Tuesday, October 30, 2007

K6 - czyli Czarne serce mam i Czarną w żyłach krew!



Wielkie nadzieje

Pieprzony żar, asfalt zapada się jak gąbka pod każdym krokiem, który po wyjściu ze sklepu szybko i dosyć nieregularnie stawiam. Wąski chodnik , wycięty z przestrzeni przez ścianę z brudno czerwonych cegieł i czarną nitkę płonącego od słońca asfaltu. Po między nimi rachityczne, nierówno poukładane produkty galanterii betonowej stanowiące trasę ,ktorą od roku w te i z powrotem przemierzam. Co za syf ! Dlaczego w tym mieście nic nie może być samym sobą tak jak definicja o jego naturze stanowi. Dlaczego ośmiogodzinny dzień pracy trwa godzin jedenaście, a chodnik nie może być chodnikiem tylko skrawkiem pieprzonej ścieżki wytyczonej pod parapetami kamienicznych okien. Sześćdziesiąt pięć minut spóźnienia a chodnik ten w dodatku sztucznie zawężony od zawsze na zawsze przez ostrosłupy samochodowych karoserii nie pozwala mi przyspieszyć kroku. Slalom gigant na warszawskich chodnikach, między chorągiewkami ludzi i zderzakami samochodów, które zmieniają się tylko swoimi miejscami. Chyba kierunkowskazy pojazdów swoim miganiem przy opuszczaniu chodnika nawołują krążące po okolicy blaszane hieny. Tu nigdy nie ma wolnego miejsca. Trzy kroki do przodu , unik w lewo ,zderzak samochodu , krok w prawo walka z czasem.


Nerwowy bieg w kierunku Muranowa jedynym wąskim gardłem komunikacyjnej dróg plątaniny. Jedynym umożliwiającym mieszkańcom tej części Mokotowa zaznaczenie swej fizycznej obecności w innych częściach tego miasta .
A ja mam już cholerne siedemdziesiąt minut spóźnienia. Hydraulik z ogromną skórzaną torbą wychodzący z bramy w jednej chwili wyrasta mi na przeszkodzie. Za nim wynurza się z otworu gębowego kamienicy w niewytłumaczalnie żwawych jak na tą temperturę ruchach nieduży chłopak z piłką pod ręką. Trzewia kamienicy omywają chłodem, mógłbym na chwilę zwolnić i skorzystac z tego dobrodziejstwa, ale nie mam czasu. Biorę ich z lewej, nadrabiam asfaltem kilkadziesiąt kroków, aby o całej dwójce szybko zapomnieć. Zostawiam ich w tyle. Z przodu pozostaje jeszcze kołysząca się jak rybacka barka emerytka z siatą wypchaną jakimś dopiero co nabytym całotygodniowym jedzeniem. Nie mam czasu, a tu taka przeszkoda. Zbliżam się szybko. Ona niby idzie a wydaje się jakby stała w miejscu. Bezprzewodowa transmisja początku XXI wieku , Esemesy, maile i interkontynentalne konferencje wyprzedzają ją z każdego kierunku a ona po prostu stoi sobie - idąc warszawskim chodnikiem niezauważalnie zmieniając swoje współrzędne opisane chodnikową geosiatką. Z jednego betonowego kafelka na drugi. Droga wiedzie przez cierpienie angażowania wszystkich sił w tą codzienną drogę mokotowskiej golgoty. Miliony elektronicznych listów, cyfrowych podpisów , transakcji za grube miliony i spamu za darmo przewędrowały właśnie obok niej w swej transkontynentalnej bezprzewodowej podróży po świecie a ona sobie nic z tego nie robi –idzie po prostu ze swoim obiadem i jutrzejszym śniadaniem gdzieś przed siebie. Próbuję się zmieścić między ścianą kamienicy a jej osobą coby nie przeszkodzić ani jej ani sobie w swoim zmierzaniu do celu. Jest jeszcze wąski przesmyk między jej ciała wahadłem a brudną od rdzy rynną. Celuję po środku, przyspieszam… a jednak nie.
Rynna zahacza mnie swym żeliwnym barkiem, wisi tu od stu lat i nigdy nie zwróciłbym na nią uwagi - a jednak jest ode mnie mocniejsza. Odbijam się od niej i impet rzuca mnie w kierunku kołyszącej się babci. Ostatnim mysli błyskiem staram się ciało jakoś nienaturalnie ułożyć coby kobieciny nie poturbować doszczętnie. Staje na krawędzi stopy w nieludzkim wygibasie i skrętem ciała na jednej nodze jakims cudem przeszkody unikam. Niezupełnie gładko, troche jednak ją potrąciłem. Odwracam się w jej kierunku coby w razie konieczności rękę podać , zakupy pozbierać , przeprosić sto razy i biec dalej. Ale kobiecina stoi i nawet nie zwolniła kroku...idzie przed siebie tak jak szła z wypchaną siatką z zakupami i kolysze się po całej szerokości chodnika.
Jednak mozolność starości ma swoją niezachwianą wartość. Wytrwałość , o której taki szczaw jak ja nie może nic wiedzieć…Stal hartuje się przez lata a czas nie gra ze mną w jednej drużynie… Patrzę na zegarek mam pieprzone 75. minut spóźnienia. Wynurzam się zza winkla, szybko między wracającymi z pracy. Na chodniku człowiek naprawia poloneza, ręce całe w smarze. Mozolnie sięga po klucz i chyba nie wierzy już w końcowy sukces całego przedsięwzięcia. W bramie przedstawiciele paru tutejszych rodzin oglądają codzienny bieg ludzi do i z pracy a swą obecnością zdają się kibicować mechanikowi amatorowi. Starsi , młodsi i dzieci szukają ochłody w bramie, która jest początkiem i końcem ich przedwojennego domu i teraźniejszego bytu. Okna budynków nieludzko wystawione na działanie popołudniowego słońca. Cienia nie ma jak okiem sięgnąć. Nawet tam gdzie wydawałoby się , ze powinien być. Pod obrysami samochodowych karoserii- nie ma, pod koroną drzewa-nie ma , za rogiem kamienicy- też nie ma. Schował się najwidoczniej przed słońcem, gdzieś w sobie tylko wiadomym miejscu - nie głupio. Po co się ludziom za darmo przysługiwać? Okna otwarte na ulice , firanki wywieszone jak jęzory zziajanych dogów, czarne prostokąty otworów okiennych skrywają otchłań mieszkań i cały ich inwentarz.
Czas mija a ja nadrabiam wreszcie kilka kroków.
Nagle słychać z okna na parterze :

GOOOLLLL !!!!!!!!!!!

Odwracam głowę, a w oknie pojawia się głos na chwilę przed łysawym jegomościem w rozpiętej do pępka koszuli, który siła sprawczą owej radosnej nowiny był…

-A nie mówiłem!!! - krzyczy przewieszony na wpół na parapecie
-Panie Janku a nie mówiłem!!!

-Co się stało?? Pyta pan Janek wyzierając spod poloneza…wyraźnie oburzony i zaniepokojony tym co łysawy dżentelmen ma do powiedzenia….

-Nasi wygrali!!!!

Polonia wygrała 2:0.

Pieprzony żar , asfalt zapada się jak gąbka pod każdym krokiem, który po wyjściu ze sklepu szybko i dosyć nieregularnie stawiam, ale Można zwolnić….

Nasi wygrali…

zQt *rondo1 * 2005

Polonia wygrała z Koroną!! Jesteśmy w ćwiercfinale!
Tutaj jedyne co mi przypomina o K6 to AT&T park...


Czyli stadion SF Giants


p.s. pozdrowienia dla Magdy i Kawiora - trzymajcie miejsce na Kamyku dla mnie!