Monday, March 31, 2008

Setny Post!


NSC obchodzi dzisiaj mały jubileusz. Jest to setny post opublikowany w ramach tego blog-projektu.


W związku z tym podaję kilka faktów i ciekawostek:

- Data pierwszego posta: 26-08-2007

- Tytuł pierwszego posta: Californication

- Data 50. posta: 14-11-2007

- Tytuł 50. posta: The Streets of San Francisco. Part 1.

- Liczba dni w sieci: 219

- średnia "predkość" taśmy na pierwszej zmianie (pierwszych 50 postów): 1 post na 1.62 dnia

- średnia "prędkośc" drugiej zmiany - następna 50tka: 1 post na 2.72 dnia

- Ogólna prędkość produkcji: 1 post na 2.19 dnia

- Liczba komentarzy: 308 (w tym kilka od ludzi, których nie znam)
- Liczba oddanych głosów w publicznej ankiecie na temat poziomu samego bloga: 21

- post z największą liczbą komentarzy: Symetria i Monochromatografia - 12

- średnia liczba kliknięć dziennie: około 60

- 200% normy, czyli godziny szczytu: ponad 121 kliknięć na dobę (statystyki wyłączyłem wraz reklamami, dane z konca roku 2007)

- W ramach projektu zostało:

- zrobione 12.923 zdjęć

- nakręcono kilkadziesiąt minut filmów mpeg,

- zapisano ponad 200. stron tekstu

- zrzucono kilka profili nurkowych z suunto D3

- utworzono galerię publiczną na Picassie http://picasaweb.google.com/zaQty1

- Utworzono konto na youtube http://youtube.com/user/zaQty

- Zrobiono kilka hand made grafik

- Powstało nieoficjalne logo VB

- Jeden post został napisany przez Tajnego Współpracownika :-)

- Dwie Panie przyznają się do utworzenia własnego Bloga na skutek N-S-C

- Jedna Iranka przyznaje sie do bycia fanką N-S-C

- powstały następujące serie:

- Technikalia (czyli co się dzieje u mnie)

- Pro Arte et Studio (czyli co się dzieje w moim zawodowym mikro świecie)

- Cykl z Sonią w tle (czyli o swoim zyciu nieco fikcyjnie, ale czy na pewno?)

- Cykl z Adresem w tytule (o sobie samym, szczerze)

- The Streets of San Francisco (miasto, miasto, miasto)

- American Beauty (jeszcze nie seria, ale pierwsze koty za płoty)
- A samo N-S-C osiągnęło zasięg powiedzmy mikro-globalny.

Czyta/ogląda sie go na przynajmniej trzech kontynentach.

Wśród gości byli Amerykanie, Europejczycy, Latynosi, Azjaci.


Ciekawe czy ja sam będę miał kiedyś czasy by go przeczytać?

P.S. Ostatnio rzuciłem okiem na pradawnego posta i byłem w szoku jak zawodna jest ludzka pamięć, ale Death Valley to była Klasyka i dlatego warto będzie do tego jeszcze kiedyś wrócić!


Pozdr :-)

Sunday, March 30, 2008

Los Angeles - burza o poranku

Jadąc Cold Water Canyon nie można za bardzo wyprzedzać ani zostać wyprzedzonym. Wśród domów bogaczy panuje błoga atmosfera braku pośpiechu więc nowiutkie mercedesy, porsche i bmw raczej się snują niż jadą. Wąskimi uliczkami pokręconymi wśród wzgórz i domów gwiazd po prostu nie wypada inaczej. Tutaj z łatwością zgubisz kontakt z rzeczywistością, ale musisz wiedzieć i każdy to doskonale wie, że pierwszy krok w przepaść najczęściej robią ci, którzy myślą, że umieją latać. Zazwyczaj ten lot nie trwa długo, ale za to upadek jest bardzo bolesny. Tak jest zawsze, gdy spadasz z samej góry. Tutaj jesteś najwyżej, tu jest Hollywood. Ja mam inaczej, ja się wychowałem gdzie indziej, jak wszyscy tutaj, ale ja się tutaj wcale nie pchałem, jestem tutaj przypadkiem, ja jestem tutaj przez pomyłkę. Wychowałem się na Pradze, wiem i czuję że to co widzę dookoła to jest tylko jakiś sen, z którego po wybudzeniu będziesz miał ciężkie zderzenie ze ścianą. Świat nie jest piękny dookoła, ale tutaj o tym łatwo zapominasz. Ja staram się nie zapadać w zbyt mocny sen. Póki co jadę do Jacka świętować nowy zakup i nowy kontrakt. Whisky chlupocze sobie radośnie w butelce na przednim siedzeniu Rossaly, złocista zawartość zaraz popłynie do gardeł. Zaraza będziemy gadać głupoty, zaraz będzie śmiech. Póki co czerpię radochę z jazdy. W głośniku Funktastic Reda - przyśpieszam. Skręt w lewo, nawrotka w prawo, gaz, dohamowanie, znów lewo, potem gładki łuk w prawo, taki sam jakbyś jechał po Szmulkach na wysokości Tarchomińskiej. Identyczny. Kawałek prosto, hamulec naciskasz na chwilę przed główną bramą wjazdową do Wytwórni Wódek. Gdzieś tak na wysokości schodków tam gdzie kiedyś był fabryczny punkt sprzedaży detalicznej. Potem kawałek prosto, w lewo skręcasz w Markowską, przejeżdżasz przy dawnych parkingach dla ruskich autokarów, gdzie nieraz można było spotkać zapłakane handlary okradzione właśnie z tego wszystkiego co kazało im tu przyjechać z odległych zakamarków Rosji. Chłopaków z okolicy nigdy nie ruszały takie historie, okradali wszystkich ze wszystkiego i wtedy naprawdę mieli swoje złote lata. Całe rzesze zagubionych Rosjan z wypchanymi kieszeniami - łatwy cel. Potem proceder się ukrócił. Ci sami, którzy wcześniej okradali poszli po rozum do głowy. Łatwiej było brać opłatę za jako taką ochronę, którą sami oferowali niż skakać przez płoty i narażać się coraz lepiej uzbrojonym Rosjanom. Można było o tych chłopakach jeszcze niedawno usłyszeć w telewizji lub nawet przeczytać w gazecie. Zazwyczaj ich pseudonimy widniały pod zdjęciami ofiar porachunków warszawskich gangów, ale to już zupełnie inne czasy, natomiast właśnie tutaj zaczynały się ich gangsterskie kariery. Dzisiaj na Wieczorkiewicza jest już cicho i pusto. Więc jeśli jeździsz tak jak ja bez celu, skręć w prawo w Kijowską. Na światłach najlepiej pojechać w lewo, chyba że akurat masz czerwone, wtedy możesz w przeiwną. Tym razem świeci się zielone. Przejeżdżam pod wiaduktem kolejowym, przy pradawnym szlaku handlowym wydeptanym nogami pielgrzymów z dworca wschodniego na stadion i z powrotem. Za wiaduktem, zaraz za sklepami z częściami do motocykli skręcasz w prawo. W tym miejscu uważaj na wózkowych ze stadionu i zagubionych przyjezdnych. A może rzuciłbym okiem co się dzieje na Sokolej? Szybo zmieniam pas. Czekam na zielone, gaz. Przejeżdżam Sokolą gładko, prawie na całej długości nie ma żywej duszy. Zwolnij tylko dla zasady na przejściu przy tunelu. Pod koniec przed łukiem wjazdowym na most, łamię zakaz i jestem na nielegalnym parkingu przy stadionowych błoniach. Upewniam się, że na parkingu nie ma akurat policji. Mogą się przyczepić, że łamiesz zakaz skrętu tak samo bezkarnie jak i oni. Rzucam okiem na uwijające się w pośpiechu postacie sprzątające folie, plastikowe paski i kartony. Cieć z budki groźnie rzuca wzrokiem w moim kierunku, ale wiem, że nie jest w stanie zapamiętać żadnej rejestracji, umie tylko liczyć piątki za wjazd… Od niego nikt więcej tutaj nie wymaga. Nic się nie zmieniło, jest nawet ten sam napis Duy Han i pod spodem numer telefonu (sprawdźcie jak nie wierzycie). Zawijam na parkingu, wracam Sokolą w kierunku Targowej. Skręcam zaraz za warsztatem samochodowym w lewo. Kurcze, ciekawe czy nadal mają ten sam szyld z amortyzatorami Monero? W Marcinkowskiego tym razem nie skręcam, zajeżdżam na port praski, znowu zakaz, ale wiem jak go ominąć. Przed oczami brudne doki portowe prawego brzegu Wisły. Pamiętam jeszcze ich lata świetności, pamiętam początki dzikiego kapitalizmu i jego schyłek. Pamiętam też poranne wypady z aparatem na tutejszy squat i pewien nocny obchód Pragi.
Cholera! Z zamyślenia wyrywa mnie czerwony samochód straży pożarnej, którego syreny przekraczają z pewnością wszystkie normy emisji hałasu. Ten dźwięk już w San Francisco potrafił wyprowadzić mnie z równowagi. Nie mogę go znieść nawet jeśli akurat tak jak teraz jestem w dobrym humorze.
Jadę normalnym tempem a oni ani się przybliżają ani oddalają. Come on, przyśpiesz gościu, albo wyłącz ten wyjący crap! Całą dolinę wypełnia przeraźliwe wycie. Nie mogę tego słuchać, chyba muszę zjechać gdzieś i dać się wyprzedzić. Tylko gdzie? Akurat na tym odcinku jakikolwiek manewr wyprzedzania może zakończyć się dla nas tragicznie. Przyśpieszam, wolę uciec od tego upiorrnego pisku, który jak świder wkręca się w głowę. Pędzę dolina w dół, na wysokości dawnej rezydencji Paris Hilton udaj mi się znaleźć kawałek miejsca, gdzie mógłbym na chwilę przystanąć. Szybko zjeżdżam na pobocze, ciut za szybko. Piasek rozsypany na poboczu spowodował, że o mało nie nadużyłem gościnności nowych mieszkańców rezydencji.
Cholera! Ledwo opanowałem Rosally, butelka Jacka Danielsa z hukiem spadła no podłogę uprzednio odbijając się od schowka i drzwi. W mordę! Otwieram okno i szeroko gestykuluję w kierunku strażaków. Wyłącz to cholerstwo człowieku, chcesz nas wszystkich pozabijać! Drę się co sił, ale gościu na miejscu pasażera tylko spojrzał się na mnie głupio i kompletnie zignorował moje oburzenie. Cwaniaki cholera! Najpierw zaopatrzcie ludzi w stopery do uszu na trasie całego waszego przejazdu! Kurcze! Sami maja słuchawki na uszach i ludziom życie uprzykrzają. Ciekawe kto zezwolił na tak głośne syreny? Niech jadą w jasną cholerę. Ten przeraźliwy ryk rozrywa tą część doliny na strzępy i rozrzuca jej kawałki po okolicy. Niech jadą w cholerę, poczekam.Za nimi błoga cisza układa krajobraz na nowo. Muszę ochłonąć. Chwytam leżący pod fotelem telefon. 1 new message. Odczytuję jej zawartość. Can’t wait for meeting you. Love U - Sonia. Uśmiecham się do siebie. Cóż ona kombinuje? Rzucam okiem poza ogrodzenie posesji. Nie wiem co odpisać. Tragarze wnoszą jakieś orientalne meble do domu. Love u too. Message is sending. Właśnie ktoś się wprowadza. Nowi lokatorzy zajęcie nową sytuacją nawet nie usłyszeli pisku opon, ale jak można zignorować ten potworny ryk syren? Nie wiem, nie rozumiem. Grzebię w schowku, odnajduję ręką płytę cd. Skip do kawałka „Nie ma już dzikich plaż” wrzucam drive i powoli wracam do normy. Odjeżdżając spod posesji mgnieniem oka wyłapuję za ogrodzeniem bezrozumnie wbity we mnie wzrok Latynosa porządkującego zawsze nienagannie przystrzyżony trawnik. Nowi lokatorzy z pewnością kupili jego usługi razem z całą posesją. Gość się w życiu napatrzy i nasłucha. Gdyby tylko znał angielski i potrafił interpretować to co widzi. Heh z pewnością nie byłby wtedy ogrodnikiem, chociaż wśród ogrodników na pewno stanowi elitę. Nie każdy może strzyc trawniki w Hollywood. Na pewno nie każdy. Uśmiecham się do siebie, w głośniku leci kawałek tzw. sentymentalny. Ehh Polska, Polska. Jesteśmy wszędzie. Także tutaj. Ciekawe ilu ludzi odwróciłoby się w Hollywood, gdyby usłyszało te znajome polskie dźwięki? Tak jest. Gdyby człowiek czytał uważnie napisy końcowe po każdym amerykańskim filmie z pewnością odnalazłby tam jakieś polsko brzmiące nazwiska. Ponieważ przemysł filmowy Hollywood ma swoje korzenie także w Polsce. Narodził się w głowach żydowskich emigrantów polskiego pochodzenia i dzięki ich obrotności stał się tym czym jest dzisiaj. Cały czas mamy tu swoich ludzi, pracują na planach filmowych, piszą scenariusze, siedzą przy montażu. Ci Polacy muszą gdzieś mieszkać i faktycznie paru ich tutaj można spotkać. Dojeżdżam do Dickense Street, na której policjant wstrzymuje ruch. Otwieram okno, wystawiam głowę i krzyczę w jego kierunku.
- What’s going on?
- Car accident, move to the right lane - rzuca w odpowiedzi policjant.
Podjeżdżam kawałek żółwim tempem wypatrując miejsca kolizji. Rubber Neck delay, wszyscy ciekawscy wyszukują sensacji.
Na skrzyżowaniu z Ventura Bulevard faktycznie strażacy uwijają się jak w ukropie, policja stara się kierować ruchem. Więc to tutaj tak pędziliście. Zielone kamizelki tłoczą się koło drzwi kierowcy. Widać sporo piany na ulicy, czuć jeszcze swąd nadpalonych elementów samochodu. Co to za model? Ferrari! Ale które? 599 Fiorano? Chyba tak.. Kurcze, chyba kogoś poniosło. W jednej chwili otwieram drzwi Rosally i wychodzę na ulice, czuję zimny pot na plecach. Czarne ferrari już dzisiaj widziałem. Zmierzam w kierunku wypadku, policjant z Berettą w dłoni krzyczy „step back”! Powtarza jeszcze raz, tym razem głośniej. Rzucam w odpowiedzi „What the hell is going on here? Step back! Krzyczy policjant i zaczyna iść w moim kierunku. Nie zwracam na niego uwagi, znam to czarne ferrari. Kontem oka widzę jak policjant chowa pistolet do kabury, jestem już bardzo blisko. Widzę akcję reanimacyjną, nie widzę tylko kto leży na asfalcie. Słychać syk z przewodów ciśnieniowych, kilka małych trzasków i odgłos pękającego szkła. W jednej chwili krzyczę do policjanta żeby mnie puścił, że znam ten samochód, padam, czuję przeraźliwy ból. Sprawnym podcięciem policjant powala mnie na ziemię, kolanem przybija do asfaltu, w ustach czuję smak krwi…TBC

Disclaimer: To nie Zycie napisalo ten scenariusz. Tą historię miałem już w głowie podczas mojego pierwszego pobytu w Los Angeles. Nie ma tutaj żadnej inspiracji nie tak dawnymi wydarzeniami warszawskimi. Przypadek sprawił, że uśmierciłem ferrari nie wiedząc jeszcze jakie zdarzenia będą miały miejsce w przyszłości. Był to pierwszy wypadek, w którym oprócz ludzi szkoda było mi także samego samochodu. Cholera wie czy to normalne, ale z drugiej strony to nie ja wymyśliłem życie, w którym rzeczy dzieją się bez naszej kontroli i często też wbrew naszej woli. To nie ja wymyśliłem życie, w którym stracić można wszystko w jednej chwili i w którym radość idzie w parze ze smutkiem a każdym narodzinom towarzyszy niechybna śmierć.

**GALERIA FOTEK**

Tuesday, March 25, 2008

Czy Ameryka już się sypie?

Wiadomo powszechnie, że coś w tej amerykanskiej gospodarce się nie kreci. Gazety i portale internetowe donoszą codziennie o spadku wskaźników i notowań oraz o wzrostach cen i ogólnego zaniepokojenia. Ja nie będąc ani przesadnie zorientowany ani też zainteresowany tym stanem rzeczy, wiem jedno. Coś w tej gospodarce się nie kręci. Jestem tu za krótko by móc dokonywać porównań i analiz, ale jedna rzecz przemawia do mnie silniej niż wszystkie inne. W przeciągu tego krótkiego czasu, który tutaj jestem, galon benzyny zdrożał o całego dolara! To zauważy każdy, nawet największy ignorant...nawet ja.


Wymieniajac opinie mailowe z pewną osobą, która zna Stany całkiem dobrze nieraz wprawiałem ją w osłupienie przywołując jako minusy Ameryki przykłady moich negatywnych doświadczeń. Przyznam szczerze, że sam już nie byłem pewien czy kryształowa kula, w której żyje tylko dla mnie jest tak pechowa czy też po prostu Amerykę trawi ogólne niechciejstwo, strach przed odpowiedzialnością i obowiązkiem lub po porstu posługując się stwierdzeniem Siergieja - brak powera. Dziwne, znam dwójkę ludzi z Polski, którzy przyjechali do Kalifornii na mniej więcej tydzien i żaden z nich nie deklarował chęci pozostania tutaj...hmmm, może powoli już widać te rysy a może nawet i gdzieniegdzie odpad ukruszony tynk?. Dopiero niedawno znalazlem osobę, która potwierdza moje przypuszczenia. Nazywa się Ola, mieszka razem z Mateuszem i oboje rezydują tutaj znacznie dłuzej niż ja. W każdym bądź razie ja przedstawię Wam moje teorie, które dowodzą tego, że jakość usług w Ameryce potrafi rozczarować. Oczywiście nie jest to kwestia łatwa w ocenie, ale jak mówię mam także opinie znacznie bardziej doświadczonych "spadochroniarzy", którzy potwierdzę pewne ogólno-kalifornijskie (niebezpieczne) tendencje.

Oto lista zarzutów:

- Niechciejstwo i niechlujstwo:

Jak wiecie ponad miesiąc temu zdecydowalem się sprzedać docieplacz nurkowy.
Niepotrzebnie się wyrwalem ze sprzedażą, gdyż okazało się, że mogę go swobodnie wymienić bez żadnej dopłaty i opłaty (fiu, fiu, właściwie czego ja się czepiam? Używany docieplacz wyminiam na nowy i to zupełnie za free! Perfekcja!). Wykonalem kilka telefonów, upewniłem się że wszystko będzie ok, zapakowałem piankę i siup! Przesyłko leć na Florydę! Po dwóch tygodniach czekam z niecierpliwością. Dziś spodziewam się zwrotu wymienionego skafandra. I tak by było, gdyby nie niechciejstwo pewnej pani w sklepie, która nie wpisała pełnego adresu zamawiajacego (mimo, że napisałem go na rachunku i wsadziłem do przesyłki). Dostawca odbija się dwa razy od drzwi biura jakiegoś zdezorientowanego pana, który przesyłki mimo ponowienia oferty nie zdecydował się przyjąć. Przesyłka wraca z powrotem na Florydę. What the heck?! Dzownię do sklepu, potem do fedexa, okazuje się, że nie było pełnego adresu. Jeszcze raz rozmowa za sprzedawcą i obietnica wprowadzneia korekty. Na Florydę pianka dociera w tydzień i tego samego dnia wyrusza w powrotną drogę przez caluśkie Stany. Uff, cieszę sie, że niczego nie wstrzymali, niczego nie zakwestionowali czy unieważnili. Minęły juz trzy tygodnie, ale co tam? Jeszcze tylko 4500 tysiąca mil i znów będę mógł robić scuba! Tracking shipment na Fedexie działa bardzo sprawnie (jak i sam fedex), więc już po tygodniu w powietrzu czuję swoją nową, czarną, extra large Bare arctic. Przybyła do San Francisco tak komunikuje mail! Fajnie, rzucam się w wir pracy, pod koniec dnia sprawdzam gdzież to jest moja przesyłka i co widzę? Znowu dostawca nie mógł znaleźć adresata! Dzwonię bezpośrendio do Fedexa i po kilku przełączeniach wreszcie rozmawiam z kimś konkretnym! Okazuje się, że nikt adresu nie poprawił! Wsadzono przesyłkę do samochodu tak jak ją odebrano! Ping pongowa pianka nurkowa! A co tam? Kalifornia - Floryda, Floryda - Kalifornia, Kalifornia - Floryda i jeszcze raz Floryda - Kalifornia! Kilkanaście tysięcy mil, galony spalonego na darmo paliwa i ponad miesiąc czekania! W końcu jednak wczoraj przesyłka dotarła i okazało się, że wszystko w środku sie zgadza. Ufff, nowy rozmiar pasuje znacznie lepiej, zapominam o przygodach, które miałem po drodze i z satysfakcją przymierzam nowy docieplacz. Fajnie, że można wymienić zakupiony towar mimo uprzedniego użycia, jednak jakość logistki powoduje, że niesmak pozostaje...

Oto część trasy przez Stany mojego docieplacza. Niejedna osoba, chciałaby mieć możliwość takiej przejażdżki! Ponad mieisąc w drodze po autostradach Florydy, Mississippi, Tennessee, Teksasu, Nowego Meksyku, Utah, Arizony, Nevady i Kalifornii.

- Drugi przykład z życia. Zamawiam w internecie automat oddechowy do nurkowań sprzętowych.

Proste jak drut. Klikasz przycisk Buy, wypełniasz okienka, wpisujesz adres, podajesz numer karty kredytowej i naciskasz accept. Kupiłem Mr22! Utwierdzam się w tym przekonaniu po otrzymaniu potwierdzenia mailem. No dobrze mija dzień, dwa, tydzień...nic. Dzwonię do sprzedawcy, okazuje się, że moje zamówienie zostało anulowane...Tak jest! Rzekomo nie wysłałem potwierdzenia, które wysłałem na pewno...Nie wnikam czemu tak sie stało i kto ma rację. Nikt nie powiedział mi o unieważnieniu mojego zakupu, to tak jakby przy kasie sprzedawca odebrał mi zakupiony towar i bez słowa wyjaśnienia odstawił na półkę oddajac przy tym pieniądze. Myślę, że to nie fair, tym bardzie żal, że to był ostatni egzemplarz...

- Trzeci przykład związany jest z Opieką Medyczną i dotyczy niekompetencji. Kilka razy dzwoniłem by umówic spotkanie czy to u dentysty czy u innego specjalisty. Jedyne co mogę doradzić to bądźcie bezczelni. Rządajcie odpowiedzi natychmiat, zostawiajcie swój albo bierzcie numer telefonu od osoby, z którą rozmawiacie lub jeśli wysyłacie e-mail to koniecznie załączajcie kogokolwiek w cc. To są dobre rady, które zapewią Wam otrzymanie oczekiwanej odpowiedzi lub potwierdzenia.

- W reszczie jednak zjawiam się u dentysty. Po nurkowaniach swobodnych, gdzie przysrost ciśnień na organizm czlowieka równy jest 1 atm/10sek wychodzi dolegliwość zęba. Cholerny ból zaatakował po dwóch tygodniach od nurkowania. Mam na szczęście dwumiesięczne zdjęcie rentgenowskie i umowione spotkanie ze specjalistą. Siadam, liczę na szybkie załatwienie sprawy. Młody gościu patrzy na zdjęcie rentgenowskie, zagląda do środka i opowiadam mi o koniecznosci zrobienia kanałówki. Rozkłada ręce...Patrzę na niego z obojętnością jaka dawno mi się nie zdarzyła i mówię do niego ze stoickim spokojem "Tylko, że mnie boli prawa szóstka a pan na zdjęciu ogląda lewą". Chwile milczy, przygląda się zdjeciu i z głupawym uśmiechem odpowaida "Ahhh, oczywiście, ma pan rację, nie wiem jak mogłem sie tak pomylić?". Odsyła mnie do rekomendowanego specjalisty od kanałów i jestem szczerze mówiąc zadowolony. Nie chciałbym być skazany na opiekę dr. Velasco. Siadam po raz drugi w fotelu i faktycznie gościu jest specjalistą. Niestety drugi raz w ciagu 5 min robią mi zdjecie rtg. Czyżby nie ufali dr. Velasco? Specjalista rozkłada ręce. Mówi coś o infekcji, którą usuwa się operacyjnie i obwieszcza, że on się boi tego dokonać bez pełnego uśpienia. Odsyła mnie do trzeciego specjalisty od uśpień i usuwania infekcji! Mówię gościowi, że w Polsce miałem leczenie kanałowe bez znieczulenia, ale on podtrzymuje, że się zabiegu nie podejmie i bezradnie rozkłada ręce. Trzeci specjalista robi co do niego należy (i to bez uspienia) inkasuje 670$ i odsyła do specjalisty, który mnie tu przed chiwlą przysłał. Mija tydzień siadam w fotelu speca od kanałów i faktycznie gość potwierdza swoja klasę (Nie chcę robić z Polski Dagestanu, więc nie wpsominam mu tym razem nic o kanałówce bez znieczulenia. A mialem taka chęć po tym jak się zorientowałem, że 2% lidokainą znieczula się tutaj dziąsło przed... zasadniczym znieczuleniem. Zabawne ;-) ). Po godzinie ząb wyleczony! Pytam czy to wszystko? Nie - słyszę zdziwiony. Musi Pan teraz iśc na wypełnienie do dr. Velasco. O man, czy tu ktoś robi coś od początku do końca? "Nie", słyszę w odpowiedzi. Na pożegnanie wsadzam do portfela rachunek na 1140$. Ciekawe ile zarządają za wypełnienie :-). Tak oto przeszedłem po stomatologicznej drabinie w górę i w dół , wypełniając przy tym po drodze 3 (słownie trzy) pięciostronnicowe formularze, w których zrzekam się jakichkolwiek roszczeń gdyby na przykład coś się nie udało i wyrwanoby mi zęba. W odpowiednich rubrykach opisuję wszystkie swoje choroby, ktore przechodzilem i te których nie przechodziłem (kto je pamięta?), odpowiadam na głupie pytania o to czy jestm uczulony na latex rękawiczek i żółtka jajek kurzych!! Przy trzecim formualrzu z potwornym uczuciem bólu zęba zdobywam się na złośliwy komentarz "I don't need your smiles, I need a doctor". Na szczęście saga dobiega końca. W sumie wszystko jak na amerykańskie warunki odbyło się sprawnie i fachowo, ale niech za podsumowanie posłuży sms od mojej siostry, która nota bene jest lekarzem "Trzeba ropnia naciąć, dać pacjentowi antybiotyk i po robocie. W czym problem?". No właśnie w czym problem?

- O kolanie nie będę już mówił. Od stycznia nie możemy sie dogadać co do terminu i sposobu płatności ;-). W końcu dowiedziałem się kto i za ile, a tu dziś łubudubu....Spada mail o konieczności przesuniecia termnu. nie zgadzam się, nie będzie mnie miał kto odebrać ze szpiatal w późniejszym terminie. Znów stoimy w martwym punkcie. Przyzwyczaiłem się.

- jest tez kilka innych powodów do narzekania na jakość usług, ale nie przekona się o tym ten kogo codzienne zycie ogranicza się do zakupów w walgreensie czy costco. Po prostu tam działa prosta zasada. Płacisz-masz. Chociaż z drugiej strony za zęba zapłaciłem z przyjemnoscią- ponieważ, za rzeczy dobrze zrobione nie jest żal płacić, co innego że tutaj rzadko płaci sie za porzadną jakość. I to się czuje...

Konkluzja: Wydaje mi się, ze Amerykanie przyzwyczaili się, ze brudne prace wykonaja za nich latynosi a pieniądze zarobią za nich azjaci... Perfekcyjny układ, niemal jak za czasów starożytnych mocarstw. Tylko które z nich nadal jest mocarstwem? Hmmm...

I na koniec jedno wazne ogłoszenie Techniczne:

- Jesli ktoś planuje odwiedzenie mnie w tym roku proszę o w miarę szybkie potwierdzenie terminu. Muszę znać orientacyjny grafik ponieważ sam palnuję wakacje i może okazać się, że nie da się pewnych spraw pogodzić. Oczywiście wszystkich jak najgoręcej zapraszam oferując jako taki nocleg (damy radę), wiedzę o topografii miasta i swoje przy tym skromne towarzsytwo.

Saturday, March 22, 2008

Wesołych Świąt

Życzę Wam spokojnych i radosnych Świąt wprost z San Jose!
Poświęconka z zawartoscią jedzonka na znak, że 10.000km od domu tez da się!




W San Jose jest polski Kosciół z amerykańską wersją Ojca Tedeusza!


Pozdro dla tych nad warecką rzeką!


pozdr dla Anette too!


Tarcho Rodzinie przesyłam pozdrowienia! Wesołych Świąt Mama, Siostra, Macias, Babcia, Chłopaki z podwórka, Kasia R, Ania W, Monika a także dla Tosi, Magdy i Gienia!

Thursday, March 20, 2008

Good Friday - Return to Innocent?

Dzisiaj w całym Kościele Katolickim zaczynają się obchody Triduum Paschalnego.
Czas tradycyjnie poświęcony zadumie i refleksji, więc i ja nie będę nic gadał.
Po prostu popatrzcie.
** GALERIA FOTEK**

Monday, March 17, 2008

American Beauty

Nowy cykl mam nadzieję ucieszy pare osób.
Czas zmierzyć się z niezwykle trudnym tematem amerykańskiej motoryzacji.
Nie trzeba być doktorem ekonomii, żeby zdać sobie sprawę, że motoryzacja to także jeden ze wskaźników zamożności i cywilizacyjnego postępu społeczeństwa, które ją wykreowało. Niemcy, Skandynawia, Japonia – wiadomo, potentaci. Klasa średnia Francja, Włochy, Korea.
Reszta stanowi margines, w którym to niestety też znajduje się Polska...szkoda słów. Tyle lat historii w piach, nie ma czym się pochwalić, nie ma czego kontynuować. Nie ma bo i coś na przeszkodzie naszej myśli technicznej zawsze stało. Takich problemów nigdy nie mieli Amerykanie a mimo to właśnie po samochodach pozancie, że kryzys w Ameryce zaczął się już kilkanascie lat temu...Dla mnie współczesna motoryzacja Amerykańska to przede wszystkim Hummer H1, Jeep Wrangler może Cherokee (choc nie jestem pewien, może bardziej Corveta), trochę PT Cruiser, trochę też Mustang. Tak się szczęśliwie składa, że od pewnego czasu mam oakzję być weekendowym testerem samochodów przeróżnej maści i gatunku. Za pomocą not so close’a ubrałem się w skórę dziennikarza motoryzacyjnego, którym muszę to powiedziec..mógłbym zawodowo być (i nawet kiedyś byłem ="płacono" mi za pisanie o samochodach).
Przejechałem kilkanaście/kilkadziesiąt tysięcy mil autostradami i bezdrożami Ameryki. Próbowałem samochodów sportowych, kompaktów, SUVów, cabrioletów i terenówek. W każdej z tych kategorii znalazł się przynajmniej jeden samochód z tabliczką Made in USA, każdy z tych samochodów powstał tutaj, każdy znich był nowy, a więc przedstawiał to co Amerykańska myśl techniczna ma najlepszego do zaoferowania...Po tej przygodzie mogę powiedziec jedno...Ameryka złapała zadyszkę i naprawdę zwalnia a jej nie tak dawne lata świetności odchodzą powoli do przeszlości tak jak samochody, ktore będę tu prezentował. Zróbmy zatem sentymentalny krok w stecz. Były to czasy kiedy dolar otwierał drzwi spektakularnych mozliwości w skutej lodem środkowo-wschodniej Europie, kiedy Cola smakowała wolnością a puszki po niej zbierało się jak znaczki. Były to czasy Kiedy faceci w kowbojskich kapeluszach mieli swoje zdanie i nie przejmowali się tzw. poprawnością polityczną a reklamy papierosów nie stanowiły celu ataków mediów i opini publicznej. Samochody były kawałem solidnego żelastwa, a skóra i chrom były skórą i chromem a nie plastikiem i syntetyczną tkaniną. Świat się jakościowo cofa w swoim marszu po lepszą jakośc życia a najlepiej widać to właśnie po Amerykanskiej motoryzacji. Zapraszam zatem do podróży w przeszłość! Dawna potęga amerykanskiego przemysłu i legenda wolnosci tego dzikiego kraju ma wiele imion, jednym z nich jest Ford...nazwisko Mustang.

** GALERIA FOTO**
Ładna-mi się podoba

P.S. Kilka osób pytało mnie o "osobliwą francuzkę". Gwoli wyjasnienia dodałem link w poście o Straconych chłopcach.

Wednesday, March 12, 2008

Ulubiency Bogów odchodzą młodo?

Ich gwiazdy rozbłyskują dopiero, gdy przedwcześnie zgasną - tak sobie myślę, że to będzie najkrótszy post. Choć Dean na pewno był postacią nietuzinkową, niejednoznaczną i pełną charyzmy, legenda buntownika bez powodu narodzila się dopiero w dniu jego śmierci. Miało to miejsce 30 września 1955 roku na skrzyżowaniu drogi numer 41 i 46 w pobliżu miejscowości Cholame. Była godzina 17.59, we wraku sportowego Porsche Spidera umierał właśnie człowiek i jednocześnie rodziła się jego wileka legenda. Wielokrotnie słyszałem z ust najwierniejszych fanów niezgodę na przedwczesne odchodzenie ich idoli. Ja tak nie mam, choć przyznam, że kiedyś miałem - ponieważ właśnie taki jest los idoli...Tylko ludzie nie bojący się śmierci mogą czynić cuda a tylko ludzie czyniący cuda mogą być Idolami. Takim też stał się James Dean, młody chłopak ze środka Stanów, którego legenda dzięki brawurowej biografi, Holywoodzkiej karierze i przedwczesnej śmierci żyje do dziś. Mnie jadnak bardzej interesują historie, które kończyły swój bieg na 9. piętrze bloku na Bogudzicach czy na kanapie pokoju w Wiessbaden...ot Słowiańska dusza...

W poszukiwaniu Legendy...

Okazuje się...

że ostatnia droga Deana, była...

bardzo zielona...

W koncu odnajdujemy!
Pomnik upamiętniajacy Legendę...

Znajduje się niecały kilometr od miejsca wypadku.

które jest tam gdzie jest żółte kółeczko...

Chwile Ulotne...

Bo w życiu często jest tak...

że decyduje przypadek....
więc łap chwile, bo ponoć tylko one są piękne...

Tuesday, March 11, 2008

Santa Barbara - Ostatni stopień wtajemniczenia

Emigracja zawsze odbija się na psychice. Ludzie często nie potrafią dorastać w miejscach, na których nie ma ich podwórek, boiska, znajomych i wspomnień. Sytuacja staje się jeszcze cięższa jeśli miejscem Twojego wygnania jest Kalifornia. To miejsce rzuciło sie na głowę niejednego śmiałka. Słońce, palmy, Ocean i Ci wszyscy nawiedzeni dookoła potrafią zamieszać w głowie. Musisz twardo stać na nogach w miejscu, w którym tak łatwo uwierzyć, że umiesz latać. Santa Barbara jest moim zdaniem ostatnią odsłoną w przedstawieniu o Californijskiej iluzji. Nikt tu sią nie śpieszy, nikt nie wydaje się być zbytnio przygarbiony ciężarem życia, tutaj wizja bycia młodym i pięknym jest jeszcze bardziej realna. Tutaj jest sie prawie Bogiem, tutaj jest Santa Barbara! A Kalifornia to nie sen...Kalifornia to styl życia.

** GALERIA FOTEK **

**Ventura**
Ścinki - out of topic
Ventura
Google photos link


** San Luis Obiso**
Pierwszy motel na świecie


P.S. Nękany przyziemnościami coraz częściej myślę, że ja też już nigdzie się nie śpieszę...Ja czekam.

Monday, March 10, 2008

Solvang – skaczę w czasie, poruszam się w przestrzeni.

Weekend spędzam "prawie" w Europie. To niewiarygodne jak niewiele w dzisiejszych czasach potrzeba by z drugiego końca świata przebyć drogę do miejsca na dokładnie tym samym drugim końcu świata i być jednoczesnie w innym miejscu naszego globu! Zakręcone? To posłuchajcie tego. Solvang (Słoneczne Pola = Sunny Fields) to miasteczko przesycone klimatem Danii, założone co wydaje się być oczywiste (ale czy aby napewno?) przez samych Dunczyków na początku dwudziestego wieku. Chodząc po uliczkach miasta mijam klimatyczne piekarnie, różnorodne sklepy, stylowe winiarnie i jakżeby inaczej...wiatraki. Coś jest jednak w tym miejscu innego, coś co od razu traktuję jako swoje (w każdym bądź razie bardziej mi bliskie) nie wyczuwam tutaj bowiem tej nachalnej atomsfery „Wuja Sama” (chyba jestem amerykanofobem). Chodniki, domki, placyki, okna i drzwi do sklepów są jakby nieco mniejsze i bardziej kameralne a same sklepy nie atakują nas neonami i wystającymi ze ścian klimatyzatorami. Myślę sobie idąc ulicami Solvang, że czuję się tu trochę jak na wakacjach. Zamyślony podnoszę głowę, klik, klik. Marcin odsuwa aparat od oka, patrzy na drewniane bociany na dachu i mówi „czuję sie tu jak na wakacjach”. Wiesz, też mam podobne odczucie - odpowiadam. Atmosfera małego miasteczka udziela mi się już po chwili pobytu w Solvang. Miasteczka takiego jakie zapamiętalem z młodości, gdy faktycznie spędzalem wakacje u Babci, lub takiego jak te z filmów takich jak „Janka” czy „Nad rzeką, której nie ma”...I żeby było jasne, nadal jestem w Kalifornii. Właśnie odkrywamy jej setną pierwszą twarz...Wy możecie zrobić ze mną to samo...wystarczy, że klikniecie na zdjęcia.


** GALERIA FOTEK**

Wednesday, March 5, 2008

Ostatni taki pierwszy marzec

„Stracenie Chłopcy”

Na naszej klatce nie ma nas,
Nie ma zabawy, awantur, potłuczonego szkła,
Tak bezlitnośnie kastruje czas,
Rodzina, firma, praca - wspólny cel,
Uciekac mozna...ale w sumie nie ma gdzie.
Wczorajszych miejsc i twarzy tylko cień,
a finski nóż rdzewieje jednak gdzies na dnie...
Spójrz w kalendarz, zapomnij o minionych dniach,
Na tamtej klatce juz nie spotkamy sie...
Jest krawat, żona , obowiązki, dzieci.
W klepsydrze piasek do góry nie poleci,
Nie ma się co wyglupiac, świat z boku mi powtarza
Nowy amerykanski noż z napisem stinless steel
Za pasek spodni wkładam,
Otwieram nogą na podworko drzwi,
Przepraszam... ja odpadam.

Prawdziwy Klasyk!! Dopiero Kevin potwierdził moje przypuszczenia, że Santa Carla to tak naprawdę...Santa Cruz...


Taki mam życia kurs, Od Wilkas do Santa Cruz

Potem była polska impreza na Stanford University, na której poznałem osobliwą...Francuzkę http://sniezka-journal.blogspot.com/

** GALERIA FOTEK **