważyłem. Później plansza trochę się zmieniłą.

Pozdro dla G-C

Friday, January 25, 2008

Raport o stanie rzeczy cz.3 (lub tylko suplement)

Kilka sprostowań na podstawie nowych doswiadczeń. Zrozumiałem, że nieodpowiedzialnie jest pisac o kraju, w którym jest sie tak krótko i o rzeczach, o których niewiele się wie.
Chciałem zatem załączyc kilka najnowszych motoryzacyjnych spostrzeżen do poprzednich dwóch (wrześniowych) raportów.


Kiedyś w przypływie emocji napisałem, że z dwojga amerykańskich gigantów na kołach wybrałbym Dodge’a Rama. Dziś cofam to zdanie posypując sobie przy tym glowę popiołem. Wybrałbym Forda F150 – po prostu to on tak naprawdę bardziej mi się podoba. Wtedy byłem najwyraźniej pobudzony zbliżającymi się odwiedzinami z Polski. Czas sie znów ustosunkowac do moich emocjonalnych powiązań z motoryzacją włoską, niemiecką, japońską. Czas na upgrade! Włoskie super-samochody nadal leżą w kregu moich fantazji, ale niestety żeby stac się posiadaczem takiego wózka musisz znac jedną twarda jak tytan prawdę. Te samochody trudno zdobyc, ale jeszcze ciężej je przy sobie utrzymac. By je zdobyc wystarczy byc właścicielem zasobnego konta i dosyc kolorowej wyobraźni, natomiast żeby je przy sobie utrzymac musisz byc niesamowicie pewnym siebie gościem, który nie cofa ręki, gdy sprawy „idą na pięści”. Jeśli stac cię na taki samochód a nie potrafisz dac po ryju w przydrożnej knajpie miejscowemu osiłkowi, albo nie masz na tyle tupetu by stac się bohaterem skandalu na wystawnej imprezie lepiej sobie odpuśc. Te samochody jak piękne kobiety nie lubią grzecznych chłopców. Musisz byc prawdziwym brooklyńsko-makaroniarskim twardzielem (lub po prostu twardzielem).Gdy trzeba musisz łamac sztaby w dłoniach, nosy w knajpach, bic wtedy gdy sytuacja wydaje sie do tego zmuszac (i to bez udziału alkoholu) a przede wszystkiem zawsze musisz byc sobą (nie ma już dziś takich facetów – sprzedaliśmy się za cenę poprawności politycznej). Dlatego właśnie super wózki są takie drogie, żeby dac do zrozumienia wszystkim, że tak jak one prawdziwi faceci to zupełna rzadkośc. Jeśli zaś przez przypadek lub z kaprysu posiadania zbyt dużej ilości gotowki srtaniesz sie włąścicielem takiego samochodu i w jakimś momencie jako facet zawiedziesz, lepiej sprzedaj ten samochód, spienięż wszystkie swoje dobra, zmień twarz i nazwisko, kup sobie bilet miesięczny (tak żeby nawet kasowaniem biletu nie zwracac na siebie uwagi) i wstąp na długą i trudną drogę bycia szarym tłumem. Mnie na takie samochody wciąz jeszcze nie stac, ale na ubitej ziemi mogę za to w ich interesie stanąc z każdym (ale tylko przy akompaniamncie odpowiedniej ilości alkoholu). Jeśli posiadacie natomiast wyobraźnię i nie posiadacie tak dużych pokładow gotówki wybierzcie sobie jakąs inna budżetową włoską pieknośc. Na pewno będzie sprawiała Ci zawody i klika razy wprowadzi Was w zakłopotanie, ale tego typu kaprysy pieknościom się wybacza. Mam wrażenie, że kolejne wymieniane części powodują ułudę rozstania się raz na zawsze z uczuciem utraty zaufania. Dziwne, z ludźmi jak się coś już zepsuje nie jest tak łatwo. W każdym bądź razie tak właśnie wyglądałoby Wasze życie gdybyście mieli możliwośc dzielic swoje noce i poranki z Moniką Belucci. Tu w San Francisco niewielu docenia takie towarzystwo (chyba chodzi o te nieszczęsne pagórki ;-)...Ferrari i Lambo zobaczysz głównie na wystawie British Motors na rogu Van Ness i Folsom, czasem też, w tłumie „plebejskich” toyot i volkswagenów ukłują Cię w oko trójzęby chromowanych atrap Maserati. Nigdy nie zapomnę pierwszego wrażenia jakie pozostawiło na mnie pewne Quattroporte widziane w Wiedniu (dla mnie, jak dotąd najnudniejszym mieście Świata). Nigdy później nie widziałem tak pięknie szytych skór.
Ale nie każdy jak mówiłem tego spróbuje, więc zajmijmy się czymś bardziej namacalnym, czymś bardziej racjonalnym. Powiedzmy takimi kobietami, ktore wyglądają jak modelki, ale nadal nie zatraciły w sobie tych wszystkich zdolności, które czynią życie faceta trochę (jednak?) prostszym.
Samochody niemieckie i japońskie, lub szerzej Europa kontra Azja. Stac na nie prawie każdego i to one głównie leżą w kręgu naszych/waszych zainteresowań lub porządań. Niewątpliwie obie potrafią zadbac o dom, wychowac dzieci i sa godnymi zaufania partnerkami. Jednak, którą z nich wybrac? Ja wybieram Europę. Jestem tym prostym przykładem regionalnego estety, który wychowując się w Polsce twierdzi, że Polki sa najładniejsze, tym samym prostym gnojkiem, ktory twierdzi, że za Ewelinę, Karolinę czy Kaskę pójdzie na pięści w osiedlowej piaskownicy tylko dlatego, że nie poznał nigdy Caroline, Katryn czy Andrei. Japonki (azjatki)? Na pewno sa ładne, ale zbyt nudne i tradycjonalne, nie wytrzymałbym zbyt długo swiadomości, że dałem sobie podbic oko dla Nissana Sunny. Ok, są wyjatki. Znam jedną miłą i szaloną nieco azjatkę, ale to oddaje dobrze udział procentowy w całej populacji. Myśle, że tyle samo jest fajnych i szalonych japońskich wózków ile jest Yoko w całym oceanie azjatyckich wyrobniczek, tak samo nienagannie ubarnych, nieskazitelnie uśmiechajacych się na przywitanie i tak niezauważalnie przemykających po ulicach san frana jak te skośnookie dziewczyny z Richmond albo Sunset. Owszem widzisz je wszędzie i czasem myślisz sobie, że chciałbyś je miec. Ale zastanów się dwa razy! Jeśli miałbym poświecic czas azjatkom wolałbym jednak japoński odpowiednik Yoko, który w moim świecie nazywa się subaru impreza lub taką np.Danielle (czy pomyślalem mazda XC7?).
Czas na Amerykanki, czyli sedno tej sprawy. Nie chciałbym tutaj stosowac porownań motoryzacyjnych (nie tylko dlatego, że godzi to w interesy i poczucie godności kobiet). Przede wszystkim obraziłbym te wszystkie ładne amerykanki, które tu poznałem. (np. Messi)
Owszem widziałem ostatnio amerykański samochód, który rozpaczliwie chciałby powrócic do czasów świetności amerykanskiej motoryzacji. Otóz na tylnym słupku projektanci umiescili okrągłą szybkę (cóż za oryginał), przez którą z nadzieją chcieliby wypatrzec lepsze czasy amerykańskiego przemysłu samochodwoego. No i co z tego wyszło? Samochód, ktory udaje mazde mx5, daje nadzieje całym rzeszom amerykanów na znalezienie się niskim kosztem w gronie posiadaczy samochodów dwumiejscowych (dziwne...drugi biegun podatkowy nadal wybiera porsche) a tak naprawdę spycha ich na margines motoryzacyjnej egzystencji. Owo okienko jak i reszta samochodu wykonana jest w sposób tak tandetny, że nawet Chińczycy poczuliby się zażenowani. Amerykanie mieli na przestrzeni kilku oststnich lat zaledwie (i aż) dwa modele, które podniosły ich na duchu. Myślę, ze był to PT Criuser i na pewno nowy Mustang. Szkoda, że amerykańska motoryzacja się tak mocno pogubiła. Mam wrażenie, że oni wiedzą już tylko jak robic pick-up’y (choc Toyota i Nissan też wiedzą i może nawet robią je lepiej). Reszta przemysłu to jest schizofreniczne rozdwojenie jaźni między masowością i niezawodnością japońskiej konkurencji a prestiżem europejskiego szyku. Amerykanie stoją pośrodku...dosłownie stoją, konkurencja głównie kroczy lub nawet delikatnie truchta...ale jednak w swoim kierunku.



Nawet w San Franie na ulicach dzieją się ciekaw rzeczy...


p.s. Nie traktujcie moich motoryzacyjnych wynurzeń jako opowieści autorytatywnych. Ja mam zbyt emocjonalny stosunek do samochodów, żeby moje opninie mogły byc obiektywne. W sumie chciałbym pobujac się krotko z Danielle, epizodycznie z Messi, docelowo z Heidi ?? ;-)) Znów sobie robię żarty.

Messi ??

Weekendowa łamigłowa...dla spostrzegawczych...i to juz nie jest żart (kupione w Ikea w Oakland)

Pozdro...

Rozwiązanie zagadki...

Wednesday, January 23, 2008

Grand Canyon Weekend - the second part - the end

W cztery dni przejechalismy 2105 mil co stanowi dystans porównywalny z przejechaniem trasy Warszawa-Prayż i z powrotem. Nareszcie nie muszę nikogo namawiać do wyjścia gdziekolwiek. Tu mam komfort bycia cały czas w podróży i w kontakcie z przepiękną przyrodą za jednym zamachem. Kolejny, tym razem dłuższy niz zazwyczaj weekend i znów udało odwiedzić się miejsca zupełnie niesamowite. Zobaczyłem (choć nie można powiedzieć, że zwiedziłem całosciowo) jedną z rzeczy, którą naprawdę chcialem tu w USA zobaczyć. Na mojej skromnej liscie życzeń widniały od dawna: San Francisco, Hollywood, Las Vegas, Grand Canyon oraz Route 66 i muszę powiedzieć, że plan po pięciu miesiącach został z nawiązką zrealizowany! Mógłbym dziś z czystym sumieniem wracać do kraju, gdyby zaszła taka konieczność ;-). Mimo wszystkich tych atrakcji na trasie wyprawy pojawiały się dodatkowo równie niesamowite rzeczy jak wymienione przeze mnie przed chwilą. Zapamietam na pewno mroźny poranek i ciepłe wnętrze Forda Silverado 7.4 litra V8 z klimatycznym indiańskim przewodnikiem, który swoja maszyną, z którą wydawalo sie tworzy dobry zespół zawiózł nas do Kanionu Upper Antylopa nieopodal miast Page w Arizonie. Niesamowicie interesujące a zarazem zakamuflowane miejsce. Nie znajdziecie o nim wzmianki w większości przewodników, ale nie omincie go gdy będziecie przejeżdzać przez Arizonę! Antylopę zdobyliśmy o poranku korzystując bezczelnie z pięknego porannego słońca. W tym samym czasie uprzejmy Indianin bezczelnie wykorzystuje turystów z Polski pobierając sowite opłaty za doprowadzenie nas na miejsce - równowaga musi być :) . Kolejnym niesamowitym doświadczeniem był na pewno Skywalk, który mimo, że obsługuje turystów niecały rok już stał się jedną z ciekawszych atrakcji turystycznyh tego Świata. Mimo ofijalnych 28$ dolarów uiszczanych tytułem wstępu liczcie się z tym, że zostawicie tam około 200 "baksów". Musicie doadać ceny parkingów, wstępu do parku i ponieść koszt "obowiązkowych" zdjęć 100$ (!!), których sami nie możecie tam robić, jako że aparaty są sprawnie konfiskowane i zamykane w szafkach. Na koniec otrzymacie pozdrowienia od Rządu Stanów Zjednoczonych w postaci Taxu i już wiecie, że przewodnikowe 28$ to bzdura. Ale nie wycofujcie się zniechęceni kosztami. Skoro już tu dotarliscie nie odmawiajcie sobie spojrzenia w dół Kanionu z wysokości prawie kilometra. Oszałamiający widok! Z ciekawostek zapamietam na pewno zaporę Hoovera, która jak każda spektakularna budowla inżynierska zawsze będzie budziła mój podziw i zainteresowanie. Co dalej? Route 66, legenda o której nie muszę nic więcej mówić. Przejechałem nią kawalek, który spowodował, że jedno z dziecięcych marzeń zostało zupełnie prozaicznie zrealizowane zbliżajac mnie tym samym do momentu, w którym formułuje się stwierdzenia "Tak! Zorbielem to!".

Legendarny Highway zaprowadził nas wprost w śniegi Stanu Utah. Tam zapamietm piękne panoramy Kanionu Bryce i pierwszy tegoroczny opad śniegu doświadczony na żywo. Majestatyczny a momentami wręcz kapitalny Zion Park z przedziwnymi tworami skalnymi i mistycznym tunelem wydrążonym w skale to już początek drogi powrotnej. Na pewno nie zapomnę długich wstęg autostrad wijacych się pośród równin i Gór południowego-zachodu. Zrozumiałem w końcu, że Ameryka to nie jest kraj do szybkiego przejechania autostradą. Kolejne Vista pointy zatrzymują Cię w pośpiechu dażenia do celu i oszałamiają niespotykanymi widokami powodując refleksje powracające jak bumerang "Kto wpadł na pomysł stworzenia czegoś tak niepojętego dla ludzkiego umysłu?". Wiem, że w Polsce istnieje wiele mitów i wyobrażeń (często nieprawdziwych) na temat samej Ameryki i Amerykanów. Możecie sie nimi karmić i nadal w nie wierzyć (bo być może część z nich jest prawdziwa), ale to zapamietajcie raz na zawsze: Przyroda Ameryki Północnej jest GENIALNA i chociażby dla niej warto stanąć w kolejce po wizę...

Zasieg rażenia n-s-c. W ciągu 7 dni zaliczyłem 3 kolejne Stany, w sumie mam juz ich pięć :-)


GALERIA ZDJĘĆ

Tuesday, January 22, 2008

Chcę zobaczyc więcej niż mogę zobaczyc z okien - Grand Canyon long weekend

- Na jaką cholerę tam tak cały czas przez to okno filujesz?
- Na Las Vegas patrzę, a co masz jakiś problem?
- Swiatło zabierasz, ciemno jest na sali.
- Światło? W nocy? Goń się.
- Odzywaj się Magiera.
- Bo co?
- Bo zejdę do ciebie.
- I co? Zdejmiesz firanki w oknach?
- Te Magiera nie pyskuuj bo na Las Vegas sobie przez pokolorowane patrzały popatrzysz.
* Dajcie spokój. Ludzie chcą spac na Sali *
Długa Cisza
- A ty w ogóle widziałes Las Vegas Magiera?
- Widziałem
- I jak tam jest?
- Jak tutaj, tylko trochę więcej kolorów.
- Co ty pieprzysz? Las Vegas jest jak Piotrków?
- Jak Piotrkow. Ludzie też tam żyją, pracują, czasem sie zabawią, przegrywają pieniadze. Zupełnie tak jak tu. What happens in Vegas, stays in Vegas man. Co się zdarzy w Vegas, zostaje w Vegas – kumasz? Zupełnie tak jak tu. Wszystko dzieje się w tych murach i tylko tu.
- Ja to bym chciał miec kupe forsy i ładne dziewczyny tam pod rugiej stronie. Trochę sobie pożyc...A towary jakie tam są?
- Wszystkie jakie chcesz. Młode, starsze, czarne, białe, żółte, wysokie, niskie. Wsyztsko co chcesz. Cały świat.
- Nie farmazoń, ale pewnie barówki trzeba miec po kieszeniach żeby tam potańczyc?
- Daj spokój. Możesz tam pobalowac taniej niż u nas na mieście. Wszystko jest tanie, jedzenie, hotele, drinki.Nie ważne czy zejdziesz do kasyna przegrac milion czy pół dolara. Masz do nich po prostu przyjśc i byc, oni potrzebują ruchu w biznesie a ty im ten ruch zapewniasz.
- Taniej niz tutaj?
- taniej, taniej...Ale Vegas to miejsce na weekend, potem nie ma co robic, to miasto zyje od piatku do niedzieli. Ale Jesiona, najfajniejsze rzeczy masz dookoła. Słyszałes kiedyś o Wiekim Kanionie?
- nie wiem, a gdzie to jest?
- no wlaśnie niedaleko Vegas. Byles kiedyś w górach?
- Z Bieszczad jestem przeciez.
- No tak, ale takich skalistych.
- byłem
- to wyobraź sobie pustynię - ogromną, z ktorej wyrastają potężne czerwone góry.
- kminisz?
- kminię.
- no i teraz wyobraź sobie, że stoisz po środku tej pustyni i chcesz podejśc do jednej z gór. Idziesz, idziesz i idzeisz i widzisz przed sobą taką czarną kreskę na glebie. Z poczatku nie wiesz o co chodzi. Idziesz dalej, a ta kreska staje się coraz szersza, a kiedy podchodzisz bliżej okazuje się, że to wijąca się wstęga. Idziesz dalej a ona staje się coraz większa i większa i zaczynasz rozumiec, że to co zaraz zobaczysz wywołuje u ciebie niepokój. Kiedy do niej dochodzisz okazuje się, że nie dojdziesz do celu, bo ta wstega to ogromna kilometrowa przepaśc, na dnie, której plynie wijąca się jak wąż rzeka. A ta przepaśc jest tak ogromna, że przerasta wszystko co do tej pory widzialeś. I czujesz się bardzo malutki, nic nie znaczący. Tam w dole są setki kolorów, kształtów, jest cisza i majestat. Czujesz się malutki i czujesz zarazem, że jesteś na samym dachu świata. To jest Właśnie Grnad Kanion, a ta rzeka to Kolorado.Piękna rzecz, jedna z najpiekniejszych jakie w zyciu widzialem!
- Taki kanion jak w Bili de Kidzie?
- Dokładnie taki
- Ja bardzo lubiałem oglądac za dzieciaka łesterny. A ty oglądałeś Bili de kida?
- Ja nie oglądałem telewizji prawie wcale.
- To co mówisz jak nie wiesz jak wygląda. Świrujesz Magiera, na maksiora świrujesz.
- Bo nigdzie indziej nie mogliby go nakręcic. Rozumiesz, nigdzie indziej na świecie?
- nie wiem, może i tam jest fajnie, ale ja to nie wierzę, że coś takiego istnieje. Może tylko w filmach.
- istnieje i jest tam przynajmniej tysiące miejsc wartych zobaczenia. Miesiąc ci nie wystarczy.
W ogóle jest tyle rzeczy na świecie do zobaczenia....tyle do zrobienia.
- A ty co będziesz robil po drugiej stronie?
- nie wiem
- Ty to chociaz omega jesteś, mozesz wrócic do zawodu, szkoły masz pokończone. Jeszcz rok i szybko zapomnisz o tym co tutaj...
- Po tej aferze z makaronami to nie wiem czy sam będę chciał. A w biurze to wiesz, życie jest za krótkie by je przegapic siedząc przy monitorze. Może polecę do Egiptu i będę szkolił turystów z całego świata jak nie utonąc pod wodą. Po prostu nie wiem.
- A Ty co bedziesz robic?
- Wrócę do Rzeszowa, zacznę pracę u szwagra w piekarni i ochajtam się z Mariolką. A co ja mogę robic?
- Nieźle, A jak Marioka? No wiesz...
- Te Magiera, odwal się. To porządna dziewczyna, ochajtamy się, a jak jakąś flotę przytulę, to pojedziemy gdzieś na wczasy...To nie jest pierwsza lepsza cma....A Ty po tej Soni to w ogóle z jakąś byłeś?
- Nie pamiętam, byc może...
- A nie żałujesz czasem, że do tej swojej Ameryki nie możesz już wrócic?
- nie
- ścieme walisz Magiera, pewnie byś wrócił, ale inaczej nie możesz nawijac...
- nie wróciłbym, mają beznadziejne ograniczenia prędkości na autostradach.
- Te Magiera a odkąd cie ograniczenia obchodzą?
- Tam jest za dużo psiarni pokitranej przy drogach a oni się nie patyczkują. Poza tym widziałem tam wszystko co chcialem zobaczyc, reszta widac nie jest mi dana. A Jeden szkieł nawet kiedyś w Arizonie chciał mi u siebie w areszcie dac kwaterunek za predkośc. Powiedział tak mniej więcej jakoś „W tym Stanie z taką predkościa moge cię zaprosis do odwiedzenia mojego miłego aresztu. Mam bardzo przyjemny areszt, czy chciałbys go odwiedzic?”. Ciekawe, może gdyby nie był wtedy zbyt pobłażliwy, może wcale bym się tu nie znalazł?
- ja to bym tam chyba po więzieniach cały czas siedział. Z resztą co ja bym mógł tam robic jak ja języka nie znam?
- Kierowcą tira mógłbyś byc.
- No mógłbym, chciałbym nawet.Kiedyś chciałem papier na ciężarowki zrobic i u nas w Transbudzie jezdzic.
- Ale to nie łatwy kawłek chleba. Dużo zwierzyny leży po dorgach, noc, zmęczenie, deszcz, śnieg. Łatwo o wypadki. Kiedyś w Arizonie jadąc nocą przy 130 na godzinę musiałem omijac leżącego na drodze łosia. Wielki bydle było. Ledwo go minąłem. Łatwo o wypadek, ogólnie cały czas w drodze i sam, ale widoki masz przegit.
- ja tam mógłbym jeżdzic, ale tu w Polsce. Tam mnie w ogóle nie ciągnie.
- A Ty Jesiona gdzieś byłeś po świecie?
- W Niemczech u starego na budowie, ale miesiąc wytrzymalem. Tęskno za krajem, wiesz. Ja to nie umiem tak. Po Polsce troche bumelowałem za małolata. Znałem chłopaków z KSU jak byłem w podstawówie. Ale się wtedy działo, ale to wiesz jak? Giżycko, Mrągowo,Kołobrzeg. Trochę przegibaliśmy kraju na stopie. Ale ja to nie jestem podróżnik jak ty. Ja to wolałbym miec dom z Mariolką. A tutaj to sam wiesz jak jest. Dolina.
- Ja nie jestem podróżnik Jesiona. Ja mam swoją bajkę w jeżdzeniu po świecie, ale podrożnikiem nie jestem. Chociaz z drugiej strony własnością jednego miejsca też nie jestem. Ludzie często dobrowolnie staja się więźniami swojego zycia.Tylko praca, dom, praca, dom, praca, zgon. I co? Tak jest dużo lepiej ?
Znałem kiedyś jednego podróznika - to fakt. Mieszkał tu w Warszawie, potem rzucił wszystko w cholerę i wyjechał przed siebie. Pomieszkiwaliśmy razem w San Francisco, pogibaliśmy sie trochę ponad rok po świecie, poznaliśmy sporo ludzi z naszej okolicy, trochę pobawiliśmy w Californi. Na koniec jakoś się wszyscy rozjechaliśmy w swoje strony. Wiem, że potem wziął ochajtunek z jakąś płaskoryjką – Malajka, piękna dziewczyna...a może i nie wziął? Sam już nie wiem jak to tam było...Ja podróżnikiem nie jestem, ale widzisz. To ile zobaczysz i ile przezyjesz to tyle ile byś zapisał kolejne kartki w zeszycie.
Pusty zeszyt kupisz w sklepie za szmelc, ale zapisany moze miec dla ciebie dużo większą wartośc...ty też jakiś zeszyt pod zabaniakiem kitrasz, też coś w nim tam przecież zapisujesz...
- Pieprzysz Magiera, pieprzysz...nic nie piszę, w ogóle to odbij ode mnie Magiera...
*Cisza. Cisza. Cisza.*
Ja uderzam w komarunek...świrujesz Magiera...oj świrujesz

Pozdr. Dla Adama.. Grand zaliczony choc jeszcze nie zodbyty.
Pozdr dla M.L QA menago za to, że mądrze gada (jak już gada...;-).




GALERIA ZDJĘĆ



C.D.N.

Saturday, January 19, 2008

Technikalia. Na końcu świata...i tak spotkamy się.

in progress u mnie jest 4 rano :-) zrozumcie bledy i brak polskich znakow :-)

Ten tydzień wybitnie minął pod znakiem polskich kontaktów, których jak zapewne wiecie wolałbym unikać. Weekend zaczął się od spotkania polonii kalifornijskiej w dzielnicy Little Italy.

Tydzien temu otrzymałem maila poniższej treści.

WHAT: SFPolskis Monthly Social

WHEN: This Friday, Jan 11th 7PM-whenever(Every First Friday of the Month, note January meeting was rescheduledfrom Jan 4th to Jan 11th due to bed weather last Friday)

WHERE: Cafe Trieste, North Beach, SF609 Vallejo Street (between Columbus St and Grant)Tel: (415) 982-2605, http://www.caffetrieste.com/



No więc zgromadziliśmy się tam w sile ponad czterdziestu osób, ale ja muszę powiedziec, że niewiele razy w zyciu dopadla mnie tak wybitna niechęć poznania nowych osób. Tym razem moje kontakty ograniczyły się do Marcina, Piotrka, Doroty, Beaty i Ewy czyli tzw. „swoich” ludzi ;-) (Dziwne, zaczynam się o siebie obawiac ;-) w kazdym bądź razie było całkiem miło o czym nie tylko ja poswiadczam. Spytajcie Ewy jesli nie wierzycie – She’s a thought girl. Spotkanie było zorganizowane z myślą o osobach z tzw. Bay Area, ale okazalo sie, że mieliśmy także gości z...East Coast (NJ) ;-). Ogolnie było całkiem miło, każdy odkrywał coraz to nowe oceany powiązań polonijnych kontaktów - mam wrażenie, że gdzieś przez kogoś każdy w jakiś sposób się zna. Wiecie co jest niestety najsmutniejsze? Ludzie przywożą ze sobą z Polski różne ”nasze smrodki i kompleksy” (choc oczywiście nie jest to regułą). Ja byłem na imprezie w koszulce z napisem Warszawa i ponoć (choć lepiej, że osobiście nie stwierdzilem) dało się słyszeć zlłośliwe uwagi/ę. Ja rozumiem, że w Polsce moze miec to podtekst np. zwiazany z klubowymi sympatiami, albo np. z róznego rodzaju frustracjami, ale jakie ma to podłoze tu w Kaliforni tego naprawde nie wiem? Właśnie dziś i dokładnie tutaj mianownik jest wspólny i tylko jeden - jestesmy z Polski! (Chyba niepotrzebnie rozwijam ten temat). W każdym bądź razie jestem z Warszawy i będę reprezentował swoje miasto twardo. Nigdy nie kierowaly mną regionalne uprzedzenia, więc jest to dla mnie antypatia zbyt niskich lotów, żeby się nad nią pochylać. Nie pasuje? To lepiej skreśl mnie ze swojej listy kontaktów. (chyba nie warto o tym pisac)

-Potem była wizyta w polskiej restauracji Old Krakow, w której zjadłem całkiem dobry żurek (ale wymięka przy tym z Lucieńskiej Pokusy) J oraz typowo polskiego schaboszczaka. Wypilem tez piwo Okocim, którego smak załapałby się do grona 5ciu najlepszych piw jakich smak zapamietąlem. Był to nie do konńca zwyczajny okocim ponieważ jest on tu sprowadzany przez polonijnego biznesmena z Chicago i wygląd samej butelki różni się znacznie od polskiego pierwowzrou a smak nawet bardzo, bardzo. O ile wygląd różni się in minus o tyle smak powala zdecydowanie in plus. Polecam Okocimia w Old Krakow, pierwszy raz zapomnijcie o Żywcu. Oczywiście w między czasie spożywajcie amerykanskie, meksykańskie, kanadyjskie, koreańskie, chińskie, jamajskie, nawet europejskie piwa (ja tak robię i dobrze się mam). Poza tym poziom restauracji i obsługi przedstawia się bardzo przyzwoicie.

- Wczoraj spotkaliśmy się z Polakiem w naszej okolicznej restauracji. On ma więcej szczęścia. Nie ociera się o polonijne kliamty i mocno wsiąknął już w życie bay area. Poza tym można z nim porozmawiac o życiu i...motoryzacji. A jedyną rzeczą jaką powinniście zapamiętac po przeczytaniu tego tekstu to to, że cabriolety wynaleziono po to by jezdziły po Kaliforni. Drugi raz się o tym przekonałem :-)

- Jesteśmy w nowej podrózy. Po 10 godzinach jazdy samochodem zadokowalismy się w typowym amerykanskim moteliku i nie wiedzieć czemu nikt nie chce iść spać (skandal, za 4 godziny pobudka!!).

P.s. Mamy debiutanktke na pokladzie. Nową towarzszką podrózy jest UC Berkeley Beata! Witamy!

- Od tej wyprawy towarzyszą nam też dwa Tommki, ale o dziwo maja jedno imię XL One. :-) ufff wreszcie prosto i do celu ;-)

A za oknami mamy Las...Las Vegas ;-) i MGM Casino (jeden Andrzej przegrywał tam walki a drugi fortuny :-) Do you remember?)



Pozdro


Na koniec weekendowy stymulator przemyśleń :-) w formie graficznej fraszki ;-) sie wie - żargon południowo praski ;-> ejo!

Tuesday, January 15, 2008

North Cali - Weekend wśród gigantów (redwoods weekend)

Kalifornia jest piękna! A North Cali to tylko jedna z jej miliona twarzy i muszę powiedziec, że mimo często (jak zdążyłem zauważyć) występujących w jej rejonie mgieł jest po prostu super. W ogóle Północ ma swój mikroklimat i nieco inną specyfikę. Można się tu bardzo często poczuć jak w Walii, Szkocji czy Irlandi (tak myślę). Nie ma tutaj też takiego tempa życia jak w LA czy chociażby w SF (SF to tak naprawdę bardzo powolne miasto, Warszawa jest zdecydowanie szybsza). Można za to, dużo częściej spotkać tutaj klimatyczne osady ludzkie, które posiadają swoje często osobliwe oblicza a czasem i nazwy (takie jak np. spotkana po dordze Walhalla). Mam dziwne przeczucie graniczące z przekonaniem, że północ w większym niż w innych rejonach procencie zamieszkują ciekawi ludzie. Dużo częsciej niż w reszcie Stanu zauważałem dziwnie poupiększane skrzynki na listy, ogródkowe wystawy rzeźb, przydomowe galerie mataloplastyki czy innych przedziwnych tworów ludzkiej wyobraźni (np. Domki hobbitów). W sobotę rano wyruszyliśmy widokową (i niezwykle krętą) trasą numer jeden, która brzegiem Oceanu Spokojnego poprowadziła nas na północ aż do Oregonu. Tym samym zaliczyłem trzeci Stan, który przez te prawie pół roku dane mi było odwiedzic. Jeśli weźmiecie pod uwagę, że pracuję 5 dni w tygodniu i to, że sama Kalifornia jest półtora raza większa niz terytorium Polski a ludzie, którzy w niej mieszkają często nie widzieli nic poza miastem, w którym się urodzili musicie przyznać, że wynik nie jest zły.* Niewątpliwie Ameryka ma piękną naturę, majestatyczną, dziką i powalającą swą róznorodnością. Mówię to z pełnym przekonaniem a przecież tak niewiele jej piękna do tej pory widziałem. Ocean obok którego mieszkam i który dostarcza przepięknych widoków mieszkańcom zachodniego wybrzeża Ameryki jest mistyczny! Góry mnie tak nie ruszają...sa po prostu górami i tyle. Na nartach nie jeżdżę i jeździć raczej nie będę więc są one dla mnie tylko elementem dekoracji, ale Ocean....fiu, fiu...To jest mistyczny twór. A najpiekniejszą twarz Oceanu widziałem właśnie w Oregonie.

Przez weekend zaliczyliśmy kilka stanowych i narodowych parków z gigantycznymi Redwoodsami sięgającymi 100 metrów wysokości (czyli drzewa o wysokości hotelu Novotel d. Forum w Warszawie). Po raz pierwszy w życiu przejechałem też samochodem przez środek drzewa i nie spowodowało to żadnych ofiar w ludziach (lokalna atrakcja turystyczna za 5 $). Przepiękny niedzielny poranek nad brzegiem Oceanu w Oregonie dał mi do zrozumienia, że największe okna w swoim domu zaprojektowałbym w pokoju/sypialni z widokiem na Ocean (precz z firankami i innymi elementami przesłaniającymi widoki !!). Pierwszy raz w życiu widziałem też zjawisko fal, które nacierają na brzeg z dwóch prostopadłych do siebie kierunków. W czasie podróży spotkałem wiele przedziwnych tworów, których natura poskąpiła Europie (np. Gigantyczne drzewa wewnątrz, których można urządzić...małe mieszkanko). Do ciekawostek napotkanych na trasie można zaliczyć też takie miasteczka jak Eureka czy Crescent, które oprócz specyficznego klimatu posiadają także wiele ciekawych budynków i miejsc. A wszystko to wyczytaliśmy w przewodnikach i ulotkach przygotowanych dla turystów przez samych Jankesów...Jak zwykle dużo było w nich przedrostków w stylu–NAJ. Jednak zupełnie szczerze muszę powiedzieć, że Ameryka nie powinna mieć kompleksów. Tam gdzie jest coś ciekawego i wartego zobaczenia na pewno masz przyzwoity i tani motel, do którego dojedziesz szeroką autostradą lub przynajmniej porządną drogą stanową. Jesli chcesz się czegoś dowiedzieć o okolicy to na pewno znajdziesz te informacje na licznych ulotkach i tablicach informacyjnych. Nie powinieneś się też zgubic, wszystko jest przyzwoicie oznakowane i dobrze utrzymane. No i toalety...są wszędzie tam gdzie powinny być i prezentują się zupełnie przyzwoicie. Nie spotkacie też powyrywanych słupków, ławek czy śmietników. Śmieci zazwyczaj znajdują się w koszach na śmieci a parkingi są czyste i dobrze zorganizowane.
Gdyby tak w Polsce** zamiast ciągłych kłótni ktoś chociaz pomyślał o takich prostych rzeczach jak infrastruktura i kultura życia...może gdyby nie te 50 lat?


* Ok, byłem tez w Chicago, ale tylko transferem więc ten czwarty Stan się nie liczy.

** Polska to jednak fajny kraj, tylko my jakoś nie dorastamy do standardów cywilizacji (i dziś już nie wiem czemu myślimy o sobie, że jesteśmy od innych narodów w czymkolwiek lepsi). Myślę, że spore wyzwania czekają powracającą emigrację i system szkolnictwa w naszym kraju ponieważ zmiany musimy zacząc od siebie samych...a to zawsze jest najtrudniejsze.

GALERIA ZDJĘĆ

Dodatki: Trwa tez moje małe dochodzenie na temat fatalnej jakości pewnej serii zdjęć zrobionych ostatniego weekedu (mam z tego powodu zły nastrój-lubię jak jest git). Mojemu aparatowi strzeliło juz 10.000 klatek i mam nadzieję, że dalej będzie strzelał fotki bezawaryjnie. Mogę też powiedzieć, że nie żaluję ani jednej złotówki/dolara wydanego na sprzęt. Nie oszczędzajcie na obiektywach! Fizyka nie wybacza i jest nieprzekupna.

Monday, January 14, 2008

9ta Aleja – Jakby jutra miało nie być...

Powrót do serii z adresem w tytule.
Tyle tylko, że czas zmienic ten warszawski na coś co ma jakiekolwiek znamiona aktualnosci.
Chociaż z drugiej strony tak naprawdę mnie tu nie ma...
Moj podpis nie figuruje na żadnym list of agreements, więc nie jestem tutaj w zadnym wypadku oficjalnym lokatorem. Poza tym nikt nie przysyła mi korespondencji na ten adres ani nikt nie szuka mnie pod tym adresem...a mimo wszystko jakoś blizej mi tu niz tam.

Moje nowe Tarcho...

Czyżby zyskały na aktualności słowa poety „Na całe życie bez adresu (i dalej bla bla bla)?”

Wierzę w nas! Czas w coś uwierzyć
żyjmy tak jakby jutra miało nie być!
Choćby coś złego spotkało nas kiedyś
trzeba to przeżyć jakby jutra miało nie być!

Ej, to kawałek najważniejszy na tej płycie,
Pisze go najfajniejszym długopisem
Ty i ja wiemy skąd go mam
A temat się pojawił sam
Takie życie
Będzie dobrze teraz się odpręż
Myśl o wszystkim tym, co jest dobre
Całe zło pozostaw tym złym
Jakby tylko dzień pozostał nam by żyć
Co byś zrobiła gdyby jutro czar prysnął?
Skończył się świat, szlag trafił wszystko
Nie wybiegam myślą tak daleko w przyszłość
Ty wiesz to, ja chciałbym wiedzieć, że wyszło
Na nas się skupmy, dalej tak róbmy
Świat wokół nas jest okrutny
Ty to wiesz
Jest brudny, zniszczony, spocony
I pełno obłudnych wokół mnie

Wierzę w nas! Czas w coś uwierzyć
żyjmy tak jakby jutra miało nie być!
Choćby coś złego spotkało nas kiedyś
trzeba to przeżyć jakby jutra miało nie być!

Kochanie prawda o życiu jest smutna,
nikt nie jest w stanie przewidzieć jutra.
Więc, żyjmy tak jakby jutra nie było,
pozostaje absolutna wiara w miłość!
Możemy nie mieć czasu by się żegnać...
Nie mamy czasu by życie przegrać.
Czasu nie trać! Weź mnie za rękę,
przeżyjmy życie jak najpiękniej!
Żyjmy pełniej, żyjmy bardziej, mocniej
razem płyńmy w nasze emocje.
Wszystko, co takie skomplikowane,
na dobrą sprawę jest takie proste.
Wystarczy spojrzeć, jest tak dobrze,
spojrzeć z boku, niepokój odszedł.
Znamy się krótko,
ale ja myślę, że świat może jutro nie istnieć!

Wierzę w nas! Czas w coś uwierzyć
żyjmy tak jakby jutra miało nie być!
Choćby coś złego spotkało nas kiedyś
trzeba to przeżyć jakby jutra miało nie być!

Pomyśl, jutro może nie być rana! Kochana!
Dziś świat jest dla nas!
Co będzie jutro tego nikt nie wie
Przecież my nawet nie mieliśmy siebie w planach!
Oto film pod tytułem Ja i Ty,
Tylko teraz, tylko tu, tylko my!
Esende mylffon (SLZ RPG’02*) to tylko styl
Ja tylko żyje i tylko tym
A Ty? Dziewczynko tylko się przytul
Tymczasem bądźmy razem do bitu
Los tak chciał, los nas połączył,
żyjmy jakby świat miał się zaraz skończyć!
Ty! to nie jest o miłości kawałek
To kawałek o tym ze mam wiarę
Życie ma dla mnie mnóstwo zagadek
Kochanie ja już tą rozwiązałem

Wierzę w nas! Czas w coś uwierzyć
żyjmy tak jakby jutra miało nie być!
Choćby coś złego spotkało nas kiedyś
trzeba to przeżyć jakby jutra miało nie być


txt by Jacek Graniecki vel Tede „Jakby jutra mialo nie byc”

Tak! Coraz częsciej myślę, że wiara to już jedyne co może mnie uratowac.
Ludzie często w coś wierzą, ja potrzebuje uwierzyc, że życie ma w ogóle jakiś sens.
Bo sie rodzisz, umierasz i co ponad to?

Każda podpowiedź mile widziana.

p.s. Dodałem jeszcze jeden ważny cytat do poprzedniego postu.

* RPG'02 kończy właśnie 6 lat. A RPG to SLZ i DCW, więc zamieszczam logo na burcie by nadać tej chwili odpowiednia rangę.

Friday, January 11, 2008

Technikalia - co Cie nie zabije, może Cie tylko wzmocnić...

Wydaje mi sie, że te wszystkie posty, które zamieściłem na n-s-c nie mają większego sensu. Sorry, skoro straciłem tyle czasu na ich napisanie i opublikowanie a okazuje się, że wystarczyło znaleźć, przepisać i zamieścić artykuły z kilku różnych źródeł. Ludzie to jednak potrafią powiedzieć co czują i co wiedzą o świecie w dwóch zdaniach...a ja gadam, gadam, gadam...no może tylko życie mógłbym podsumować w dwóch słowach, ale o tym w krótce...

Ekstrakcje i kwintesencje z różnych źródeł:

"Emigracja, tak jak i choroba, jest w gruncie rzeczy opowieścią o separacji, izolacji i utracie. Ale także o przemianie, w której jak wąż zrzuca się skórę, by stac się innym, lepszym. Każda strata, której doświadczamy, jest jak zluszczający się plasterek cebuli, ktory pomalutku odsłania sedno, to kim naprawdę jesteśmy. To co w nas jest prawdziwe zostaje a to co fałszywe, udawane, musi odejśc”. Pisze lekarz, dobrowolny emigrant."

"Związek między czasem i samotnością"

"Posiadanie towarzystwa ustawia nas w czasie, a mianowicie w teraźniejszości, ale kiedy przychodzi uczucie osamotnienia, przeszłość, teraźniejszość i przyszłość zlewają się w jedno. Wspomnienie, wydarzenia bieżące i przewidywane są równie obecne."

John Steinbeck "Podróże z Charleyem".
To dziwne kilka lat temu napisałem coś podobnego i jestem dziś z tego dumny, bo słowa te wydają mi się mega ważne i bardzo mądre.


"-Po wyjeździe z kraju na dłużej doznajemy szoku kulturowego. Jest to psychologiczna reakcja no nowośc świata i jego odmiennośc kulturową. Ma ona różne fazy:

Pierwsza - miesiąc miodowy – to fascynacja nowością. Odczuwamy ciekawośc, a jednocześnie mentalnie tak naprawdę jeszcze nie wyjechaliśmy z domu. Posługujemy się dotychczasowymi nawykami. Kupujemy chleb i dziwimy się, że smakuje inaczej.

Druga faza, to konforntacja z odmiennością śiwata, w ktorym przyszło nam życ. Czujemy się zagrożeni, odkrywając, że nasz sposób reagowania przestał byc adekawatny. Czujemy się źle zrozumiani, jak wtedy gdy zatrzymani przez policję na amerykanskiej autostradzie próbujemy uprzejmie wysiąśc z samochodu, co zostaje odczytane
jako zamiar ataku.

W trzeciej fazie za nieporozumienia obwiniamy kulturę, w której przyszło nam życ. Nic nam się nie podoba.

W czwartej fazie odzyskujemy dystans, potrafimy dostrzec dobre jak i złe strony zarówno naszej jaki i nowej kultury.

W ostatniej piętej fazie, uzyskujemy pełne kompetencje potrzebne do życia w nowej kulturze. Biegle posługujemy się językiem.

Od niedawna mowi się o szóstej fazie, przeżywanej przez tych którzy wracają do kraju.Błędnie zakładając, że tu nic się nie zmieniło. Na dodatek oni wracają też nie tacy sami. Bliscy próbuja wtłoczyc ich w dawne role. Rodzice usiłuja ich traktowac znowu jako dziecko. Czują sie obco, nierozumiani. Bo zrozumiec może ich tylko ktoś, kto przeżył coś podobnego."


Pismo Charaktery, artykuł o emigracji, całkiem na czasie

„Można ich wyprawy traktować jako wielką przygodę, ale może jest w tym również idea wielkiej ucieczki w poszukiwaniu - czego? Może sensu życia, może ludzkiej życzliwości, z którą się spotkali tam, gdzie nikt się jej nie spodziewał; może takich ludzi, jak ten spotkany w Pakistanie rowerzysta z Austrii, który jechał, nie wiedzieć czemu, do Chin, a przecież mógł siedzieć bezpiecznie w kraju i w telewizji oglądać wyczyny innych. Albo jak poznany w Mauretanii Australijczyk, który przeprowadził się tutaj, hoduje wielbłądy, ale powiedział im, że tak naprawdę odkrył w sobie coś czego nigdy nie chciałby odkryć, że ma wstręt do siebie o to, że pokierował swoim życiem tak, a nie inaczej.”

„- Polecacie innym taki sposób na życie? - pytam.
- Jeśli ktoś jest silny, wiele potrafi poświęcić, jest naprawdę bardzo wytrzymały psychicznie i fizycznie, to tak – mówi Jola (…)
-Czy to jest sposób na życie? - zastanawia się Dominik. – Na pewno polecamy podróżowanie. Na pewno trzeba znać siebie, bo w trudach podróży można się rozczarować samym sobą, nie tylko innymi. Poznać siebie można tylko w sytuacjach ekstremalnych, z tym, że niektórzy próbują siebie zmienić, a inni popadają w tak wielkie rozczarowanie, że z optymisty robi się nagle strasznie zamknięty człowiek. „Czasami lepiej pewnych rzeczy w sobie nie odkrywać” – przywołuje słowa spotkanego w Mauretanii hodowcy wielbłądów.”

„ pomysły rodza się i umierają, ponieważ ich realizację odkłada się często na rok, na dwa, na bliżej nieokreślone „jutro”, aby któregoś dnia stwierdzić, że na wszystko jest za późno…”
Pamiętacie co pisałem po Death Valley?

Fragmenty wywiadu z Auto-podróżnikami (kibicuję im odkąd się o nich dowiedziałem). Artykuł pochodzi z gazety Fiat wokół Nas. Lipiec 2007.


W ogóle podróże mają jakąś moc wyciągania z ludzi prawdziwych emocji. Jest taka książka Stephena Kinga „Stand by me”. Czwórka młodych przyjaciół wyrusza na poszukiwanie ciała kolegi, potrąconego przez pociąg. Mają przed sobą długą i trudną drogę do przebycia. Po drodze dowiadują się sporo o sobie, swoich lękach i marzeniach. Pod polskim tytułem „Stań przy mnie” możecie obejrzeć jedną z najlepszych adaptacji dzieł Stephena Kinga. Wspaniały film o dorastaniu z doskonałą obsadą pisze witryna filmweb.pl.

- Dla mnie życie okazało się być filmem napisze zaQty przed ekranem laptopa…10000km od dawnego domu. Ale sam nie wiem jak skończę. Ja dotknę dna a potem nieba…a może najpierw nieba a potem dna??

Póki co nie bardzo chce mi się pisać, więc może poczytajcie kilka razy tego posta i zrozumcie o czym tak naprawdę pisałem przez te kilka miesięcy... Nie wiem kiedy wrócę :-[

Thursday, January 10, 2008

San Franowo by Night

Coś co może ucieszy parę osób...W końu odległe światy zawsze stanowią dobry powód by dać się ponieść wyobraźni i deklaracjom w stylu "Chciałbym tam kiedyś pojechać..." *
No właśnie...Chciałbym tam kiedyś pojechać...

Zapraszam do obejrzenia plonów ostatniej zeszłorocznej, a do tego nocnej wyprawy po Koluszkach...

Widok z Twin Peaks
Widok z Treasure Island I alternatywny z Bay Bridge'em

Znakomitą większość zdjęć zrobił i posklejał Marcin (mi akurat padła bateria, ale udało się ją pod koniec resuscytować i też mam jako taki w tą galerię wkład).

GALERIA ZDJĘĆ

No ok, jeszcze jadna dzienna paranoja (tym razem widok z Alamedy-USS Hornet)

* A ja bym na przyklad zdjęcia Grochowskiej z checią zobaczył...

Monday, January 7, 2008

Szósty zmysł - Talkin Bout me and you...Święta w Polsce

Finalnie nie czytane = kardynalnie nie sprawdzane. Dajce mi sie przespać to coś tam popoprawiam. Thx ;-)
In progresso, git diagonal!

Przekręcam kluczyk w stacyjce, na ścianie garażu pojawia się świetlna poświata skupiona wokół dwóch jasnych punktów.
- pieknie ustawione! Myślę sobie, rzucając okiem w przelocie na wzajemne względem siebie położenie wiązek światła rzucanych przez soczewkowe reflektory.
Prawa ręka odruchowo szuka schowka, otwiera go i maca jego zawartośc w poszukiwaniu panelu radia.
Jest. No to siup. Panel na miejsce, klik, klik. Power.
Niebieskie światło wyświetlacza rozświetla wnętrze kabiny. Power, Play, reading cd.
„Talking bout my baby” – Fatboy Slim.
No to zaczynajmy te nocne rajdy po mieście.
Lubię ten klimat. Przypomina mi legendarną wyprawę do Death Valley, natomiast sama jazda samochodem zawsze mocno mnie relaksuje. Zwłaszcza nocą...Ajjj. Może nawet dzisiaj jest trochę chłodno? Na "oko" (co za dziwne powiedzenie) jakieś dwanaście stopni. Podnoszę kołnierz skórzanej kurtki. Po co prowokować choróbska?
Wyjeżdżam z bramy na 9tą Aleję, po chwili wrzucam kierunek w prawo i już jestem na Geary.
Delikatnie podkręcam silnik do 5ciu tysięcy obrotów, dalej sie nie da. Trzeba hamować. Na skrzyżowaniu z szóstą czerwone światło. Kurcze. Trzeba by coś napisac o pobycie w Polsce na not-so-close’a...Heh, czas pozbierać myśli. Czas wrócić na chwilę do Polski

“I want to go out on a picnic with you baby” niesie się Fatboy po okolicy…”I want to go out…”. No dobrze, to zacznijmy. Jak to tam wszystko po kolei było?

Sobota 22.12
Piekna pogoda budzi całe Bay Area. Ogólnie rzecz biorąc od rana byłem gotowy do wylotu. Na samo lotnisko za pomoca shuttle busa dostaję się z dużym wyprzedzeniem. Luzik - kawa, ciastko, gazeta, muzyka. W koszulce Bay Area, jestem życzliwe przyjmowany przez lotniskowy personel. Spokojnie czekam na boarding. To co miało miejsce dwie godziny póżniej z pewnością należało do jednej z najbardziej nieprzyjemnych sytuacji w moim życiu. Cholernie nieprzyjemny incydent na SFO, ale o tym nie ma co teraz pisać (o tym wiedzą tylko dwie osoby i lepiej niech tak zostanie). Upewniajcie się tylko zawsze u przewoźnika czy na pewno w dniu odlotu będziecie mieli boarding pass. Oczywiscie on tego nie zagwarantuje, ale czasem można za dopłatą wykupić specjalną opcję zapewniającą bezwzgledną rezerwację miejsca. Jeśli to nie zadziała to check in’ujcie się on-line z dużym wyprzedzeniem lub podstawiajcie nogi szybszym współpasażerom na schodach. Nie wiem jak to działa i jak przed tym się bronić? Ja w każdym razie miałem gigantyczny problemy z dostaniem się na poklad samolotu, na który bilet miałem od dwóch miesięcy. W atmosferze skandalu (który sam wywoałałem), zostałem skierowany na zastępczy lot przez Frankfurt. Na lotnisku w dość zabawnych okolicznościach poznałem Sergieja (nie przeklinajcie – zwłaszcza po polsku- zbyt głośno w miejscach tak zwanych publicznych, w których myślicie , ze jesteście sami ;-)). Siergiej to bardzo rozsądny Ukrainiec, specjalista z branży IT, z którym bardzo szybko złapalem wspólny język. Nie lubię górnolotnych wstępów i gadania o niczym w chwili, gdy mam swiadomosc, ze będę znał gościa przez najwyżej najblizsze trzy godziny. Więc po dziesięciu minutach pierwszy test. Oczywiście, że załapał! Na hasło AK47 sam dalej prowadzi dyskusję snując opowieści na temat zasadności użycia takiego sprzętu po tym jak jeden z amerykańskich podwykonawców zawalił dla niego robotę.
- Czasem brakuje im Powera!, rozumiesz?
- Rozumiem, znam ten ich styl pracy za dobrze.
Potem pojawiają się hasła XC7, RAV4, rodzina, dzieci (!!) rozmowa się rozwija. Ja stoję na tym lotnisku już szóstą godzinę. Robię się zmęczony i cokolwiek obojętny, ale rozmowa z Siergiejem ratuje te chwile niepewności w oczekiwaniu na wyrok. Będzie dla mnie miejsce czy nie? Nagle spiker prosi mnie o podejście do kontuaru. Tak! Najlepsza wiadomośc dnia! Lecę do Frankfurtu, lecę do Polski! Nie mam już sił na złe wiadomości dzisiaj. Siadam w samolocie i czekam na moment startu. Lubię to przyspieszanie, po oderwaniu sie od pasa ostatecznie się uspokajam. Frankfurt to już prawie jak dom, na Okęciu czuję się jak u siebie w mieszkaniu.
Z lotniska odbiera mnie Cypis, bagaż oczywiście zaginał, ale nie martwi mnie to już za bardzo. W drodze na Tarcho szybko dowiaduję się co, jak, gdzie i u kogo. Wiadomo - z różnych względów informacje od Cypka są zawsze najświeższe ;-) Potem wszedłem do domu i nie mogłem otrząsnąć się z mikro-szoku, w końcu kiedyś tu mieszkałem a dziś jest tu nieskazitelnie czysto. Są też pierwsi goście ;-) ajjjj

No jakoś tak bym to chyba musiał opisać na n-s-c. Zgrzyt przekładni zębatych. Kurcze! Cały czas mam problem z manualną skrzynią biegów. Po kilku miesiącach w Stanach, lewa noga leniwie leży na podnóżku. Skandal!

Ślicznotka - Italian Beauty


Tymczasem wjeżdżam w tunel pod Fillmore. Przeskakuję z prawego pasa na lewy, mijam po warszawsku - szybko, sprawnie, nieco agresywnie zmęczonych amerykanów, którzy mocno zamulają za kółkiem. Rzucam kątem oka na wyprzedzanego kierowcę, azjata…aha ok. Oni nigdy się nie budzą...śpią za kierownicami tych swoich samochodów. Przenoszę wzrok na konsolę środkową. To jest to! lubię sposób w jaki śwaitło kladzie się na stylizowanym napisie Pininfarina. Żółte blinki ulicznych latarni przeskakują po jego błyszczącej powierzchni. Wyjeżdżam z tunelu. Żnów zatrzymuje mnie czerwień na skrzyżowaniu z Laguna Street.

W głośnikach T.Love i Muniek śpiewający
„Nocą ulice są złe, samotność gnębi mocno tak”.

Samotność…Lepiej o niej nie myśleć.
Potem była Wigilia. Włączam TV i okazuje się, że pokazują na jakimś kanale turystycznym Moss Landing Marinę (heheh, jakby to powiedzieć, prawie mój drugi dom). Potem poszedłem odebrać obraz z oprawy i znów nie mogę się powstrzymać od komentarza. Największe zdjęcie w pracowni to budynek na rogu Market i O'Farell. California mnie prześladuje!
Potem jest już kolacja Wigilijna, wykonuję telefon na lotnisko, odbieram znaleziony bagaż, jadę z Kero do Socho i wreszcie w drodze powrotnej czuje ten luuz…Jestem w Polsce! Come on! Można głębiej pooddychać!

Zajeżdżam na Krochmal, potem odwiedzam Kościół Świętej Anny i biore udial w Świątecznej Pasterce. Ciekawa sprawa, gościu od kazań ma niewątpliwie oratorski talent, choć nie ustrzega się kilku za bardzo wyszukanych „przeginek”. Po mszy lądujemy na ABSOLUTnie powitalnej imprezie. Rozmowy kończą się kulturalnie wraz z zawartością pierwszej butelki. Zmykamy do domów, jest szósta rano.

Czerwon fala. Na Van Nes’ie znów zatrzymuje mnie ulubiony aparat wykonawczy naczelnego inżyniera ruchu. Spoglądam w prawo czy w British Motors nie stoi jakieś nowe italiańskie cacko. Chyba wstawili nowe Ferrari? Tak! Zdecydowanie nie było go tutaj przed moim wylotem. Ciekawe dlaczego ZBritish?? hmmm

„Daleko tak daleko, daleko tak...” Muniek wprowadza mnie w odpowiedni nastrój.
A właśnie! Tak na marginesie. Szalona G i WP kupili mi w ramach prezentu Książkę, na pierwszej stronie której widnieje wpis „Piotrkowi z Rock’n Roll pozdro Muniek. T.Love.Wawa. gwiazdka 2007”.
Wyciągnęli go specjalnie z domu, żeby zdobyć ten podpis!! Oni są szaleni, ale to publicznie wiadomo. ;-p Dziękuję!

Przez przejście dla pieszych przechodzi grupka młodzieniaszków. Jak dalece posunął się proces dewaluacji męskości widać doskonale właśnie na ich przykładzie. Nie mam jednak czasu na ratowanie świata. Odwracam wzrok w poszukiwaniu innych inspiracji…A może by tak dać tu w lewo? A może na Embarcadero? Oczywiście! Dobry pomysł, kierunkowskaz już miga.

Pierwszy dzień Świąt. Co tam wtedy się działo?? Aaaaa… Spotkania z rodziną, obiad w gronie (wiadomo) a potem podróż do Warki. Tak jest! Wreszcie działeczka! Wreszcie się wyśpię! Na działce pełen skład. Oprócz gospodarzy jest także PG i gościnnie wprost z Londynu Lu+Chris. Mówcie co chcecie, ale myślę, że Lu to fajna babeczka (to chyba rodzinne ;-) ). Z Chrisem też się od razu polubiliśmy.

Wareczka-miejsce legendaarnych spotkań

Przy kominku, ożywionych rozmowach, czarnym Jasiu i Porto z Napy gramy w Monopoly. Wydaje mi się, że w życiu czasem trzeba zagrać Va banque, teraz to rozumiem.
Drugi dzień mija pod znakiem sesji fotograficznej Caucasian Beauty i basenu w Warca (przez kolano dwie małe sesje free niestety na samych rękach). Magda potwierdza Sylwestra. Z jej relacji jasno wynika, że zapowiada się ciekawa impreza! Wydaje mi się, że w jednym miejscu i czasie będzie więcej „dziewiątek” niż w niejednym sklepie z bronią czy na niejednej strzelnica. Wiadomo- tak się bawią ludzie z „branży” ;-).

Caucasian Beauty-The sesion

Następnego dnia wyjeżdżamy do Łodzi. Piątkowe popołudnie upływa pod znakiem wizyta u dentysty. Stomatolog pyta się mnie z niedowierzaniem.
- Naprawdę specjalnie przyjechał Pan z Warszawy, żeby się u mnie leczyć?
Odpowiedziałem
- Jak się Pan dowie skąd przyjechałem do Pana to i tak mi Pan nie uwierzy.
Uwierzył.
Potem jest owiany legendą Hotel Savoy (klimat to on ma, nie ma co ;-) ), wieczorne spotkanie z Sebkiem w żydowskiej restauracji Anatewka, która jednak nas nieco rozczarowuje. Nie ten poziom dań jak na lokal tej klasy (przez chwilę w lokalu był człowiek, który kiedyś zatrzymał Anglię, niestety menu nie zatrzymało na dłużej dawnego bohatera). Po kolacji wspólnie decydujemy się na wypad na Piotrkowską. Gin z Tonikiem skutecznie doprawia i tak miłą atmosferę ;-)

Hotel Savoy - Legenda wciąż żywa


Pobudka nie takaż znowu poranna. Niemiła wiadomość od Magdy. Nie wnikając w szczegóły, Sylwester musi być odwołany. No nic, zbieramy się i opuszczamy Łódź. Kocham polskie drogi trzeciej kategorii, polska klasy B ma swoje uroki. Ciekawe jak to będzie z tym Euro 2012?
W trakcie podróży odbywam bardzo miłą rozmowę z Ejjjdablju. Zajeżdżam do Socho, Żelazowej Woli, w końcu wracam do Warszawy. Od początku tygodnia ta noc zarezerwowana jest na imprezę w Ryni. Z „moimi ludźmi” nie ma żartów, więc jedzie się do końca, tym razem było podobnie. Budzę się w Niedzielę ;-) Pod wieczór spotkanie z Anią i Jarkiem. Trzeba wiedzieć co słychać w branży. Informacje jak zwykle z centrum wydarzeń, jak zwykle z pola walki. Miło sobie rozmawiamy, interesujące opowieści o życiu kończy ochrona, która w pośpiechu zamyka centrum. Żegnamy się. Coupe’ta wcale nie wygląda gorzej niż granatowe Lambo Gallardo zaparkowane pod Cienema City. Z dumą wsiadam do Włoskiej Ślicznotki. Zajeżdżam na basen spotkać się z Waldkiem i Jolcią. Ponad godzinę gadamy o free! Waldek robi już na jednym oddechu 48.2 metra w dół, Jola ponad 30-ści. Szacunek! Żegnamy się. Powoli zaczyna się Poniedziałek.

Kurcze. Bezsensownie długi będzie ten opis, ale chyba inaczej nie umiem. Coś może wytnę finalnie. Jakoś to tam może bez wiekszego bólu da się przeczytać.
Skręcam w North Point Street, czuję pod skórą Ocean!
Ajjjjj, a co było potem?

Nieśmiertelny "Patyk"


Sylwester w Pałacu Kultury zapamiętam ze względu na ludzi, których tam spotkałem oraz ze względu na wszystko co się tej nocy wydarzyło „Zostawcie mi tych parę głupot w głowie” oraz „California też szczeka” można było pod koniec roku usłyszeć ze sceny na szóstym piętrze Pekinu. Ja w każdym razie słyszałem ;-) . Dla mnie to drugi Sylwester z Grupą Rafała Kmity i muszę powiedzieć, że już czekam na trzeci ;-p . Potem na skutek pewnej znajomości, zbiegu zdarzeń i magicznej wejściówki lądujemy pod sceną na placu Defilad. Hiszpańską Cavą witamy Nowy Rok, tuż obok Muniek schodzi ze sceny :-)! Potem nocny Spacer po mieście i mamy na wyświetlaczach telefonów dwojkę , dwa zera i nowe zupełnie osiem. Ciekawe co Nam ono przyniesie? Zastanawiamy się wspólnie „Taking bout me and you babe”. Kero w tym czasie z Maciasem odbywają awangardową podróż do knajpy Hydrozagadka na imprezę pod tytułem „weź to wyłącz”. Według relacji Drewbud jednak zawiódł oczekiwania. Lubię bezpośredniość Maćka ;-)


Światła miasta

Wjeżdżam na Emabrcadero. Herbaliser snuje na tracku leniwe dywagacje w temacie „If you close your eyes”. Yeah man! Po lewej czuć wyraźnie obecność Oceanu. Powietrze w kabinie wypełnia się orzeźwiającą wilgocią. „If you close your eyes…” na pewno wrócisz pamięcią…

No właśnie. Potem była poranna przejażdżka o 4 nad ranem po Pradze. Szmulki, Wschodniak, Stara i Nowa Praga, nie powiem Wam gdzie jeszcze bo mi wykupicie, albo spowodujecie , że zdrożeje dwukrotni ;-). Pod wieczór odbyło się spotkanie z kolegą z Technikum, które to spotkanie miało co najmniej dziwny przebieg. Po pierwsze: godzinne, niezbyt wiarygodnie wytłumaczone spóźnienie zaczęło mnie trochę niepokoić. Po drugie nagła zmiana trasy zasiała wątpliwości. W końcu po trzecie zupełna zmiana planów i dosyć enigmatyczne zapewnienie Sieńka, że na pewno nie będę żałował totalnie mnie zaskoczyło. Miał rację, w sumie nie żałowałem.
Następnego dnia odwiedzamy posiadłość Magdy i Bartka. Jestem pod wrażeniem ambitnych planów zorganizowania ośrodka szkoleniowego przeznaczonego dla służb specjalnych. To jest to! Myślę, że Bartkowi spodobał się pomysł Water Tower – może kiedyś wspólnie się uda. Ślicznotka robi nam kaprys, ale pięknym kobietom takie rzeczy się wybacza ;-)
Na tylnym siedzeniu wiozę dwie niewinnie wyglądające młode niewiasty. Z ich plecaków wystają drewniane kolby...karabinów.

Tymczasem zatrzymało mnie czerwone światło przy Ferry Building na Emabrcadero. Podjeżdżam powoli, w głośnikach Muniek śpiewa o Warszawie. Lubię ten song...ajjjjj.
Bębnię rytmicznie palcami w kierownicę tak jakbym grał na perkusji. Śpiewam sobie pod nosem.
Ostatnie takty T.love milkną w głośniku. Chwila ciszy, odwracam się w lewo patrzę na sąsaidkę w samochodzie obok i odruchowo intonuję
„Cześć maleńka jak masz na imię? Zgubiłaś się w tym tłumie?”
Dziewczyna uśmiecha się lub wręcz się śmieje i odjeżdża z dosyć mocnym rykiem silnika. Sportowy leksus nie chce dać mi szans na poznanie pięknej pani za kierownicą.
Olewam to, Ialian beauty nie będzie się starać o względy jakiegoś nieokrzesanego japończyka.
W głośnikach faktycznie znów pojawia się Muniek, tym razem powtórka...

„Nocą ulice są złe
Samotnośc gnębi mocno tak”

Next track, czasem tryb random wydaje się być złośliwy.

Ostatni dzień to już głównie spotkania ze znajomymi. Czerwony Wieprz zachwyca mnie po raz kolejny, tym razem Pierogami z Różyka. W sali obok dogaduje szczegóły teledysku ktoś o kim poniekąd na n-s-c będzie niedługo. Potem szybkie spotkanie na R1 z Jarkiem i Jackiem. Rondo Royal okazuje się obecnie chyba najdroższą knajpą w Warszawie. Potem szalone spotkanie w ostatniej chwili z EjDablju. W drodze na ostatni nocleg odwiedzam jeszcze nadwiślański brzeg ;-) tam „Otwieram wino ze swoją dziewczyną”.
Na SFO wracam w koszulce z anpisem Warszawa. Yeah! To jest dopiero szykowna szata!

Ehhh, szkoda, ze czas tak szybko mija. Dojeżdżam do Bay Bridge’a
W tle lecą znajome rytmy, niemal jak Eric Serra w Big Blue.

„Późną nocą na bulwarze, na falochronie siedzę sam,
Trochę wspominam, trochę marzę, całą noc dla siebie mam..."

Dostalem tą plytę od Eweliny. Myslę sobie pod wplywem impulsu, że coś ze mną jednak jest nie tak. Wszystkie kobiety, z ktorymi los mnie kiedyś połączył opuszczają ten kraj.
Ewelina jest na Jersey, Aneta w Londynie a Ilona (thx for contact) w Italce. Ciekawe co z Agnieszką lub Anką?

FFWD- nie mam dzis ochoty na sentymenty, niebezpiecznie jest myślec o przeszłości z dala od miejsc, w których miała ona miejsce...niebezpiecznie jest myśleć o osobach, które znałem z dala od miejsc, w których je poznałem...
Wilgotne powietrze znad Oceanu orzeźwia oddech i myśli, wdziera sie do samochodu, powoduje przyjemne uczucie świeżości...puszczam przycisk FFWD, falochron juz powinien sie skonczyć i faktycznie dobiega do końca...

„Tyle razy stąd uciekałem i powracałem razy sto...
Pytam się sam czy rację maiłem? Choc dobrze wiem, że to był...” STOP
Koniec muzyki na dziś...silnik basowym taktem wkręca sie pod czerwone pole...

P.s. Dziękuję Kero za pożyczenie „Ślicznotki” na te dwa tygodnie.
Wydaje mi się, że w środku zimy, w środku Polski, można poczuć się w niej jak… w Kalifornii!
Ja w każdym razie chciałbym ją tutaj mieć!!



Droga powrotna do domu...Ostatni look na miasto...z góry żegnam CEN Natolin i R1 ;-) moje klimaty


sposób na transatlantycką nudę? Gdzieś nad Godthab

Saturday, January 5, 2008

Pierwsze małe Podsumowanie

Rok 2007 okazał się dla mnie rokiem przełomowym, ale sam nie wiem co ten przełom przyniósł / przyniesie? Ba, sam nie wiem czy ten przełom to efekt życiowej odwagi, niespokoju ducha czy raczej przejaw outsiderstwa a może nawet i tchórzostwa. Nie wnikając w szczegóły, na skutek różnych przemyśleń warszawskich przyjechałem do San Francisco. Ten pierwszy wyjazd przyszedł mi z łatwością, witałem nowe życie z nadzieją i z głębokim oddechem. Koniec życia w świecie 30 letnich kredytów i szczęśliwych rodzin z naręczami dorastających pociech. Wydaje mi się, że te pierwsze miesiące były czasem ważnym, zaskakującym, czasem wesołym, czasem przykrym, ale na pewno nie takim jakim sobie przed wylotem wyobrażałem :-)

Chyba czas na pierwsze rozliczenie się zdobywcy - laika z tym krajem.

- W Połowie Sierpnia przyjechałem na Zachodnie Wybrzeże kontynentu Amerykańskiego, kraju jak się zwykło myśleć wielkich możliwości i legendarnego amerykańskiego stylu życia owianego duchem (jakżeby inaczej) amerykańskiej wolności – fałsz!

Nie wydaje mi się, żeby ludzie owładnięcie hasłami i trendami w stylu „be green”, „be health”, „be the best” mieli jeszcze szansę na poczucie radości z wypicia puszki czerwonej coli i zjedzenia niezdrowego kawałka pizzy. Niestety amerykanie, których poznaję mają jakieś dwie natury. Jedna oficjalna – fasadowa, druga – prawdziwa, stłamszona, mająca ochotę pokazać środkowy palec. Niestety, oni tu żyją i pewnie nie zamierzają zmieniać nic w tym swoim życiu, więc muszą przyjąć te zasady gry. Więc walczą o statut społeczny, o dobre ubezpieczenie medyczne i tani kredyt na dobry uniwersytet dla dziecka. Szkoda mi ich czasem...

- Kalifornijski styl życia, o którym przez pierwsze dwa miesiące mogłem mówić, że mi się podoba, odszedł czas jakiś temu w zapomnienie. W pełni wyposażone mieszkanie z jacuzzi i basenem to nie jest standard (jak myślałem) życia klasy średniej. Zamiast tego mam mleczne szyby w oknach, trochę niedogrzany pokój i średni (czyli tarchomiński) metraż.

- Nie przyjechałem tu z nadzieją zarobienia pieniędzy, więc ominęło mnie uczucie rozczarowania. Chociaż z drugiej strony przyjemnie byłoby mieć z tego coś dla siebie…Niestety tutaj nie ma pieniędzy, które pozwalają myśleć o tych 40 metrach z widokiem na Praskie kamienice…a może ja po prostu żyję jak amerykanie - ponad stan?

- Przyjechałem do kraju, który symbolizuje potęgę gospodarki wolnorynkowej i swobody rozwoju myśli (nie tylko) technicznej. Jednak zauważcie, że w momencie mojego lądowania na SFO, największe samoloty i najszybsze pociągi buduje się w…Europie. Amerykański dolar w mojej kieszeni jest wart 2.72 pln i nie stanowi już takiej wartości jak dwadzieścia lat temu. Galon benzyny kosztuje około 2.80 dolara – to stan z sierpnia 2007. A co się zmieniło dziś?
Po niespełna połowie roku dolar w mojej kieszeni wart jest 2.45 plna a galon paliwa podrożał średnio o pół dolara. Niezbyt pocieszające wskaźniki…Zmartwicie się jeszcze bardziej jeśli umiecie analizować sygnały dochodzące z Wall Street, FED, Departamentu Pracy i z różnych innych fachowych źródeł. Ja nie umiem, więc mogę podać przykład, który w swej prostocie rozumiem.

Amerykanie muszą zacząć oszczędzać, gdyż nie stać ich na życie ponad stan. Ok., zobaczmy zatem jak oni to robią.

Japoński samochód hybrydowy (symbol nowoczesności i bycia w zgodzie z ostatnimi trendami) skierowany na rynek amerykański - Toyota Prius 1.5 przejeżdza na jednym galonie benzyny 54 mile emitując przy tym 0.369 lb CO2 na każdą milę. Brzmi ok., szczególnie gdy porównamy go do amerykańskich monster pick-up’ów. Sprawdźmy co na to europejska konkurencja. VW Polo model 2007 z silnikiem 1.4 turbo diesla na jednym galonie ropy przejeżdża…74.3 mile emitując przy tym 0.351 lb. Dwutlenku węgla na milę. Nokaut! A przecież nie mówimy tutaj o silniku spełniającym najsurowsze norny EURO5 (takim jak chociażby silniki Fiata 500). Czy Amerykanie zatem są nauczeni oszczędności? Chyba nie, ale jestem przekonany, że z kryzysem jednak jak zwykle dadzą sobie jakoś radę. Zapewne zatrudnią azjatyckich inzynierów, zakupią technologie europejskich potentatów lub po prostu uajwnią swoje wojskowe technologie i rzucą na rynek konsumencki coś co przyniesie rozwiązanie przynajmniej części paliwowych problemów.

- Krajobrazy Kalifornii. Nie wiązałem z nimi żadnych nadziei, ale okazuje się, że to one najbardziej mnie zaskoczyły! Yosemite Park, Lake Tahoe, Napa Valley, Berkeley, Monterey, Big Sur to na pewno klasyki ukazujące różnorodność krajobrazu zachodniego Wybrzeża. Z pewnością podróże do Death Valley i Los Angeles zapisały się na trwałe na szczycie listy wypadów tzw. Niezapomnianych! Kalifornia nie ma poza tym tak drastycznych zim jak w Polsce, dla mnie to tez na pewno zaleta ;-)

- Na pewno zweryfikowałem swój pogląd na wiele zawodowych spraw a także na kwestie językowe (jest to najpoważniejsze moje rozczarowanie). Mam nadzieję, że niedługo jakoś się to wszystko ułoży. Początkowe zachwyty po kontakcie z programami 3d ustąpiły zwątpieniu. Niestety jestem inżynierem i rysowanie to ponoć nie moja działka ;-( Ehhh…Ale z perspektywy czasu wiem coraz bardziej co chcę robić, a czego na pewno wolę unikać. Jeszcze rok, jeszcze dwa, wszystko się odmieni... tak śpiewał poeta.

- Nareszcie uciekłem z domu tzw. Rodzinnego, który w pewnym momencie staje się niebezpiecznym bagażem. Mieszkam sam, nie muszę być uwikłany w żadne toksyczne relacje i wiem, że cieszę się bardzo gdy mogę kogoś gościć. Tak jak gościłem Magdę i Tomka, G i WP (ajj), Jarka i Monikę, Marcina, Człowieka Wódkę i Sławka. Wydaje mi się, że jakoś się wreszcie usamodzielniłem co odbija się na tzw. Komforcie psychicznym. Jednak tak naprawdę wersja San Francisco to scenariusz zastępczy pewnej polskiej wizji usamodzielnienia. Stoi gdzieś na Pradze mieszkanie, w którym chciałbym kiedyś zamieszkać, ale nie powiem Wam gdzie bo mi je wykupicie, albo zrobicie tak, że jego cena wzrośnie. Sio! ;-)

- Nurkowanie. Niestety musiałem zrezygnować z regularnych treningów freedivingowych, które stanowiły podstawę mojej stabilności emocjonalnej…Niestety nie pojadę na następny obóz nad Hańczą. Jestem za daleko by móc na wakacje wyskoczyć do Chorwacji czy do Dahab. Za to mam niedaleko Monterey i możliwość nurkowania w Oceanie. Są też palny wyjazdu do Meksyku i na Florydę, ale tam nie jeździ się samemu a tutaj nie ma zbyt wielu chętnych. W Warszawie po wykonaniu dwóch telefonów skompletowałbym ekipę na Dahab, Chorwację, Libię czy nawet bardziej odjechane klimaty…No cóż wydaje mi się, że Meksyk jest paradoksalnie coraz bardziej nieosiągalny…

- Pewne braki w nurkowaniu mam mozliwość rekompensować sobie w całkiem przyjemny sposób. Coś co w Polsce jest trudno osiągalne, nieco dla ludzi z tzw. "ulicy" niedostępne i na pewno dla każdego z nas drogie, tutaj mogę robić niemal co weekend i to w bardzo miłych okolicznościach! Pamietajcie jednak! Broń ostra to nie grabie - zawsze bądźcie ostrożni i przestrzegajcie zasad bezpieczeństwa!


Piff Paff

dla youtube'owców link http://youtube.com/watch?v=mtkF4cLNwxs

- W samej Ameryce doświadczyłem sporo nieprzyjemnych sytuacji,
które dowodzą tego, że ważne rzeczy nie przychodzą łatwo. Zaczynając od początku: Zgubiono mój bagaż (odnaleziony dopiero po tygodniu), problemy z otworzeniem konta w HSBC (ciągną się do dziś), nieprzewidziana przeprowadzka (zgubione rzeczy takie jak dysk twardy i ubezpieczenie laptopa), problemy z kolanem i konieczność operacji. Na koniec problemy z United Airlines i przylotem do Polski (naprawdę jedna z najbardziej nieprzyjemnych sytuacji w moim życiu). Poza tym znów zgubiono mój bagaż w drodze do Polski (how typical…nawet już się tym nie stresowałem). W końcu wczoraj do portfela włożyłem Kalifornijskie prawo jazdy (którego nie miałem w planach, ale wydaje mi się ono dobrym lekarstwem na tzw. „punkty” i zabranie prawka w Polsce – nie potrafie tego wytłumaczyć, ale chrzanię ziemskie prawodawstwo i mam je gdzieś!! ). Gdybyście posłuchali opowieści Marcina o robieniu prawa jazdy http://marcin-sieradzki.blogspot.com/2007/11/mam-california-drive-license.html i skonfrontowali je z moimi nie uwierzylibyście, że robiliśmy prawo jazdy w tym samym czasie w tym samym kraju… Per Aspera ad Astra? Mam nadzieję…

- Siedząc w samolocie do Polski poczułem niesamowitą ulgę…Czas zweryfikować tą pierwszą rundę. Myślę, że stosując analogię do walk bokserskich można mówić o chwilowym prowadzeniu Ameryki na punkty…Na szczęście obyło się bez knock downu, ale nie wiadomo co będzie dalej…Po drugiej stronie ringu nadal stoi nikomu nieznany Polak. Pamiętacie tamta walkę? Wielu ludzi zapamiętało ją z trzech prostych powodów:

- po raz pierwszy Polak dostał szansę walki o tytuł mistrzowski w wadze super ciężkiej

- po drugie przegrał tą szansę waląc mocno poniżej pasa

- po trzecie Polak wyleczył wielkiego mistrza z boksu ( Ridick Bow po tej i nastepnej rewanżowej walce zrezygnował z dalszej kariery na ringu)


Dużo analogi a wszytko dzieje się dziesięć lat później ;-/

Eh coz zrobic??

Zawsze z radością wracam do domu, nawet jeśli chwilowo nie wiem gdzie on jest to na Okęciu czuję, że jestem blisko…

Tuesday, January 1, 2008

Szczęśliwego Nowego Roku 2008

Chcialbym żebyśmy w tym Nowym Roku Wszyscy mogli się nadal razem spotykać, romawiać, mieć marzenia i plany. Życzmy sobie nawzajem wytrwałości w dążeniu do celu, spokoju w realizacji planów i obfitych plonów naszych codziennych starań.
Chciałbym też życzyć Nam, żeby ten rok był pełen pozytywnych niespodzianek.
Niech zatem taki będzie ten Nowy 2008 Rok!




...a czas i tak za rok opowie Nam swoją historię...

Póki co Szczęśliwego i Wiary w Nowy lepszy Rok!