Tuesday, December 11, 2007

Grand Prix San Francisco (głupcy wierzą w drugie miejsca lub *)

Lewa noga muska hamulec, prawa chłoszcze gaz, powietrze przesycone zapachem paliwa prostuje nozdrza. Niebieski kombinezon przypominający strój kierowców fabrycznych teamu Subaru serii WRC tym razem został ubrany przez kierowcę z Polski. Gdyby nie rękawiczki pewnie zobaczyłbym dłonie, których mięśnie zasilane adrenaliną ignorują sygnały z mózgu i oplatają kierownice w niemiłosiernie mocnym uścisku. Sześciopunktowe pasy opinają mnie całkiem szczelnie, na głowie biało-czerwony kask. Odbieram tylko ograniczona ilość informacji o świecie zewnętrznym. Liczy się tylko to co przede mną. Bolid numer 28 i ja. techniczny dolewa paliwo i ustawia gokarty. Podchodzi do mnie gestem reki odganiam go! Nie, nie , nie! (W przypływie emocji krzyczę po polsku). Nie dotykaj się do fotela, ma być w tej właśnie pozycji. Ok?
Ok. – odpowiada i odchodzi!
Komenda opuszczenia przyłbicy, pobieżna kontrola zapięcia pasów, na szyi kołnierz przypominający system HANS znany z torów f1 i moto GP. Ruszamy, zaczyna się 5cio minutowa sesja kwalifikacyjna podczas której poznaję tor. Nie obawiajcie się, nie oznacza to bynajmniej, że zdejmuję nogę z gazu przed którymkolwiek zakrętem. Wydaje mi się, że w mózgu zakodowałem charakterystykę trasy i specyfikę każdego kolejnego łuku. Powoli szukam optymalnej trasy, staram się zbadać granicę przy której gokart wchodzi w zakręt jeszcze bez uślizgu….Trasa ma podjazd pod górę i tu okazuje się, że będę tracił. Masa ciała na pewno ujmie mi tutaj 0.2 sekundy! idę o zakład! Muszę w ten zakręt przed hopą za każdym razem wchodzić perfekcyjnie, za każdym razem jak najszybciej. Udaje mi się zrobić parę kółek. Techniczni zatrzymują całą sesję machając flagami. Powoli wskazują kolejność, w której mamy ustawić się na linii startowej. Palec meksykanina pokazuje na mnie, podjeżdżam na linię , jestem czwarty. Okazuje się, że nie jest źle! Na torze jest 12 zawodników a jeden z nich na pewno kipi sportową złością. Ten jeden z nich to ja! Jeździmy po torze o nazwie Monza i faktycznie zaraz po starcie ostra szykana w prawo, następnie w lewo. Stoję po zewnętrznej stronie toru, wydaje mi się, że atak na moją pozycje jest niezmiernie łatwy. Wystarczy dobry start, krótkie wejście w zakręt i to ja muszę się pocić nad tym jak wrócić na tor. Próbuję zapomnieć o tym co za mną, skupiam się na ataku na trzecią pozycję! Tu! Teraz! Na tym pierwszym zakręcie!
Koncentracja i oczekiwanie… Start!!!!
Szybko na środek toru, podjazd pod zderzak trójki, musimy wejść w ten zakręt równo, potem ja przyciskam, lekko kontruję w jego kierunku, tnę zakręt w lewo, nie ma rady musi wyhamować. Jeśli nawet nie on, zrobią to za niego opony ustawione na poboczu. Na tym pierwszym zakręcie ja muszę zahamować ostatni! Przez chwile jest dobrze, jestem blisko, na bokach nie widzę ataku na mnie, staram się zacieśnić kontakt do przysłowiowej paczki zapałek. Na chwile się zbliżyłem, następna lewa, ehhh nie udaje się! Długi łuk i szybki prawy pokazują, że sytuacja na torze jest na chwilę wyjaśniona. Za sobą mam względny spokój, na 4-5 metry do tyłu czysto. No to atakujemy trójkę! Dystans niebezpiecznie się wydłużył do jakichś siedmiu, ośmiu, potem dziesięciu metrów. Wydaje mi się, że mam duże straty na podjeździe pod górę i w szykanie zaraz za zjazdem. Nad tą szykaną pracuję przez najbliższe okrążenia. Ustanawiam sobie punkt kontrolny, na którym co okrążenie sprawdzam dystans między nami. Jedziemy niesamowicie równo, sportowa złość to jedyne co mną teraz powoduje. Odgrażam się spod czerwonego kasku swojemu oponentowi. Przybliżam ciało do kierownicy, pedał gazu wyginam nogą w ósemkę. Metal ugniatam jak plastelinę, złośc jest teraz kowalem a moja noga jego reką! Tu jest adrenalina, tu są emocje, tu nie ma praw fizyki! Przepustnica osiąga maksymalne położenie, paliwo nim w procesie spalania wypracuje maksymalną liczbę koni nie napotyka z jej strony na żaden opór. Maks! Przez zaciśnięte zęby obiecuję trójce, że nie po to tu pół świata przyjechałem, żeby oglądać jego plecy. Sam do siebie gadam. Obiecuję mu i odgrażam się, że jak go „łyknę” zmiażdżę jego gokart jak kartkę papieru i odrzucę na bok jak niepotrzebny śmieć. O nim i jego gokarcie zapomnę w jednej chwili! Przegrani się nie liczą, zaraz odpadasz dzieciaku! Tak sobie dodaję szybkosci! Jadę po ciebie maleńki! Pierwsze duble…flagi powiewają w powietrzu, to nakaz dla maruderów do puszczenia nas przodem. Trójka bardzo sprawnie mija dwa bolidy, ja z jednym nie mam najmniejszego problemu, drugi mnie trochę przytrzymuje. Whats the heck man?! Spadaj stąd gościu! Krzyczę niesłyszany przez nikogo, mój głos zapada się jak w toń, tutaj się rodzi i umiera, tutaj jest jego mikroświat ograniczonym szybką i kaskiem. Kierownica wyginana w złości przybiera eliptyczne kształty (tak zapewne relacjonowałbym to zdarzenie, gdybym mógł przez chwile popatrzeć na to wszystko z boku). Mijam gościa tuż przed podjazdem, ale manewr który wykonałem niestety spowodował straty na podjeździe, znów jestem bezpośrednio za trójką, ale tracę jakieś 15 metrów! Szok! Na kolejnych odcinakach dystans minimalnie niweluję, oceniam go na jakieś 12 metrów. 14 okrążenie, kolejny manewr wyprzedzania, trójka znów mija sprawanie, dochodzę gościa który zdezorientowany jedzie środkiem. Decyduję się go brać z prawej w tym samym momencie on zauważa flagę „nakaz zjazdu do boku”…i w tej samej chwili zjeżdża…na moje nieszczęście… do prawej…!!! K..wa men! Klinuje mnie między oponami a swoim zderzakiem. Mijają mnie dwa bolidy!! Skandla! podnoszę przyłbicę mijam gościa, zabijam go wzrokiem, do technicznych krzyczę po angielsku. Kto to jest? Wziąć mi go z oczu! What da fcuk man!? Macham ręką w geście złości, widzę kontem oka, że techniczni mają niezły ubaw! Zamykam przyłbicę i kończę z klepaniem się po ramieniu, zabawa się skończyła! Z moich ust nieprzerwanie przez trzy najbliższe okrążnenia wysypuje się lawina, potok, strumien, nawałnica, gradobicie najbardziej wymyślnych, plugawych, obelżywych i nienadjących się do powtórzenia przekleństw. Gdyby Władysław Kopaliński wpadł na pomysł napisania słownika przekleństw z pewnością zapełniłby moim monologiem trzy pierwsze tomy owego zbioru. Obiecuję sobię wrócić na swoja pozycję i muszę to po prostu zrobić! Poprawiam się w fotelu i zacieśniam maksymalnie zakręty, ocieram się niemal o każdą bandę, zostawiając na nich kawałki dymiącje gumy. Przejeżdżam trzy niebywale szybie okrążenia, zauważam że guma nie tylko nie przestaje się tlić, ona zaczyna się palić! Jazdą na krawędzi podtrzymuję ten płomień, w głowie znów wraca „you are my flame”. Pedał gazu niemal dotyka asfaltu, lewituje milimetr nad jego powierzchnią wgnieciony stalowym wdepnięciem napiętych do granic możliwości mięśni mojej prawej nogi. Z tyłu słyszę nieprzerwany ryk silnika. Tak to ma być! Jeździec bez głowy! Opony osiągają temperature topnienia! (Tak to wtedy w złości widziałem) Dochodzę tą dwójkę, która miała ten zaszczyt wyprzedzić mnie podczas kolizji! Patrzę z pogarda na pierwszy mijany bolid i wyrzucam wzrokiem w czeluści zapomnienia wraz z jego kierowcą. Przegrani się nie liczą, oni nawet nie istnieją! Mija jedno okrążenie i siedzę na zderzaku drugiego z delikwentów. Nie zawracam sobie nawet głowy patrzeniem w jego kierunku. W myślach wyrzucam jego obraz wraz ze swoim bolidem do koszyka z napisem „zapomniane historie’ wciskam shift+del – nie istniejesz. Oboje lądują w koszu niebytu tak jak co rano ląduje tam zmięta kartka z kalendarza. Znów mogę skupić się na trójce. Znów dzieli nas jakieś 15 metrów. Adrenalin, która na chwilę odpuściła i ustąpiła miejsca praktycznej kalkulacji, znów uderzyła do głowy. No to kolego, teraz z Tobą zatańczę! Pedał gazu dzielą od toru mikrony, nanometry, atomy! Silnik rozgrzany do czerwoności, przestaje być jedną zwartą masą, sam chce gnać do przodu! wyprzedzać! dojechać do mety! tylko po to, żebym mu na chwilę odpuścił! Nie odpuszczam, na torze widzę mokry ślad wyglądający jakby zostawiony przez bolid. Paliwo, olej? Nie, Nie tym razem! O nie! To Złość! Nienawiść! Zemsta! Wykrzykiwana bezgłośną mową ciała! To zaciśnięte mięsnie rąk, to stalowy uścisk dłoni na kierownicy , to adrenalina którą toczę przez usta zupełnie w ten sam sposób w jaki dziki zwierz toczy ślinę z pyska. Chłopina się pogubił, na chwile odpuścił! Dojechałem go na 4-5 metrów. Zamieniamy zimne spojrzenia. Mam Wrażenie, że za oknem widzę jak pada śnieg. California przykryta śniegiem?! Chyba tak! Tyle chłodu było w tym spojrzeniu, problem topniejacych lodowców, global warming, wszystkie komisje sejmowe 3 RP, wzrost cen baryłki ropy naftowej- to wszystko przestaje miec sens, cały kontynent jest teraz w lodzie! Ale tu Nie ma czasu na śniegi, krachy i IPeeNy. Zaraz Cię dopadnę bratku. Trójka mija sprawnie (znowu! Fcuk! nie lubię goscia!) kolejnego marudera. Stawiam wszystko va banquue! Dubluję bardzo ryzykownie, wchodzę niewyobrażalnie szybko w zakręt tuż przed hopą. Mam wrażenie, że potrzebuję pół okrążenia żeby dopaść trójkę, mijamy linie mety, w powietrzu widzę białą flagę, wydaje mi się, że trójka zawolniła. Koniec? Na chwilę zdejmuje nogę z gazu…nie!! On jedzie dalej, o żesz w mordę! Czemu nie słuchałem odprawy przed sesją kwalifikacyjną! Dociskam gaz, klnę sam na siebie, wchodzimy w serię szybkich zakrętów, ostatnia prosta tuż przed metą, robię to co zrobił Kubica na Monzie. Tuz przed szykaną na końcu prostej start-meta zacieśniam zakręt, opóźniam hamowanie (lub tez w ogólę nie hamuję), wbijam się w mikro lukę między gokartem a bandą, na ostatnia prostą wychodzimy razem…On ma korzystniejszy tor na wyjściu. Widzę jak świat spowalnia, zegary atomowe staja na jedna nanosekundę, czas staje w ogóle, magma bulgocząca we wnętrzu kuli ziemskiej na chwile zastyga, łańcuch kwasu dezoksyrybonukleinowego w tej właśnie chwili wydaje mi się niesamowicie prostą układanką dwuelementowych puzzli. Przed oczami widzę cykl życia rusałki admirała i ocenaiczny szlak migracji pływacza szarego. Mijamy linię mety, on miał korzystniejszy tor na wyjściu…dla niego świat stanął na jedną dziesiąta sekundy dłużej…mimo wszystko czuję satysfakcję, dałem z siebie wszystko. Jeszcze nie wiem, że tak oto zacząłem mój najgorszy tydzień na obczyźnie…

Przegrani się nie liczą...czekam, aż pozbieram swoje myśli...niedługo wracam...wracam do gry!


p.s. Chcialem porozmawiac z numerem 3, ale okazało sie, że pierwsza trójka szybko się gdzieś zmyła...poklepali sie po ramioniach z obsługą toru i umówili się na wspólną wieczorną imprezę...czyżby stali bywalcy?

* "Chcę wygrywać ze wszystkimi" Robert Kubica - mimo że nie jest moim idolem, polubiłem go za te słowa...na pewno jest wielkim kierowcą i...urodzonym sportowcem.





Zwycięzca jest tylko jeden...



Yoko po godzinach interesuje się wyścigami...


a przez pięć dni w tygodniu tak jak ja wystepuje w roli Arup Mechanical Engineer in SF office. Japończycy nie są tacy sztywni jak myślałem :-)

Tez mam taką balaklawę :-) i plastik Racing License :-)

Czerwony peak to feralne 14ste okrązenie...Na 5tym, 11stym, 25tym kółu kręce lepsze czasy od zwycięzcy wyscigu.

To jest naprawde profesjonalny tor...Race results to w zasadzie dogłębna analiza całego wyścigu i czasów każdego okrążenia...

Gorąco polecam http://www.gokartracer.com/ jest tylko jedno "ale". Jeśli twierdzicie, że w Polsce gokarty są drogie to tutaj zmienicie zdanie 45$/20 minut... hmmm, hmmm