Sunday, September 30, 2007

Szukając siebie..czyli wizyta Arka i Gosi

still under construction

Dwa tygodnie minęły jak jeden dzień...dwa tygodnie a wrażeniami można by obdzielić przynajmniej pół roku mojego warszawskiego życia. Od czasu, gdy odebrałem Arka i Gosię z lotniska SFO nasz wspólny pobyt w tym mieście stał się przedziwną podróżą w czasie i przestrzeni. Każdy dzien był trochę inny, coraz bardziej emocjonalny, każdy dostarczał coraz to nowych wrażeń. Zbyt dużo tego wszystkiego, by móc o tym dzisiaj w jednym podejściu do
klawiatury napisać. Na szczęście umówiliśmy się, że wszyscy opublikujemy swoje wrażenia na blogu niezależnie i tym samym damy jakiś szerszy obraz tego co się przez ten czas działo...

Ja zaczynam...

Pracy już dawno nie traktuje jako sposobu na odmierzanie czasu. Odkąd pracuje w biurze, strasznie wieje nudą, każdy dzień z grubsza wygląda tak samo. Każdy, ale nie tamten!18.09.2007-dzień, w którym odwiedziła mnie Gosia z Arkiem. Pamiętam te momenty podekscytowania i radości, gdy jechalem BARTem na lotnisko. Znów będę mógł się cieszyć osobami, które stanowiły o kształcie mojego minionego zycia, znów będę miał dla siebie pierwiastek warszawski, znów będzie z kim pogadać o czymś więcej niż o pospolitym bla bla bla, ale czy znowu będzie tak jak dawniej?



W drodze na lotnisko...to juz tylko chwila ;-)

Lotnisko 18.09.2007 godzina ok.22

Rzuciliśmy się sobie w ramiona, dotarli! Są w San Francisco! Cali i zdrowi, choć nieco zmęczeni ;-) Pierwsze trzy dni pobytu to raczej walka z jet-lagiem i zwiedznie miasta. Kiedy ja siedzę w biurze Gosia z Arkiem zliczają tzw.kanon San Franowy, czyli cable carsy, fishermans wharf, union square, no i Yerba buenę w porze moich lanczy ;-) Wszyscy tak naprawdę czekamy na piątek, wtedy odbieramy wynajęty samochód i wyruszamy w podróż za miasto. Niepokoje się trochę trzecim dniem Jet laga u Arka i Gosi, ja nie znosilem tego tak źle...Na szczęście trzeci dzien byl ostatnim "przespanym"...Ruszamy ;-) Z tego okresu naszego wspólnego pobytu zapamiętam radość pierwszych dni i kolację w Chinatown "u Wampira". Tak nazwaliśmy naprawdę legendarne miejsce, pod którym nocami ustawiają się kolejki gości chcących sprobować najlepszej chińskiej kuchni w okolicy. Bardzo dobra knajpka z charakterem - niewielu kelnerow decyduje się na zabranie menu klientowi sprzed nosa, gdy dowiaduje się, ze jest on w tym miejscu pierwszy raz. Zaufaliśmy i sie opłacilo! Tuż obok znajduje się bardzo ciekawy budynek, we wnętrzach którego kręcono "Wywiad z Wampirem". W tym okresie pojawialy się też liczne problemy i dylematy na skutek telefonów z Warszawy, bałem się że to może zepsuć radość naszych kilku wspólnyh dni.

21.09- 24.09.2007 Yosemite park, Lake Tahoe

Dostaję smsa "zgadnij jaki mamy samochód? Nam się podoba, Chociaż ty możesz
być zawiedziony ;-)". Nie trafiłem z odpowiedzią. Myślałem, że bedzie to jakiś amerykanski klasyk, lub bmw. Na rogu mission i 5tej stoi...Toyota rav4.Faktycznie, trochę się zawiodlem. Po pracy wsiadamy w nasze nowe wozidełko i ruszamy w kierunku Point Reyes. Pierwsza probka kalifornii! Kręte górskie serpentyny, Ocean w dole, zachod Słońca na horyzoncie. Dojeżdżamy do Stinson beach i decydujemy się na powrót z powodu migającej rezerwy. Mistyczne widoki Kalifornijskiego wybrzeża były dla mnie pierwszą zapowiedzią niezapomnianych przeżyć.

First touch of California...

Bo życie nasze...


sklada się z...


cudownych chwil...


i pięknych momentów...

Wracamy na Beale street, po dordze robimy zakupy jakich do tej pory jeszcze tutaj nie robiłem ;-) Przekonuję Gosię i Arka do obejrzenia Pitbulla, serial bardzo nam się podoba i decydujemy się na download dalszych odcinków. Ekipie towarzyszy ostatnio spory rozgłos, dlatego w okienku "wyszukaj" wpisujemy także ten tytuł. Mija noc, budzimy się i wyruszamy na zachód do Yosemite National Park. Co prawda ten temat wymaga osobnego posta, ale ja postaram sie tylko powiedzieć na szybkości to co warto zapamiętać i co chcialbym sobie powspominać jeśli za kilka lat wpadnę na pomysł przecztania jeszcze raz not-so-close'a. Sam Park jest ogromnie wielki i zróżnicowany jeśli chodzi o atrakcje, ktore zafundowała turystom natura! Są ogromne drzewa, góry, majestatyczne widoki, wodospady, osuwiska, jeziora, ośniezone szczyty. Wszystko to podane jest w takiej formie, że ja jako czlowiek pozbawiony kompleksu bycia fizycznym ułomkiem czułem sie wobec potęgi natury malutki jak ziarenko piasku targane najmniejszym nawet podmuchem wiatru. Obrazy ktore tam widzialem, są tym co możesz zobaczyc czasem w Polsce, tylko jest jedna rzecz. Tutaj wszystko musisz pomnozyc razy dwa, lub pięć.







G claims that this is perfect place to dive...she's always right...

Choć sam park przywitał nas deszczem, brakiem rozsądnych miejsc noclegowych i filmami o niebezpieczenstwie czekającym na turystow ze strony tutejszych brunatnych niedźwiedzi wszyscy zgadzamy się razem, że była to niezapomniana przygoda! Muir Loge i wszystko co się po dordze wydarzyło zapisujemy po stronie legendarnych miejsc i sytuacji. Niezapomniane przeżycia!

Extra Blanket ;-) i od razu znajduje się w czołówce "the best of..."

Aż łza się w oku kręci, gdy człowiek konfrontuje te wspomnienia z beznadziejną perspektywą przsemijalności czasu. Wpsomnienia - to jedyne co daje nam nadzieję. Pitbull i ekipa do snu.

Lake Tahoe.

Była to pierwsza okazja do wyjechania na chwilę poza Californię.To legendarne jezioro znajduje się na granicy dwóch stanów, Nevady i Kalifornii właśnie. Miało to byc nasze pierwsze wspolne nurowisko, ale okazało się, że nie jesteśmy należycie przygotowani na tak niską temperaturę wody. Odpouszczamy.

To nie Lake Tahoe co prawda, ale rownie zimno.... ;-)

Chcemy wynająć łódź motorową, ale tą atrakcję zamieniamy na podróż dookoła jeziora. Nie żałujemy! Na parkingu w South Lake Tahoe poznajemy Polaka, który pracuje tam od roku. Ruszamy w podróż dookoła jeziora. Szczęki zbieramy z ulicy za każdym razem, gdy zatrzymujemy się na parkingu kolejnych punktów widokowych. Kulminacyjnym punktem podróży wydaje się być Dom przy Fleur Du Lac, w ktorym kręcono "Ojca Chrzestnego". Nie prawda, kulminacyjnych punktów było jeszcze wiele, rozmowy o życiu w atmosferze zrozumienia podczas drogi powrotnej do SF to nieocenione chwile. Co zapamiętamy? Wszystko co wydarzyło się poprzedniego wieczoru, miało tak nieobliczalny charakter, że z latwością wpisuje się na karty legendarnych chwil, które będą wspominane wyjątkowo cieplo-zupełnie nie po fińsku ;-).
Pitbull i Ekia na zakończenie ;-)

25.09-27.09.2007 San Francisco i okolice

Zapamitam niemiły wtorek w pracy, w ktory to wtorek "wrzucono" mnie nieprzygotowanego na spotkanie z architektami. Trudno, trzeba było dać radę, zauważylem też, że takie próby juz mnie tak nie stresują. W ogóle przeżywam delikatny kryzys w pracy zawodowej. Potrzebuje więcej adrenaliny a nie kolejnych godzin w biurze (to naprawdę smutne w kontekście mojej przyszłej publikacji na blogspocie). Całe te trzy dni to w głownej mierze nasze życie "po godzinach", czyli genialny wieczór w japonskiej restauracji o nazwie "Sushi Bum" ;-) wśród rozstawionych tależy z naprawdę dobrą japońską kuchnią. Zapamietam smak zupy Misu i bardzo dobre Sushi Maki i Nigiri. Najcieplejszym momentem tych trzech dni byl wypad do Muir Woodsa, czyli parku krajobrazowego, w którym rosną najwyzsze drzewa (choć nie wiem czy swiata) tzw. Red Woodsy. Ciekawe dyskusje, duzżo smiechu i celowe zignorowanie nakazu opuszczenia parku po 19stej okazało się dobrą miksturą, by nazwać ten wypad klimatycznym. Gosia z Arkiem w tym czasie odwiedzają także winnice w regionie Sonoma i Napa. Dostaję smsa "Życie jest piękne" i mimo, że siędzę w pracy naprawdę w to wierzę. Po ich powrocie wybieramy się na Twin Peaksa i podziwiamy z jednaj strony wzgórza - zachod Slońca nad Oceanem, z drugiej zaś wieczorne życie San Francisco.

Widok z Twin Peaksa

Gosia i Arek są juz bardzo dobrze oblatani po mieście. Kanon San Franowy już dawno zdążyli rozszerzyć o dzielnicę homoseksulaitów Castro, Golden Gate Park, Richmond, Sunset i kilka etnicznych, kolorowych i oryginalnych dzielnic. Owocem tych wypraw poszukiwawczych są...owoce morza. Niezapomniane kolacja w miłym klimacie i dlatego tuz obok legendarnego wareckiego indyka trafia do pantenonu niezapomnianych wieczorów!



Kapitan na pokladzie! Czyli Kapitania noga w nowych pantsach. Prawdziwy skarb ;-)


28-29.09.2007 Big Sur, Monterey

Weekend zaczynamy od obejrzenia mojej przyszłej kwaterki. Mam możliwość zamieszkania z kolegą z pracy. Denis pochodzi z Hong-Kongu i jest pracoholikiem...Bardzo doceniam jego poświęcenie w pracy, ale na obecnym etapie zycia poszukuję rozwoju na innych plaszczyznach swojego ja.W mieszkaniu panuje niesamowity nieład. trochę mnie to zniecheca, ale odpowiedzi jeszcze nie dałem. Dziś wreszcie po miesiącu tulaczki po obu Amerykach do San Frana dojechał Ronin (ten sam Ronin z Warszawy). Co prawda nie mogę się z nim zdzwonić, ale jeśli uda mi się z nim nawiązać kontak mam nadzieję, że damy radę coś Wspólnie znleźć. Marcin jest odróżnikiem i myślę, że jest dalece ciekawszym roommatem niż zanurzony w pracy, aczkolwiek sympatyczny azjata.Arek i Gosia mają podone opinie, ale ostatecznie zgadzamy się, że jest to dobry plan ewakuacyjny. Następnego dnia rano, wyruszamy w kierunku Monterey. Niestey moje emocjonalne slabości i narastające poczucie nadchodzących chwil rozstania wprowadzają trochę niespokojny nastrój. Zamknięcie w Toyocie rav 4, przemierzając Kalifornijski szlak widokowy numer 1, poruszamy się po niebezpiecznych rejonach naszych osobowości, ale naszczęscie znamy się nie od dziś i w momentach krtytcznyh potrafimy obrocić to wszystko na swoją korzyść. W takim właśnie kryrtycznym momencie uratowalismy naszą podroż po Big Sur'ze, który jest dla mnie absolutnie mistycznym miejscem! Wielka atentyczna sztama na krawędzi urwiska. (poniżej zdjecie zastępcze) .

Wilka kalifornijska sztama!

Jest to autentycznie miejsce, które odkrywa przed turystą swoje uroki w sposób
bardzo przemyslany i z zadziwiającą konsekwencją. Powoli, bardzo stopniowo, nie
pozwalając wydobyć z siebie najmniejszego jęku zawodu. Kolejne Vista pointy kładą na łopatki poprzednie, nie można pozostać obojetnym na te widoki. Gosia wróciła tu po prawie 10. latach, to nadało także odpowiedni klimat naszej urodzinowej podróży.

Big Sur 1
Big Sur 2

Co mnie nie dziwi, coraz częsciej (czyli często) pojawiają się verbalizowane
przez Arka i Gosię uczucia tęsknoty z Guciem czyli synem. Bardzo im tego
zazdroszczę. Wreszcie przyglądam sie "normalnej", zdrowej rodzinie, cieszę się
z nimi ich szczęściem. Martwią mnie tylko momenty, w ktorych wspominaja o powrocie...widać Amsterdam wciąga nie tylko mnie :-( Mimo wszystko zgadzamy się, że Big Sur jest wielki! Po drodze zaliczamy Santa Clarę, ktora budzi w nas mieszane uczucia. Arek i Gosia są zawiedzeni, ja czuję delikatne satysfakcję. 15. lat temu decki desek skatebordowych pochodzące z tego miasta były absolutnym olimpem i czymś tak samo mistycznym jak Levisy 501 czy pierwsze nagrywki zachodniego MTV na VHSie. W sumie Santa Clara wygląda mniej więcej jak Mielno w środku martwego sezonu. Nic ciekawego, na dodatek wesole miasteczko, ktore dominuje nad krajobrazem promenady pogłębia jeszcze dziwny klimat opustoszenia i dodaje miasteczku niezbyt atrakcyjny odpustowy klimat


Santa Clara - powrót do przeszlosci...na ławki i pod bloki

Monterey, czyli hołd składamy Gosi.

Monterey i obiecany kalifornijski Księżyc, ktory dziś świecił tylko dla G.

Ten dzień jest w ogóle wyjatkowy. Dziś G. obchodzi swoje urodziny ;-) Ona jest entuzjastką Steinbecka. Kto czytał Tortilla Flat, wie o czym teraz mówię. W samym mieście spotykamy się z żyzliwością policjantów i jemy absolutnie mistyczną kolację w Meksykanskiej restauracji. (opis wkrótce ;-) ) Chcialbym przypomnieć sobie za kilka lat te wszystkie smaki, widok za oknem, nasze rozmowy i postać kelnera - Estebana. Absolutnie profesjonalna obsluga w wykonaniu bardzo doświadczonego meksykanina, wyglądającego jakby rodem z fimlow Quentina Tarantino. Zarabia dobry napiwek za niezłomność, kulturę i rzetelność. Widać po nim przynajmniej 30 lat w zawodzie. Respekcik.

Wznosimy toast za G. i popijamy Margaritę.

Meksykańska uczta!

(Na opisy jedzenia w ogóle musicie poczekać nim Warszawa upora się z powrotnym jet-lagiem ;-) ). Trochę czuję się glupio, wiem ile G włozyla starań w nasze imprezy urodzinowe, które były naprawdę gigantyczne. Mam uczucie, że cokolwiek bym zrobił nie dorosnę do jej talentu organizacyjnego. Zabraklo trochę czasu i mojej spójności emocjonlanej. targany sprzecznymi przemysleniami, narodzilem sie w tym miejscu na nowo. Twierdzę jednak, że urodzinki G będziemy pamiętać bardzo, bardzo ;-) i długo, dlugo ;-) Przepraszam i dziękuję za wszystko! Wpisalem w albumie "Wsród bliskich czas tak szybko mija, ale nie przemija". Wierzę, że zapamiętamy tamte chwile. Cale szczescie dzis juz wiem, ze Jubilatka jest zadowolona z tego kolorowego i niepowtarzalnego dnia! Ufff...Cale szczescie ;-)Zapomnialem dodać. Pitbull na zakonczenie dnia ;-)

W Monterey po cichu odliczamy już godziny do oddania naszej dzielnej Tojki. Powiem szczerze - bardzo ją polubiłem. Sprawowała się bardzo dzielnie i była naszym drugim domem. Przejechaliśmy nią ponad 2000km w ciągu zaledwie 8 dni. Chroniła nas przed deszczem i zimnem gór, nocą, brakiem ewentualnych noclegów i biletów komunikacji miejskiej. Zalatwilismy dzieki niej naprawdę sporo spraw! Wielkie Dzięki! ;-)

Chociaż z drugiej strony wiem, że w momencie jej oddania przezyliśmy największy kryzys...Trudno - żelazo chartuje się w wysokich tempreaturach. Czasem (tzn. jeszcze) nie potrafie się inaczej zachować, musiałbym sie chyba gdzie indziej wychować. Przepraszam.
Kilka chwil później jacuzzi i basen, znów wprowadzają rozluźnienie, ekstremalna radość płynie z każdej strony. Arek jest naprawdę w tym wszystkim wielką osobowością. Szacuneczek ;-).

29.09-30.09.2007 Alcatraz, Beale Street, SFO

Alcatraz to naprawdę długo wyczekiwana atrakcja, którą juz na początku wspólnych podróży
zarezerwowaliśmy sobie na sobotę. Znów tykający zegra daje znać o sobie, ale bez przesady. Mowimy po prostu szczerze o wielu trudnych kwestiach. To lubię...bez cukru i ładnych opakowań, choć wiadomo...niektóre prawdy często trudno przełknąć ;-) (Dajemy radę mimo wszystko!). Alcatraz od 1963 roku jest naprawdę dobrze zarabiającą na siebie maszynką.

Alcatraz

Wtedy to własnie najslawniejsze więzienie stało się własnością Parku Narodowego Golden Gate i otworzyło swoje mroczne cele dla licznych rzeszy turystów. Strasznie klimatyczne miejsce z wyrazistą przeszłościa i naprawdę profesjonalnym opakowaniem! Podróż po więzieniu zajmuje około 2 godzin, ale ja najbardziej zapamiętam wspolne chwile w sali jadalanianej, w której sobie na chwilę przysiedliśmy i robilismy zdjęcia stóp ;-) Ostatnia podróż z G i przewodniczką opowiadającą o próbach ucieczki z więzienia, statek, nocny spacer, chińskie jedzenie, zinfandell i jacuzzi nadają charakter tym ostatnim wspólnym godzinom.

Arek jest najlepszym portrecistą jakiego znam...Alcatraz - widok na spacerniak

Ostatnie widzenie...jadalnia Alcatraz.
Naprawdę mamy 5 minut dla siebie.

Zabawne jest, że z tego tygla emocji i odwołań do przeszlości udalo sie zrobić coś tak niesamowitego. Potwierdza się stara reguła, że piekne chwile nie przychodzą na zawołanie, one po prostu znajdują ludzi, którzy są na nie gotowi. Wspolne nurki w basenie przy wpsaniałym słońcu to już ostatnie chwile nim poczułem przygnębiający ścisk w gardle... Dziś na lotnisku czułem się tak, jakbym żegnał sie drugi raz z najbliższą mi rodziną...Żegnał, ale tak naprawdę nie wiem na jak długo. Na Beale stricie ponura cisza i nieznośny porządek...Chcialbym żeby znów było jak wczoraj, jak tydzien temu. Utrata rodziny...obliguje nas do znalezienia rodziny...Nowej rodziny. Jestem na to gotowy, chyba do tego doroslem w Monterey. Ja też się tam urodziłem na nowo. Dom musi być wypełniony smiechem. Nie zapominam o Was, zobaczmy się w Warce! :-) Jesteście moją najbliższą rodziną (for sure). Trzymajcie kierunek na Frisco!

Pozdrawiam i dziękuję!

Coraz bardziej dochodzi do mnie, ze wyprawa do San Francisco to tak naprawde podroz w poszukiwaniu siebie...

Mimo, ze Beale Chata jest juz legendarna, odczuwam lekkie podekscytowanie z powodu zbliżającej, się wyprowadzki...Tyle sie tu wydarzylo w tak krótkim czasie, ale za duzo rzeczy ma tu emocjonalny podtekst. Jacuzzi to juz nie to samo...zamiast śmiechu jest milczenie...Dobrze, ze wpadł Ronin z kolegami na male piwo.

P.s. pozdrowienia dla EjjjjDablju, która moze być w szoku i moze byc na mnie trochę zla.