Sunday, September 30, 2007

Szukając siebie..czyli wizyta Arka i Gosi

still under construction

Dwa tygodnie minęły jak jeden dzień...dwa tygodnie a wrażeniami można by obdzielić przynajmniej pół roku mojego warszawskiego życia. Od czasu, gdy odebrałem Arka i Gosię z lotniska SFO nasz wspólny pobyt w tym mieście stał się przedziwną podróżą w czasie i przestrzeni. Każdy dzien był trochę inny, coraz bardziej emocjonalny, każdy dostarczał coraz to nowych wrażeń. Zbyt dużo tego wszystkiego, by móc o tym dzisiaj w jednym podejściu do
klawiatury napisać. Na szczęście umówiliśmy się, że wszyscy opublikujemy swoje wrażenia na blogu niezależnie i tym samym damy jakiś szerszy obraz tego co się przez ten czas działo...

Ja zaczynam...

Pracy już dawno nie traktuje jako sposobu na odmierzanie czasu. Odkąd pracuje w biurze, strasznie wieje nudą, każdy dzień z grubsza wygląda tak samo. Każdy, ale nie tamten!18.09.2007-dzień, w którym odwiedziła mnie Gosia z Arkiem. Pamiętam te momenty podekscytowania i radości, gdy jechalem BARTem na lotnisko. Znów będę mógł się cieszyć osobami, które stanowiły o kształcie mojego minionego zycia, znów będę miał dla siebie pierwiastek warszawski, znów będzie z kim pogadać o czymś więcej niż o pospolitym bla bla bla, ale czy znowu będzie tak jak dawniej?



W drodze na lotnisko...to juz tylko chwila ;-)

Lotnisko 18.09.2007 godzina ok.22

Rzuciliśmy się sobie w ramiona, dotarli! Są w San Francisco! Cali i zdrowi, choć nieco zmęczeni ;-) Pierwsze trzy dni pobytu to raczej walka z jet-lagiem i zwiedznie miasta. Kiedy ja siedzę w biurze Gosia z Arkiem zliczają tzw.kanon San Franowy, czyli cable carsy, fishermans wharf, union square, no i Yerba buenę w porze moich lanczy ;-) Wszyscy tak naprawdę czekamy na piątek, wtedy odbieramy wynajęty samochód i wyruszamy w podróż za miasto. Niepokoje się trochę trzecim dniem Jet laga u Arka i Gosi, ja nie znosilem tego tak źle...Na szczęście trzeci dzien byl ostatnim "przespanym"...Ruszamy ;-) Z tego okresu naszego wspólnego pobytu zapamiętam radość pierwszych dni i kolację w Chinatown "u Wampira". Tak nazwaliśmy naprawdę legendarne miejsce, pod którym nocami ustawiają się kolejki gości chcących sprobować najlepszej chińskiej kuchni w okolicy. Bardzo dobra knajpka z charakterem - niewielu kelnerow decyduje się na zabranie menu klientowi sprzed nosa, gdy dowiaduje się, ze jest on w tym miejscu pierwszy raz. Zaufaliśmy i sie opłacilo! Tuż obok znajduje się bardzo ciekawy budynek, we wnętrzach którego kręcono "Wywiad z Wampirem". W tym okresie pojawialy się też liczne problemy i dylematy na skutek telefonów z Warszawy, bałem się że to może zepsuć radość naszych kilku wspólnyh dni.

21.09- 24.09.2007 Yosemite park, Lake Tahoe

Dostaję smsa "zgadnij jaki mamy samochód? Nam się podoba, Chociaż ty możesz
być zawiedziony ;-)". Nie trafiłem z odpowiedzią. Myślałem, że bedzie to jakiś amerykanski klasyk, lub bmw. Na rogu mission i 5tej stoi...Toyota rav4.Faktycznie, trochę się zawiodlem. Po pracy wsiadamy w nasze nowe wozidełko i ruszamy w kierunku Point Reyes. Pierwsza probka kalifornii! Kręte górskie serpentyny, Ocean w dole, zachod Słońca na horyzoncie. Dojeżdżamy do Stinson beach i decydujemy się na powrót z powodu migającej rezerwy. Mistyczne widoki Kalifornijskiego wybrzeża były dla mnie pierwszą zapowiedzią niezapomnianych przeżyć.

First touch of California...

Bo życie nasze...


sklada się z...


cudownych chwil...


i pięknych momentów...

Wracamy na Beale street, po dordze robimy zakupy jakich do tej pory jeszcze tutaj nie robiłem ;-) Przekonuję Gosię i Arka do obejrzenia Pitbulla, serial bardzo nam się podoba i decydujemy się na download dalszych odcinków. Ekipie towarzyszy ostatnio spory rozgłos, dlatego w okienku "wyszukaj" wpisujemy także ten tytuł. Mija noc, budzimy się i wyruszamy na zachód do Yosemite National Park. Co prawda ten temat wymaga osobnego posta, ale ja postaram sie tylko powiedzieć na szybkości to co warto zapamiętać i co chcialbym sobie powspominać jeśli za kilka lat wpadnę na pomysł przecztania jeszcze raz not-so-close'a. Sam Park jest ogromnie wielki i zróżnicowany jeśli chodzi o atrakcje, ktore zafundowała turystom natura! Są ogromne drzewa, góry, majestatyczne widoki, wodospady, osuwiska, jeziora, ośniezone szczyty. Wszystko to podane jest w takiej formie, że ja jako czlowiek pozbawiony kompleksu bycia fizycznym ułomkiem czułem sie wobec potęgi natury malutki jak ziarenko piasku targane najmniejszym nawet podmuchem wiatru. Obrazy ktore tam widzialem, są tym co możesz zobaczyc czasem w Polsce, tylko jest jedna rzecz. Tutaj wszystko musisz pomnozyc razy dwa, lub pięć.







G claims that this is perfect place to dive...she's always right...

Choć sam park przywitał nas deszczem, brakiem rozsądnych miejsc noclegowych i filmami o niebezpieczenstwie czekającym na turystow ze strony tutejszych brunatnych niedźwiedzi wszyscy zgadzamy się razem, że była to niezapomniana przygoda! Muir Loge i wszystko co się po dordze wydarzyło zapisujemy po stronie legendarnych miejsc i sytuacji. Niezapomniane przeżycia!

Extra Blanket ;-) i od razu znajduje się w czołówce "the best of..."

Aż łza się w oku kręci, gdy człowiek konfrontuje te wspomnienia z beznadziejną perspektywą przsemijalności czasu. Wpsomnienia - to jedyne co daje nam nadzieję. Pitbull i ekipa do snu.

Lake Tahoe.

Była to pierwsza okazja do wyjechania na chwilę poza Californię.To legendarne jezioro znajduje się na granicy dwóch stanów, Nevady i Kalifornii właśnie. Miało to byc nasze pierwsze wspolne nurowisko, ale okazało się, że nie jesteśmy należycie przygotowani na tak niską temperaturę wody. Odpouszczamy.

To nie Lake Tahoe co prawda, ale rownie zimno.... ;-)

Chcemy wynająć łódź motorową, ale tą atrakcję zamieniamy na podróż dookoła jeziora. Nie żałujemy! Na parkingu w South Lake Tahoe poznajemy Polaka, który pracuje tam od roku. Ruszamy w podróż dookoła jeziora. Szczęki zbieramy z ulicy za każdym razem, gdy zatrzymujemy się na parkingu kolejnych punktów widokowych. Kulminacyjnym punktem podróży wydaje się być Dom przy Fleur Du Lac, w ktorym kręcono "Ojca Chrzestnego". Nie prawda, kulminacyjnych punktów było jeszcze wiele, rozmowy o życiu w atmosferze zrozumienia podczas drogi powrotnej do SF to nieocenione chwile. Co zapamiętamy? Wszystko co wydarzyło się poprzedniego wieczoru, miało tak nieobliczalny charakter, że z latwością wpisuje się na karty legendarnych chwil, które będą wspominane wyjątkowo cieplo-zupełnie nie po fińsku ;-).
Pitbull i Ekia na zakończenie ;-)

25.09-27.09.2007 San Francisco i okolice

Zapamitam niemiły wtorek w pracy, w ktory to wtorek "wrzucono" mnie nieprzygotowanego na spotkanie z architektami. Trudno, trzeba było dać radę, zauważylem też, że takie próby juz mnie tak nie stresują. W ogóle przeżywam delikatny kryzys w pracy zawodowej. Potrzebuje więcej adrenaliny a nie kolejnych godzin w biurze (to naprawdę smutne w kontekście mojej przyszłej publikacji na blogspocie). Całe te trzy dni to w głownej mierze nasze życie "po godzinach", czyli genialny wieczór w japonskiej restauracji o nazwie "Sushi Bum" ;-) wśród rozstawionych tależy z naprawdę dobrą japońską kuchnią. Zapamietam smak zupy Misu i bardzo dobre Sushi Maki i Nigiri. Najcieplejszym momentem tych trzech dni byl wypad do Muir Woodsa, czyli parku krajobrazowego, w którym rosną najwyzsze drzewa (choć nie wiem czy swiata) tzw. Red Woodsy. Ciekawe dyskusje, duzżo smiechu i celowe zignorowanie nakazu opuszczenia parku po 19stej okazało się dobrą miksturą, by nazwać ten wypad klimatycznym. Gosia z Arkiem w tym czasie odwiedzają także winnice w regionie Sonoma i Napa. Dostaję smsa "Życie jest piękne" i mimo, że siędzę w pracy naprawdę w to wierzę. Po ich powrocie wybieramy się na Twin Peaksa i podziwiamy z jednaj strony wzgórza - zachod Slońca nad Oceanem, z drugiej zaś wieczorne życie San Francisco.

Widok z Twin Peaksa

Gosia i Arek są juz bardzo dobrze oblatani po mieście. Kanon San Franowy już dawno zdążyli rozszerzyć o dzielnicę homoseksulaitów Castro, Golden Gate Park, Richmond, Sunset i kilka etnicznych, kolorowych i oryginalnych dzielnic. Owocem tych wypraw poszukiwawczych są...owoce morza. Niezapomniane kolacja w miłym klimacie i dlatego tuz obok legendarnego wareckiego indyka trafia do pantenonu niezapomnianych wieczorów!



Kapitan na pokladzie! Czyli Kapitania noga w nowych pantsach. Prawdziwy skarb ;-)


28-29.09.2007 Big Sur, Monterey

Weekend zaczynamy od obejrzenia mojej przyszłej kwaterki. Mam możliwość zamieszkania z kolegą z pracy. Denis pochodzi z Hong-Kongu i jest pracoholikiem...Bardzo doceniam jego poświęcenie w pracy, ale na obecnym etapie zycia poszukuję rozwoju na innych plaszczyznach swojego ja.W mieszkaniu panuje niesamowity nieład. trochę mnie to zniecheca, ale odpowiedzi jeszcze nie dałem. Dziś wreszcie po miesiącu tulaczki po obu Amerykach do San Frana dojechał Ronin (ten sam Ronin z Warszawy). Co prawda nie mogę się z nim zdzwonić, ale jeśli uda mi się z nim nawiązać kontak mam nadzieję, że damy radę coś Wspólnie znleźć. Marcin jest odróżnikiem i myślę, że jest dalece ciekawszym roommatem niż zanurzony w pracy, aczkolwiek sympatyczny azjata.Arek i Gosia mają podone opinie, ale ostatecznie zgadzamy się, że jest to dobry plan ewakuacyjny. Następnego dnia rano, wyruszamy w kierunku Monterey. Niestey moje emocjonalne slabości i narastające poczucie nadchodzących chwil rozstania wprowadzają trochę niespokojny nastrój. Zamknięcie w Toyocie rav 4, przemierzając Kalifornijski szlak widokowy numer 1, poruszamy się po niebezpiecznych rejonach naszych osobowości, ale naszczęscie znamy się nie od dziś i w momentach krtytcznyh potrafimy obrocić to wszystko na swoją korzyść. W takim właśnie kryrtycznym momencie uratowalismy naszą podroż po Big Sur'ze, który jest dla mnie absolutnie mistycznym miejscem! Wielka atentyczna sztama na krawędzi urwiska. (poniżej zdjecie zastępcze) .

Wilka kalifornijska sztama!

Jest to autentycznie miejsce, które odkrywa przed turystą swoje uroki w sposób
bardzo przemyslany i z zadziwiającą konsekwencją. Powoli, bardzo stopniowo, nie
pozwalając wydobyć z siebie najmniejszego jęku zawodu. Kolejne Vista pointy kładą na łopatki poprzednie, nie można pozostać obojetnym na te widoki. Gosia wróciła tu po prawie 10. latach, to nadało także odpowiedni klimat naszej urodzinowej podróży.

Big Sur 1
Big Sur 2

Co mnie nie dziwi, coraz częsciej (czyli często) pojawiają się verbalizowane
przez Arka i Gosię uczucia tęsknoty z Guciem czyli synem. Bardzo im tego
zazdroszczę. Wreszcie przyglądam sie "normalnej", zdrowej rodzinie, cieszę się
z nimi ich szczęściem. Martwią mnie tylko momenty, w ktorych wspominaja o powrocie...widać Amsterdam wciąga nie tylko mnie :-( Mimo wszystko zgadzamy się, że Big Sur jest wielki! Po drodze zaliczamy Santa Clarę, ktora budzi w nas mieszane uczucia. Arek i Gosia są zawiedzeni, ja czuję delikatne satysfakcję. 15. lat temu decki desek skatebordowych pochodzące z tego miasta były absolutnym olimpem i czymś tak samo mistycznym jak Levisy 501 czy pierwsze nagrywki zachodniego MTV na VHSie. W sumie Santa Clara wygląda mniej więcej jak Mielno w środku martwego sezonu. Nic ciekawego, na dodatek wesole miasteczko, ktore dominuje nad krajobrazem promenady pogłębia jeszcze dziwny klimat opustoszenia i dodaje miasteczku niezbyt atrakcyjny odpustowy klimat


Santa Clara - powrót do przeszlosci...na ławki i pod bloki

Monterey, czyli hołd składamy Gosi.

Monterey i obiecany kalifornijski Księżyc, ktory dziś świecił tylko dla G.

Ten dzień jest w ogóle wyjatkowy. Dziś G. obchodzi swoje urodziny ;-) Ona jest entuzjastką Steinbecka. Kto czytał Tortilla Flat, wie o czym teraz mówię. W samym mieście spotykamy się z żyzliwością policjantów i jemy absolutnie mistyczną kolację w Meksykanskiej restauracji. (opis wkrótce ;-) ) Chcialbym przypomnieć sobie za kilka lat te wszystkie smaki, widok za oknem, nasze rozmowy i postać kelnera - Estebana. Absolutnie profesjonalna obsluga w wykonaniu bardzo doświadczonego meksykanina, wyglądającego jakby rodem z fimlow Quentina Tarantino. Zarabia dobry napiwek za niezłomność, kulturę i rzetelność. Widać po nim przynajmniej 30 lat w zawodzie. Respekcik.

Wznosimy toast za G. i popijamy Margaritę.

Meksykańska uczta!

(Na opisy jedzenia w ogóle musicie poczekać nim Warszawa upora się z powrotnym jet-lagiem ;-) ). Trochę czuję się glupio, wiem ile G włozyla starań w nasze imprezy urodzinowe, które były naprawdę gigantyczne. Mam uczucie, że cokolwiek bym zrobił nie dorosnę do jej talentu organizacyjnego. Zabraklo trochę czasu i mojej spójności emocjonlanej. targany sprzecznymi przemysleniami, narodzilem sie w tym miejscu na nowo. Twierdzę jednak, że urodzinki G będziemy pamiętać bardzo, bardzo ;-) i długo, dlugo ;-) Przepraszam i dziękuję za wszystko! Wpisalem w albumie "Wsród bliskich czas tak szybko mija, ale nie przemija". Wierzę, że zapamiętamy tamte chwile. Cale szczescie dzis juz wiem, ze Jubilatka jest zadowolona z tego kolorowego i niepowtarzalnego dnia! Ufff...Cale szczescie ;-)Zapomnialem dodać. Pitbull na zakonczenie dnia ;-)

W Monterey po cichu odliczamy już godziny do oddania naszej dzielnej Tojki. Powiem szczerze - bardzo ją polubiłem. Sprawowała się bardzo dzielnie i była naszym drugim domem. Przejechaliśmy nią ponad 2000km w ciągu zaledwie 8 dni. Chroniła nas przed deszczem i zimnem gór, nocą, brakiem ewentualnych noclegów i biletów komunikacji miejskiej. Zalatwilismy dzieki niej naprawdę sporo spraw! Wielkie Dzięki! ;-)

Chociaż z drugiej strony wiem, że w momencie jej oddania przezyliśmy największy kryzys...Trudno - żelazo chartuje się w wysokich tempreaturach. Czasem (tzn. jeszcze) nie potrafie się inaczej zachować, musiałbym sie chyba gdzie indziej wychować. Przepraszam.
Kilka chwil później jacuzzi i basen, znów wprowadzają rozluźnienie, ekstremalna radość płynie z każdej strony. Arek jest naprawdę w tym wszystkim wielką osobowością. Szacuneczek ;-).

29.09-30.09.2007 Alcatraz, Beale Street, SFO

Alcatraz to naprawdę długo wyczekiwana atrakcja, którą juz na początku wspólnych podróży
zarezerwowaliśmy sobie na sobotę. Znów tykający zegra daje znać o sobie, ale bez przesady. Mowimy po prostu szczerze o wielu trudnych kwestiach. To lubię...bez cukru i ładnych opakowań, choć wiadomo...niektóre prawdy często trudno przełknąć ;-) (Dajemy radę mimo wszystko!). Alcatraz od 1963 roku jest naprawdę dobrze zarabiającą na siebie maszynką.

Alcatraz

Wtedy to własnie najslawniejsze więzienie stało się własnością Parku Narodowego Golden Gate i otworzyło swoje mroczne cele dla licznych rzeszy turystów. Strasznie klimatyczne miejsce z wyrazistą przeszłościa i naprawdę profesjonalnym opakowaniem! Podróż po więzieniu zajmuje około 2 godzin, ale ja najbardziej zapamiętam wspolne chwile w sali jadalanianej, w której sobie na chwilę przysiedliśmy i robilismy zdjęcia stóp ;-) Ostatnia podróż z G i przewodniczką opowiadającą o próbach ucieczki z więzienia, statek, nocny spacer, chińskie jedzenie, zinfandell i jacuzzi nadają charakter tym ostatnim wspólnym godzinom.

Arek jest najlepszym portrecistą jakiego znam...Alcatraz - widok na spacerniak

Ostatnie widzenie...jadalnia Alcatraz.
Naprawdę mamy 5 minut dla siebie.

Zabawne jest, że z tego tygla emocji i odwołań do przeszlości udalo sie zrobić coś tak niesamowitego. Potwierdza się stara reguła, że piekne chwile nie przychodzą na zawołanie, one po prostu znajdują ludzi, którzy są na nie gotowi. Wspolne nurki w basenie przy wpsaniałym słońcu to już ostatnie chwile nim poczułem przygnębiający ścisk w gardle... Dziś na lotnisku czułem się tak, jakbym żegnał sie drugi raz z najbliższą mi rodziną...Żegnał, ale tak naprawdę nie wiem na jak długo. Na Beale stricie ponura cisza i nieznośny porządek...Chcialbym żeby znów było jak wczoraj, jak tydzien temu. Utrata rodziny...obliguje nas do znalezienia rodziny...Nowej rodziny. Jestem na to gotowy, chyba do tego doroslem w Monterey. Ja też się tam urodziłem na nowo. Dom musi być wypełniony smiechem. Nie zapominam o Was, zobaczmy się w Warce! :-) Jesteście moją najbliższą rodziną (for sure). Trzymajcie kierunek na Frisco!

Pozdrawiam i dziękuję!

Coraz bardziej dochodzi do mnie, ze wyprawa do San Francisco to tak naprawde podroz w poszukiwaniu siebie...

Mimo, ze Beale Chata jest juz legendarna, odczuwam lekkie podekscytowanie z powodu zbliżającej, się wyprowadzki...Tyle sie tu wydarzylo w tak krótkim czasie, ale za duzo rzeczy ma tu emocjonalny podtekst. Jacuzzi to juz nie to samo...zamiast śmiechu jest milczenie...Dobrze, ze wpadł Ronin z kolegami na male piwo.

P.s. pozdrowienia dla EjjjjDablju, która moze być w szoku i moze byc na mnie trochę zla.

Friday, September 28, 2007

100 lat !!!

Wszystkiego Najlepszego Kalifornijskiej Jubilatce !!!
Boczne drogi, winnice i górskie serpentyny Kalifornii... nawet Księżyc - Dziś należą do Ciebie !!!


WP & P


- Beale chata, Kalifornia 2007, tuż po północy -

Sunday, September 23, 2007

Technika-na-lia, czyli...

Dziś tylko kilka informacji w formie instant:

- Podróżujemy z Gosią i Arkiem po Californii i Nevadzie, więc nie mamy czasu na pisanie niczego na notsoclosie,
- Popijamy winka, pale ale'e, Sierra Nevady i różne takie tam. Zajadamy się amerykanskimi wersjami sea foodsów i jak najbardziej amerykanskimi hambuksami i brakefastami,
- Pomieszkujemy u Chiińczyków i Hindusów (obecnie w niedlaekiej okolicy Lake Tahoe),
- Podrozujemy dzieckiem japonskiej motoryzacji - Toyota rav4 4wd
- Jesteśmy pod ogromnym wrażeniem Yosemity Park,
- Lake Tahoe ma zaledwie 14-15 st C, ale G uparła się, że musi zanurkować w jeziorze o głębokości 501m (trudno, co robić?),
- Wielebny uparł się na suszony Beaf,
- jutro wracamy do SF, na ciepłą kwaterkę przy Beale Street,
- tutaj też mamy jacuzzi (tyle,że w pokoju ;-) ),
- Muszę kupić nowe buty (naszczęscie Timberlandy kosztują tu tylko 50$),
- Oglądamy Pitbulla (ma moc) i Ekipę (syfek, ale jakoś dajemy mu szansę),
- Muszę kupic nowy filtr polaryzacyjny ;-( Hoya zostala...zgubiona(jakosć zdjęć w najbliższym czasie moze zauwazalnie sie pogorszyc-sorrki, ale juz znalazłem nowa na e-bayu),
- pozdrawiamy Pana z Muir Lodge (Panie, oddaj Pan nam naszą poduszkę!!),
- Arek Twierdzi, ze gdyby byl Gubernatorem stanu CA, prawdziwie wloskie espresso byloby obowiazkowym zestawem w kazdej przedroznej knajpce-dura lex sed lex!,
- pozdrawiamy Gucia, Dwie Basie, tych co nad Pilicą i tych co w UK i PG też ;-)
Aaaa... i pozdrowienia oczywiscie dla Kero i Lysego, ktorzy są w Hrvatskiej! Pamietajcie! Lignie na zaru i rakija - bez tego nie wracajcie! Dubrovnik rządzi!

-Bessos dla EjDablju!
- Kejt! Pozdrowienia z Fińskiej sauny!

Lake Tahoe 23/09/2007

Thursday, September 20, 2007

Patrz płynie...

Minuta za minuta, dzień za dniem, rok po roku...
Mam czas na rozmyślanie o przemijalności ludzkiej egzystencji. Rozumiem swoją słabośc i małość. Nie mogę zrobić nic, żeby czas chociaż odrobinę zwolnić, żeby go zatrzymać. „Jutro to dziś tylko wczoraj” czas odmierzają kolejne poranki, godziny w pracy, spotkania ze znajomymi, baseny, weekedny, rozmowy. Tak było w Warszawie, dziś w klepsydrze zamiast tych warszawskich ziarenek czas odmierzają rozmowy na skajpie z rodziną i znajomymi, każda minuta z przyjaciółmi, ktorzy wlasnie mnie odwiedzili, podróże do i z pracy po market street, wizyty w chinatown, pod fisheman’s wharf i nocne sesje w jacuzzi.

Ilekroć „złapię się” z życiem i próbuję przewidzieć jakieś możliwe scenariusze swojego przyszłego bytu, okazuje się że zawsze dzieje się w nim coś nieprzewidzianego, coś czego w najśmielszych wyobrażeniach nawet nie zakładalem...Czas przemija...i nie chodzi mi tutaj tylko o najblizszy tydzień, który chciałbym, żeby trwał jak najdluzej. Nie chodzi o następne miesiące, które chcialbym żeby przebiegły bezboleśnie. Tu chodzi o coś więcej...Niedługo okaże się, że przygoda z San Francisco to odległa przeszłość, że młodośc to już tylko czas przeszły, że czas coś podsumować, że czas odejść...A może ten czas wcale nie jest taki odlegly, może jest on już bardzo bliski? Wiem, że nie moge sobie pozwolić by nie wykorzystać go tak jak najlepiej umiem, nawet jeśli będzie źle, nawet jesli będę sam...


Monday, September 17, 2007

Yerba Buena, czyli trzeba mieć szersze perspektywy...


Wlasnie skończyliśmy popijać piwo z ludźmi z Wrocławia i śmiać się z blogspota fotkipeel (mocno polecam). Z ich opowiesci "na świeżo" o mieście wynika, ze bardzo podoba im sie Yerba Buena....
Moim zdaniem jest ciekawą enklawą, ale jesli chodzi o miejskie przestrzenie zielone to zdecydowanie wolę Ogród Saski w Warszawie (kazdy z Was zna), nie mówiać już o Skaryszeszczaku...( Każdy z Was powinien znać, ale niestety wiem, ze nawet warszawiacy nie znają tego miejsca ;-( wstyd ;-) )
A Skaryszewski jest klasyką! Zawsze spotykam tam jakichś znajomych. Z dziewczyną za dychę idziesz na kajaki przy Wedlu, z kumplami masz mecz na boisku Drukarza, koncerty są w muszli tuż obok, folklor i jedzenie to knajpka u Detka....
Pola Mokotowskie? Odpadają...Nie lubię tej wybetonowanej niecki pośrodku, kikutów bloków wystających znad drzew, grillowych kliamtów tonących w hektolitrach piwa z plastików...

Tak, wolę Yerbę od mokotowskich, a Wy??


Świat sklada się z malych rzeczy,

wielkich myśli (M.L.King monument),


i średniej architektury...


Najwazniejsze w tym wszystkim to mieć szerszą perspektywę...
Czyli wisienka oczywiście na koniec!
-kliken auf dem bild machen bitte, meeen-

P.s. pozdrowienia dla Wroclawia. Ciekawy pomysł na obraczki (podoba mi się)

Hotel Europejski, zuffie odrzańskie, Pan Henio elektryk i suszi na rynku... mam nadzieję jeszcze tam wrocić ;-)

Są tacy co juz zapewne czują reise fieber ;-) Okęcie, Londyn, Detroit, San Fran...w środę lanczyk w Yerba Buean ;-) tak się cieszę ;-) czekam!

Saturday, September 15, 2007

Thinkin' of Tomorrow

Dzisiaj ma miejsce niezwykle ważne wydarzenie.

Mój przyjaciel "od kreski i deski" wraz ze swoją narzeczoną Magdą - dzisiaj formalizują swój związek. Jest jeszcze ich córka Tosia, która zapewne gdyby wiedziała o co dookoła kaman, napewno byłaby dumna ze swoich rodziców ;-)

Przyjmijcie zatem moje życzenia WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO !!!

Oraz te oto kwiatki

Niech Wam się wiedzie szczęśliwie i dostatnio!
Jeszcze więcej powodów do radości na codzień i zadowolenia z Tosi!
Wszystkiego najlepszego dla całej Waszej Trójki !

Cieszę sie razem z Wami !

:-)

GMP Tworzymy potegę !

Friday, September 14, 2007

Parafialne...czyli technikalia

  • Kolejny tydzień przynosi namacalne dowody powrotu do świata cyfrowej cywilizacji:

- Po dwóch (sic!) miesiącach HSBC zdolalo otworzyć mój rachunek bankowy...Niemozliwe!!! Jak jeden z największych i najmocniejszych banków na świecie zdołał ogarnąć tyle informacji o chłopaku z Polski ?! 9 stron podania obrabiano 2 tygodnie !! Kilka ruchów i jeden mail wystarczył, żeby interweniowała miła Pani, która w stopce maila wpisuje obok swojego imienia tytuł Vice President, Corporate HSBC. Od razu zaopiekowano się mną ze szczególną dbałością w ciągu kilku zaledwie chwil. I tak oto zyskałem opcję standardowo niedostepną dla "zwyklych" posiadacza platyny ;-) przyzwolenie na korzystanie z numeru telefonu komórkowego Pani V-ce także po godzinach. Przysięgam, jestem świnią - kiedyś zadzwonię ;-) Lubię ten amerykański sposob załatwainia biznesów! Najpierw wchodzisz z drzwiami a potem mówisz o co Ci właściwie chodzi. Zapamietajcie, HSBC afee...Choć "akcja ratunkowa" wyglądała naprawde impponująco!

- Citibank zrobił to samo w porze lunchowej i potrzebował na to godzinę. Przy czym w tym czasie z uroczą chinką zdążylem porozmawiać jeszcze o trudach bycia ekspatem i o życiu w ogóle. Niektorzy mówią, inni działają i okazuje się "że da sie". Tak oto stalem się posiadaczem dwoch amerykańskich kont. Znaczy się 4RP niedługo do mnie zapuka...Stan posiadania-prawie jak gangster i te podejrzane "wschodnie kontakty" ;-)

  • Na stronie pod zdjęciami po prawej pojawiła się ankieta. Leniom, którzy nie komentują polecam opcję łatwizna - wystarczy kliknąć ;-)
  • Niedługo na blogu być może pojawią się reklamy...Jestem jak Doda i Wiśniewski w jednym! PLNY, DOLCE, MARKI, EURASY, LEJE, KUNY i RUBLE - Chcę jeszcze, jeszcze, jeszcze więcej ;-)
  • Idę poćwiczyć. We wtrorek przyjezdzają bardzo wazni goscie ;-)

P.s. Wiecie może czy woda mineralna się psuje ??

Raport o stanie rzeczy cz.2

Co innego jeśli chodzi o motocykle.

Tutaj sytuacja wygląda nieco inaczej.
Jest w Warszawie taka czerwona maszyna, której właściciel spowodował mój powrót do zainteresowania się dwoma kółkami. Pamietam, że od najmłodszych lat obsesyjnie staralem się wejść w posiadanie jakiegoś pojazdu. Jako, że nie udało się to moim rodzicom, a później pewien przykry fakt przekreślił ostatecznie moje motoryzacyjne aspiracje wiedziałem, że muszę wziąć sprawy w swoje ręce. Prawo jazdy robiłem jeszcze przed ukończeniem wymaganego przez przepisy wieku. Zaraz po uzyskaniu lat zdałem egzmin, poczekałem kilka miesięcy i zacząłem kombinować jak tu zarobic pieniądze na swój pierwszy samochód . Pomysłów było kilka-większośc miała nielegalny charakter ( z resztą ten nielegal ciągnął się za mną jeszcze długo, długo). Dopiero pierwsze lata nowego stulecia przyniosly zajęcia, które można było wpisać w cv, ale wróćmy do tego pamiętnego roku 98. Tego roku Golota walczył z Witherspoonem a ja chciałem zarobic na swój pierwszy...motor, wydawało mi się wtedy, że jest to najbliższa moim mozliwością finansowym opcja. ETZ MZ 151 było dla mnie w tamtych czasach wszystkim o czym marzyłem, byłem juz po pierwszej przejażdzce i pierwszym wypadku. Debiut na motorze wyglądał tak, że od razu pogonilem maszynę pod czerwone pole obrotomierza – spodobało mi się. Dzięki pewnym układom kolegi Kudłatego i konieczności odbycia praktyk zawodowych znalazłem się na budowie. Pierwszego dnia poznałem kilka pomocnych w życiu trików i patentów na przetrwanie, bo jak mówiła Kierowniczka budowy (respekt dozgonny) „życie to nie je bajka...” Szybko okazało się, że o budownictwie wiem nieco więcej niż powinien wiedzieć przeciętny uczeń Techhnikum Architektoniczno-Budowlanego. Zamiast miesiąca praktyk, na budowie spędzilem także całe wakacje. Podliczając pieniądze, które skrzętnie odkladalem okazało się, że motor mogę spokojnie zamienić na samochód.. Marzenia nabierały realnych kształtów, teraz było mnie stać. Nie mając jeszcze lat 18stu stałem się posiadaczem czerwonego volkswagena golfa Mk I. Pamiętam, że nie przespałem calej nocy na dzien przed jego zakupem. To jest coś czego sie nie zapomina. Dla mnie był to wielki dzień, wreszczie mam coś na własność co jest więcej warte niż 2o złotych. Tak właśnie moja przygoda z motoryzacją czterokolową spowodowała rozłąkę z motorami na jakiś dłuższy, jeszcze wtedy nie wiedziałem jak długi, czas. Dziś mogę powiedzieć, że na długich 8 lat. Wtedy to Arek L aka WP zabrał mnie na przejażdżkę po Puszczy Kozienickiej i wiedzialem już, że motor to coś więcej niż dwa koła, rama i silnik. Nie chcę się tutaj wgłębiać w szczegóły bo jak już mówilem motoryzacyjnych wspomnień z dzieciństwa mam niewiele, ale muszę Wam powiedzieć, że poczułem ten zapach benzyny na gaźniku Sokoła, o którym opowiadał Arek. Poczulem sie tak jak sam byłbym w przeszłości zabierany przez ojca na dlugie przejażdżki motocyklem. Znów wczułem się w ten klimat...I tak za pomocą tej małej dygresji wracam do rzeczy, która jest istotą całego tego tematu.

Motocykle w San Francisco...
Dominują Japończycy w kolejnośći: Suzi, Honda / Kawa, Yamaha. Sam nie wiem czy Hond jest więcej czy Kawasaki, ale zdaje sie, że pozycja Suzuki jest niekwestionowana. Kilka V-stromów, całe morze GieeSek i moich ulubionych Bandit’ów. Jak okiem sięgnąc, na ulicach pod biurowcami, w długich szeregach ustawionych motorów zawsze znajdziesz przynajmniej klika Suzan. Hondy, których na początku wcale nie zauważałem, nagle okazały się być licznie reprezentowane przez najróżniejsze nowe i stare modele. Dominują wiadomo...Cebry. Niestety nie zauważono jeszcze żadnego Transalpa ;-(
A dlaczego akurat o Trampku wspominam? Od tego motoru właśnie zaczęła sie ta opowieść, którą (gratuluję) wytrwale czytacie dalej.
Są też oczywiście przeróżne modele Kawasaki i całkiem ładne Yamaszki. Czemu zatem w pierwszej części chwaliłem BMW skoro jeszcze nic o nim nie było? Bo Bawarczyk dzielnie tutaj stawia czoła tej całej japońskiej supremacji i własnie za to należy się mu moje wyróznienie. Motorów tych jest na tyle zauważalnie dużo iż mozna powiedzieć, że biją na głowę każdą pojedynczą markę z Japoni. Prawdopodobnie przesadzam trochę, ale musicie wiedzieć, że o motoryzacji opowiadam nie do końca obiektywnie ;-) Wsród modeli BMW najczęściej spotkacie tutaj moje ulubione GSki 1200R, ale też nie bądźcie zdziwieni widokiem zabytkowych klasyków z silnikami typu bokser. Naprawdę pełna plejada bawarskich gwiazd (bez monachijskich skojarzeń). Z Pdobnym namaszczeniem zresztą, amerykanie traktują swoje legendarne Harleye. Szczególnie pod Pier 23 wieczorami jest zawsze jasno jakby w dzień. Ilość chromu przypadająca na metr kwadratowy chodnika sprawia, że każdy promień światła wpada tutaj w niekoncząca się pułapkę galwanizowanej galanterii motocyklowych silników. Jest tutaj knajpa, w której spotykają się lokalni ridersi. Tutaj tez widzialem pierwszy raz na własne oczy motocykl oznaczony tabliczką Hells Angels...ładnie się zaczyna-pomyślałem.Od tamtej pory niewiele rzeczy robi juz na mnie takie wrażenie ;-). No chyba, że pojadę (co sobie obiecalem) pod legendarny garaż West Coast Choppers - Jessiego Jamesa (tylko, ze to wymaga wyprawy „aż” do LA ;-) )
Co ciekawe Włosi na rynku motoryzacyjnym po niemieckim BMW i japonczykach zyskują 3 miejsce. Szczegolnie popularne sa tu Ducati Monstery ( rozumiem, sam lubie ten dźwięk) oraz starsze wersje Multistrady. Jednak znacznie bardziej od Dukatów i Aprilli popularne są Vespy! Tak, dokladnie te same kojarzące mi sie z Francją i basenem morza Śródziemnego/ Adriatyckiego Italskie wozidełka w stylu retro. (Tylko o rok starsze od Ferrari i podobnie już legendarne). Zyskaly one tutaj chyba miano prestizowego gadżetu dla bogatych, mlodych, metro ludzi. Księgarnia w Yerba Buean sprzedaje nawet ksiązki o tytule „Vespa-historia legandy” czy jakoś tak. Oczywiście zwracają tez uwagą na siebie „Harleye inaczej” czyli nielicznie reprezentowane Buelle (bardzo ładne), stwierdzilem także obecność kilku (dwóch znaczy się) Tryumph’ów. Można powiedzieć, że poza MZkami , o ktorych tak kiedyś marzyłem jest tu wszystko... od skutera i enduro, przez ścigacze, do chopperów.

Podsumowanie:

Samochody w SF:

-najbardziej prestiżowa marka: BMW
-Najbardziej popularny (godny zaufania) producent: Toyot-Honda
-Ulubiony Old Timer: Mercedes
-Ulubione autko miejskie, które uczyni cię widocznym: Mini Cooper
-Amerykański symbol współczesnej motoryzaji: Pick-up i nowy Mustang.
-Największe zaskoczenie: policja między przednimi fotelami swoich fordów crown victoria wozi M16stki.

Motocykle w SF:

-Najbardziej prestiżowa marka: BMW
-Najbardziej popularny (godny zaufania) producent: Japonia
-Ulubiony Old Timer: BMW
-Ulubione wozidlo miejskie, które uczyni cię widocznym: Vespa
-Amerykański symbol współczesnych jedośladów: Harleye i Custom-Cruisery
-Największe zaskoczenie: Pomarańczowy pasuje nie tylko do Forda Focusa WRC.







Ciekawostki:

Francja:

Odnotowałem jeden przypadek Peugot’a 505 (znów Sausalito), pochodzący z czasów gdy Louis de Funes święcil swoje największe sukcesy w serialu o żandarmie . To raczej ciekawostka niż jakiś wiarygodny reprezentant. Francja tutaj nie istnieje-szkoda :-p.

- Wierzę, że moja siostra ze swoją copuetą zrobilaby tutaj nie lada furorę. Myślę, że Embarcadero pokochałoby sportowe samochody z Europy...tym bardziej jeśli są one włoskie i zaprojektowane w klasycznym duchu przez samego Pininfraninę! Dwa ostatnie dni w Warszawie kiedy jeździłem po mieście KeroCoupetą były naprawdę klasyką - niezapomniane przeżycie.

- Dziś widziałem Lambo Gallardo spider (yeah!!) i Lexusa IS 350tkę (znaczy sie, są i tu)
- Scion w rzeczywistości jast japonczykiem i tak na prawdę ma na imię Toyota ;-)

- Amerykański sposób na wyścigi samochodowe to Nascar Racing oraz Champ Cars World Series.
Obie te formuły wyglądają...marnie. W obu przypadkach mamy do czynienia z wygladającymi ociężale, nasterydowanymi wozami konnymi w amerykańskim stylu. W sumie wygląda to coś, jak sportowiec na diecie mcdonaldsa. Bolidy f1z 94 roku, gdy zginął Ayrton Senna wyglądały o niebo lepiej niz te ich tutaj pożal się Boże champ carsy...Szkoda slów, współczesnych bolidów ze stajni z Maranello czy McLarena w ogóle nie ma sensu porównywać. Finezja kotra łom. A jeszcze ta otoczka medialna i „teksanscy” kierowcy....słabo to wygląda.

Dodatek:
Chodząc teraz po ulicach miasta zauważam o ilu rzeczach nie napisałem, ile rzeczy wcześniej nie zauważyłem, niektóre fakty wymagałyby jeszcze dalszego dopracowania i doprecyzowania. Jedną z moich wielkich namiętności jest właśnie motoryzacja, dlatego czuję się w obowiązku poinformowania Was, że zdaje sobie sprawę z dosyć powierzchownego chrakteru tego opisu, ale to jest temat rzeka, o którym moglibysmy gadać, gadać, gadać...Zapraszam więc do SF, tylko weźcie ze sobą czteropak, abo słuszną miarkę jakiegoś innego trunku...
P.s. Ze względu na moją niesubordynację i notoryczny brak prac domowych na lekcjach angielskiego, w akcie desperacji zadano mi kiedyś ćwiczenie do zrobienia w domu, które jednak zrobiłem... Był to polski przekład tekstu (zdaje się) Milana Kundery o motocyklach...Dokonalem tego (nieudolnego) tłumaczenia o czym się możecie przekonać poniżej. Tekst dobrze oddaje klimat drogi.
"The man leaning on the motorcycle can focus purely on the only one second of his own fly; Catching parts of time cut out of the past and the future alike: he is pulled out of the timecontinuous : he is beyond the time: another speaking: he is in ecstasy, in state when he doesn’tknow: how old he is, he doesn’t know anything about his wife, his own kids and worries,therefore he isn’t apprehensive, hence resources of fear is ingrained in the past and This one who is freed from the past, hasn’t reason to afraid anything. Speed is an ecstasy form which is assembled to human as a gift by technical revolution. In opposition to bikers, runner is still inherence in his own body, he must constantly thinking about squeeze, about pant. When he is running, he is felling his heaviness, his age morethan at any time when he is conscious himself and the time of his own life. Everything is changing, when human releases speed skill on (to) machine. Since this time his body is out of the game, and he is devoted to the speed, which isUnbodily(?), immaterial, speed pure (pure speed), speed in his own meaning , speed –ecstasy."

Ku pamięci wszystkim naszym tarcho-wózkom...a trochę ich było ;-)

To tyle...

Dzięki za wytrwalość.

pozdro - California 2007 - zaQty

Wednesday, September 12, 2007

Raport o stanie rzeczy cz.1

Zapewne kilka osób czeka na krótką relację z tego jak wygląda motoryzacyjne San Francisco. To już chyba dobry czas, żeby coś w tym temacie napisać. Przyglądam się ulicom tego miasta prawie miesiąc i zaryzykowalbym stwierdzenie, że moje spostrzeżenia nie różnią się znacznie od tego co myślałem o motoryzacyjnym San Franie po pierwszym tygodniu. Można powiedzieć, że jest to dosyć ciekawy rynek, na ktorym prezentują się wszyscy wielcy producencie z calego swiata, ale z drugiej strony nie jest on zbyt trudny do zrozumienia dla człowieka z Polski, ktory zawsze cierpiał na brak poważnego kontaktu z motoryzacją. Jest różnorodny, ale nie pozbawiony zadęcia, jest egzotyczny, ale i potrafi...nudzić(!). Zacznijmy od tego, że zarówno wśród samochodów i motocykli na wyróżnienie zasługują niemieckie firmy – czujecie ten podmuch nudy? Gdzież tu ta różnorodność? Mało tego! Obie pochodzą z Bawarii! Wśrod samochodów jest to zdecydowanie BMW, natomiast wśrod motocykli na wyróżnienie zasługuje...też BMW. Dokładnie! Przejechałem 10 tysięcy mil, żeby czuć się jak w Niemczech. Ale nim w swoim rozcarowaniu wybiorę się na dobre na stary kontynent, chcialbym zacząć od tego co najbardziej dla mnie nieznane. Zacznijmy od amerykanskiej dumy - od ich narodowego przemysłu samochodowego. Wiem, że istnieją rozsiani po całym świecie milośnicy tutejszej motoryzacji, ale ja się niestety do nich nie zaliczam...Nie rozumiem tej mentalności. Dużo bardziej cenię sobie wyrafinowane rozwiązania techniczne i stylistykę niż kowbojski rozmach w mnożeniu wszystkiego razy dwa. Chociaż z drugiej strony, dla europejczyka takiego jak ja, rozmach ten stanowi o pewnym kolorycie i osobliwym charakterze amerykańskich muscle carsów. Należy zauważyć, iż tutejszy przemysł wystawił na ulicach miasta naprawdę liczną reprezentację . W jednej chwilii możesz spotkac na drodze Fordy, Chryslery, GMC, Pontiacki (nie wymawaic pontiak!), Buicki, Jeepy, Saturny i najbardziej szpanerskie Sciony (dziwna i u nas nieznana marka, ale na pewno warta uwagi). Szczerze mówiąć nadal niewiele wiem o amerykańcach po tym miesiącu. Mniej więcej tyle, że tuziemcy lubią pick-up’y, tandety plastik, chrom, automatyczne skrzynie biegów, duże gabaryty i wozy terenowe. Samochody takie jak Cadillac Escalade, Chevrolet Suburban czy GMC Yukon to w zasadzie kompaktowe wersje tego co my w Europie znamy pod nazwą autobus. Nie przypuszczałem, że to kiedyś powiem...Z całej gamy róznych modeli, które codziennie spotykam na drogach, wybrałbym...Forda (nie mylić z focusem) serii F. Jeszcze rano tak twierdziłem. Myślałem sobie; Tak! Na dziś dzień zadowolilbym się jego najmniejsza odmianą...dajmny na to 150. Jednak po dzisiejszym spacerze do pracy wybieram Dodge’a RAM1500. Ta sama filozofia, podobny kształt i gabaryt, ale to jednak Dodge i jest po prostu ładniejszy. W sumie o amerykanskiej motoryzacji moglbym powiedzieć (co już z resztą zrobiłem), że jest osobliwa, pragmatyczna (vide focus)...i plastikowa. Ma kilka ciekawych przypadków takich jak klasyczne Mustangi, Chevy Camaro czy legendarne Buick Riviery Boat Taile, ale to tyle co chciałbym napisać. Przepraszam milośników amerykańskiej motoryzacji, ale chciałbym teraz pomówić o samochodach...ktore są mi bliższe ;-)

Przenieśmy się do...Japonii.
Amerykanie pokochali japończyków (i to zaledwie 60 lat po Hiroszimie). Masz tutaj pełny przegląd oferty katalogowej Toyoty i Hondy. Obie marki oferują w Stanach prawie te same modele co w Europie, z tą tylko różnicą, że Toyota pod nazwą corolla i camry sprzedaje coś co nie przypomina mi ani corolli ani camry. Chociaż te strasze modele, (takie jak posiadają GWP) są identyczne i czasami, gdy je spotykam wywołują sentymentalny uśmiech na mojej twarzy. (Achh te bramy, achh te mosty! ;-)) Do oferty tutaj za Oceanem Toyota dorzuciła jeszcze kilka niespotykanych w Europie modeli, rezygunjąc jednocześnie z zaprezentowania amerykanom yarisa czy aigo. Jest wreszcie jeden model tego producenta, ktory zyskał moje uznanie! Tundra - juz z daleka budzi skojarzenia dobrze wykonanej roboty. Kolejnym ciekawym przypadkiem, który zanotowałem pierwszego dnia swojej tutaj bytności to Toyota Prius. Auto stylistycznie nieciekawe, ale szczególnie jeden detal przyciągnął moją uwagę. Jest to mały znaczek Hybrid Synergy Drive. Fiu...fiu...A tych modeli troche tu jeździ, więc w sumie Toyocie należą się oklaski za determinację w faktycznym dążeniu do obniżenia emisji gazów cieplarnianych.Swoją drogą myślałem, że idąca w parze z Toyotą - Honda ma mniej pokręconą politykę sprzedaży. Civic to civic i wyglada jak civic pomyślałem, gdy spotkalem jedną na Embarcadero. Podobnie Accord. Z tą tylko różnicą, że tutaj Accord to nie Honda! Mało tego, nie jest to nawet Accord! Te modele Hondy tutaj nazywają się Acura i mają oznaczenia TL i TSX. Chociaż po bardziej wnikliwym śledztwie okazało się, że jest tak tylko w przypadku najnowszego modelu. Starsze egzemplarze zachowały swoje charakterystyczne znaki rozpoznawcze. Podobny do Acury poziom luksusu wyraża się tutaj także nazwą Infinity-wiadmo Toyota nie może pozostac dłużna. Pod tym szyldem japończycy oferują swoim wiernym klientom komfortowe limuzyny i Suv’y. Są też oczywiście Leksusy...zmora Mercedesa. Wiele osób twierdzi, że są to najbardziej luksusowe i zaawansowane technicznie samochody na rynku konsumenckim...Jesli chodzi o zaawansowanie techniczne i japońskie wykonanie, wolę już ich elektronikę (ale czy jest coś jeszcze w dzisiejszych czasach made in Japan?). Zostawmy Leksusy ich właścicielom, mi szkoda na nie czasu. No może IS 200/300 tak, ale szczerze mówiąc tutaj jeszcze tego modelu nie widziałem. Mazda? Proszę bardzo, jest a i owszem. Najpopularniejsza z wszystkich modeli wydaje mi się MX 5tka, bywają też nie spotykane u nas Vany i Suvy, ale ze względu na specyficzny japoński design nie zwracam na nie uwagi (chociaż szanuję tą firmę za wysiłki wkładane w silniki Wankla). Z drugiej jednak strony widać europeizację lini stylistycznych japończyków (nowa 323).Szkoda...w tym wypadku każda inność cieszy...Tym bardziej, że pod względem niezawodności też już ponoć wschodni tygrys zbliżają się do średnich stanów unijnych.
Są też Nissany, różne modele (patrz uwaga dotycząca stylistyki mazdy). Ja najbardziej lubię Patrola, ale na innych modelach raczej oka nie zawieszę ...No i właśnie...czas na japońską wisienkę. Na Firmę (założoną z fuzji pięciu firm), ktora produkuje rewelacyjne koparki i bardzo dobrej jakości filmy fotograficzne - Fuji, przepraszam Subaru. Mogliby przez całe swoje istnienie produkwać beznadziejnie nudne i beznadziejnie bezawaryjne samochody, mogliby ale postanowili wyprodukować Imprezę. Ma ona wszystko co przekonuje mnie do tego samochodu. Genialna nazwa, stały napęd na cztery koła, bokser z charakterystycznym bulgotem, grubo ponad dwieście koni pod maską i bliżej nieokreślony design, ktory nadal nie wiem jak zakwalifkować. Jest to pod względem emocji towarzyszących jeździe - smochód kompletny, który na ulicach San Francisco podobnie jak w Warszawie zdobywa uznanie i licznych entuzjastów tej marki. Wiadomo nie od dziś, że między Imprezą a Mitsubishi Lancerem toczy się od lat zacięta walka o serca nie stawiających na kompromisowe rozwiązania milośnikow szybkiej jazdy. I tu w Californii Lancer niestety przegrywa. Tylko jeden widziany (slyszany) egzemplarz. To stanwczo za mało jak na tak doskonały produkt. W pojedynku Subaru CA-Lancer CA zdecydowanie wygrywa ten pierwszy. A dziwne to trochę. Tak samo jak dziwi mnie po co amerykanom te spektakularne naddatki mocy kapiące spod masek jankeskich samochodów. Tutaj wszyscy jeżdżą beznadziejnie wolno i beznadziejnie przepisowo...Nawet na autostradach!
Ja chcę na gokarty! Ja chcę na Modlinską z Guzvelem!
Jest jeszcze jedna rzecz, która dziwi mnie chyba najbardziej. Jak ci malutcy, pozbawieni poważnego wyglądu japońscy inżynierowie są w stanie pordukować takie samochody jak Tundra czy Impreza? Jak oni w ogóle są w stanie wyprodukować samochody ? Sushi rozumiem...ale samochody? silniki V8? To rzekłbym zdecydowanie coś dalece bardziej skomplikowanego...A jednak potrafią... Zostawmy ich jednak na chwilę i jedźmy do Europy.

Niemcy.

Jak już mowiłem BMW ma tutaj niesamowicie mocną pozycję. Tu prawdopodobnie jeździ wiecej samochodow tej marki niż za naszą zachodnia granicą. I co Wy na to? Nie ma sie czemu dziwić, od dawna rynkiem priorytetowym dla tej zaslużonej firmy stały się Stany (w szczególności zachodnie wybrzeże). Dla mnie stało się to jasne w kilku etapach. Najpierw, gdy dowiedziałem się o istnieniu zakładow produkcyjnych BMW w Ameryce, potem gdy rolę głównego stylisty w koncernie przejął amerykanski designer Chrisa Bangle, na koniec gdy porównalem liczby sprzedawancyh samochodów po obu stronach oceanu. Tak jest, tu jest główny rynek zbytu z3ek, z4ek, x5tek. Czesto spotkasz znaczek M na trojkach serii e46 czy piatkach e39 i e60. Są też zachowane w doskonalej kondycji e38ki czyli ostatnie klasyczne maszyny z Bawarii (zapytajcie Bartka co o nich sądzi). A ja po raz kolejny dorastam do przekonania, że lśniąco czarne e46 licuje z moimi oczekiwaniami co do przyszlego samochodu w Polsce. I chcialbym, żeby to właśnie mi sie udało osiągnąć. Wszystko powyzej 320 brzmi i wygląda dobrze. No chyba, że jest to Mini Cooper S, który podparty autorytetem inzynierow z Bawari i czerpiący z brytyjskich tradycji motoryzacyjnych zdobywa (naprawdę licznie) serca Kalifornijczykow mieszkających w San Francisco. Mniejsze BMW, ale też jeździ , ładnie mruczy i nawet wygląda.

Powder KEG


Uff. Kolej na Mercedesy. Ja uważam , że ładne modele tego producenta skończyły się na tzw. „Beczce”. Ulice San Francisco zdaja się w stu procentach to potwierdzać. Zdecydowanie najwięcej old-timerów poruszających się po tutejszych ulicach to właśnie Mercedesy (w Sausalito widzialem nawet 300SL-dla mnie legenda!). Oczywiście jeździ po tutejszych ulicach całkiem sporo zupełnie nowiutkich modeli, ale w tym wypadku ponownie szkoda mi o nich pisać. Jakie są - każdy widzi.



Porsche-Firma z Zuffenhausen powinna być dumna z uznania jakie ma w gronie tutejszej klienteli. Jest to niezwykle popularna marka wśrod mieszkańców San Frana z zasobnym portfelem. Nie muszę chyba mówić, że chodzi o przeróżne odmiany 911ki. Naprawdę milo popatrzeć. Dziś widzialem też, po raz pierwszy Cayenna S, chociaż jest to auto na tyle niknące w tłumie innych tutejszych Suv’ów, że zapewne zdarzyło mi się już je kilka razy przegapić.


Volkswagen? Jest! I to licznie reprezentowany. Bora (czyli Jetta), Passat, Golf, New Beetle. Wszystkie identyczne z europejskimi odpowiednikami. Najpopularniejsze silniki 1.8T i VR6, ale widzialem też wersje TDI (kryzys paliwowy ma naprawdę długie macki). Mi najbardziej w pamięć zapada każda „jedynka” kabriolet spotkana tu nad Pacyfikiem. Sentyment pierwszego samochodu pozostaje ;-).


Audi.
Obdziela amerykanów swoimi produktami takimi jak A4, A6 czy A8. Często też literę A zastępuje S i wtedy już jest baardzo miło ;-). Gieniu - A3 niestety jeszce nie widzialem.


Skandynawia.



Volvo, Saab czyli bezpiecznie, powściągliwie, elegancko. Oprócz klifornijskich tablic rejestracyjnych nie różnią się niczym od tych produkowanych w Europie. Modele, nazwy i ich wygląd identyczne z tym co znamy ze Starego kontynentu. Skandynawowie mają spore uznanie w San Francisco. W sumie widać jak dalece pragmtyczni są Amerykanie.

Wielka Brytania.



Zdecydowanie Range/Land Rovery I Jaguary zdobywaja serca kalifornijczyków. Choć jest ich zauważanlnie mniej niż germanów czy skandynawów, to gwarantuję ,że nie odwrócisz wzroku na widok Aston Martina DB9 czy Bentleya Continentala. Dużo jest też wspomnianych wcześniej brand new Mini Cooperów.


Italia



Nie wiedzieć czemu zamyka stawkę europejskich producentów.
Najczęsciej spotkasz tutaj zabytkowe Alfy Romeo, czasem Fiata Spidera, to Tyle...


Prezydent Fiata zapowiada powrót z Alfą na rynek amerkański w 2009 roku. Jest szansa, że obecna sytuacja szybko się odmieni. Udane modele Brera i 159 to może być to co pokochają Kalifornijczycy. Szczegolnie Brera w wersji Spider może okazać się przebojem. Póki co jest cienko i narazie tak pozostanie. Dziwi natomiast totalnie brak takich legendarnych marek jak Lamborghini (nie czytać Lambordżini!) czy mistycznego Ferrari! No właśnie...Ferrari! Widziałem tutaj zaledwie dwa modele, czyli tyle co przez dwie godziny na austriackiej autosrtadzie. Sam twierdziłem kiedyś, że Austria to bardzo nudny kraj...hmmm czy na pewno się nie mylilem? ;-) ). Jednym z owych Ferrari spotkanych tutaj było F360 Modena widziane w Chinatown (wspominałem juz o nim), drugim natomiast było 308 GTB w Sausalito ( jednak modelu nie jestem pewien). Ilekroć widzę samochód tej marki, mam nieodparte wrażenie, że jest to osobna kategoria w świecie motoryzacyjnym. Absolutny Olimp, nadsamochód, gigantycznie dobra robota, po prostu Legenda. Dla mnie geniusz techniczny i arcydzieło rzemieślnicze opakowane w przepięknych kształtów karoserie polakierowane jedynym i niepowtarzalnym kolorem Rosso Corsa. Rozpoznacie ten kolor zawsze. Jest naprawdę niepowtarczalny jak wszystko co wiąże się z tą marką. Dżwięk dwuanstu cylindrów? To już nie jest zabawa. Jedynym ogniwem w łańcuchu człowiek-maszyna, który może tu zawieść jest...kierowca. Dla mnie taki szczegół jak to, że Renzo Piano projektował tunel aerodynamiczny wykorzystywany przez firmę w Maranello jest już tylko wisienką na i tak spektakularnym torcie. Taak... Myślę sobie, że gdybym byl nieprzyzwoicie bogaty najważniejsze miejsce w moim garażu zajmowałoby własnie Ferrari. Nie wiem tylko czy byłoby to 250gt California z 1957 roku czy Dino 246gt z 69ego. Wciąż nie wiem gdzie postawilbym Alfę Romeo 8C 2900 1935-1939, a gdzie stałby Aston Martin DB6. A przecież oczywistym jest, że Meredesa SL 300 (oczywiście w wersji gull wing coupe) nie odważyłbym się postawic w kącie...Pomyślcie ile czasu marnowalibyście zastanawiając się czym wyjechać na niedzielną przejażdżkę...zastanówcie się poważnie, czy naprawdę chcielibyscie być bogaci?? ;-?

Koniec części pierwszej. C.D.N.



Tyłeczek ładnej Wloszki...


Stopy ładnej Wloszki ;-)

Jednak najważniejsze jest ładne wnętrze...ładnej włoszki ;-)


Saturday, September 8, 2007

Techni-ka-nalia

Czyli duzo ostatnio tego...



  • Weekend zaczął się od zakupu nowego towarzysza podrozy...HP Pavilion - po social security number to kolejny dowód na to, ze wracam do świata zywych!!


Oto on:

- Intel Core Duo czyli dwa rdzenie w jednej obudowie, a kazdy z nich mocniejszy od tego, ktory zostawilem w blaszance w WWa...No i znowu Intel ;-)
- 2 Gb Ramu -brzmi rozsądnie ;-) wreszcie bez zadyszek-na jakis czas
- 160 Gb HDD....kręć się, kręć - cały czas przybywa zdjęć!
- Windows Vista czyli wszystko to co niweczy trud tych gigabajtów i gigahercy ;-). Jeszcze bardziej "mocożerna" wersja Wina niż XP, ale wreszcie zrobili fajną funkcję (zjechaną zresztą od Macos'a* i Linuxa) czyli switching between windows. Wyglada to dosyć nowocześnie.
- Nie lubię Intenet Explorera, ale wreszcie dodali w najnowszej wersji zakładki (znów za wzór slużyły wszystkie inne przeglądarki świata-czyli microsoft jednak się uczy, powoli ale jednak....ja i tak wolę Operę).
- najbardziej mimo wszytsko doceniam słuchawki od HP. Wreszcie dźwięk na naprawdę przyzwoitym poziomie! Jest jeszcze pilot ;-) ale to już zwykły gadżet....

*Przez chwile myślałem nawet o MACu, ale AutoCad na tą platformę to chyba rarytas...Za to sam Mac to dosyć popularna maszyna w San Franie. W Polsce to wciąż egzotyka.








  • No i intenet, wreszcie mam w domu!!! Pierwszy post publikowany poza biurem.


Wystarczyło dwa metry skrętki i modem DSL, który stoi pod telewizorem. Działa...proste...GG, Skype full ready. Uwzględniajcie tylko 9cio godzinną różnicę czasową. Mam cyfrowe oko w lapsie, więc zapraszam do videokonferencji !

Puk, puk! Wracam!

  • Polska zremisowała z Portugalią...W pracy śledziłem wyniki na portalu zczuba.pl i na ekranie swojego telefonu. Jutro jeszcze Robo pokręci się po Monzie...Ajjjj. Tylko, że w USA nie ma żadnych relacji F1. Telewizja pokazuje na okrągło baseball, football amerykański, Nascar racing, wrestling, rodeo i walki w klatce. F1 przy Nascarze to jak balet przy sobotniej potańcówce pijanych nastolatków. (sczegóły wkrótce).

  • Na K6 Trybuna Główna wygląda coraz bardziej imponująco! Choć ja nigdy nie popierałem tak zwanych "Wariantów oszczędnościowych" to miło będzie popatrzeć na nią z Kamyka...

  • Przekonuję sie coraz bardziej, ze zmywarka to niegłupia sprawa. Chociaz po ostatniej wizycie housekeepingu, przez 15 minut latalem po mieszkaniu, zanim zrozumiałem, że łyzeczka moze znajdowac sie wlasnie w zmywarce.

  • W związku z zajęciem przez lapsa ostatniej wolnej przestrzeni na ławie, zabieram się do spozycia pierwszego posiłku przy...stole, który do tego celu tutaj ustawiono.

  • siłownia - czyli California uczy mnie pokory ;-)

Pozdro

Lolo Grasss... ;-)

Często w San Franie poczujesz ten charakterystyczny słodki zapach...
Na głownych ulicach ciągnie się za młodymi-czarnoskórymi-gniewnymi, za latynosami, ale także za starszymi w białych kołnierzykach. Za mężczyznami i kobietami. Za idącymi sobie na spacer, wracającymi z pracy czy sklepu...O dziwo nikt tu nie pija alkoholu na ulicach, więc mniej więcej widać jak skonstruowane jest kalifornijskie prawo stanowe ;-)
Co dziwne, często poczujesz cannabis na głównej handlowej ulicy San Frana - czyli Market street, a co jeszcze ciekawsze najczęsciej rozpoznaję tez zapach na wysokości Arup office, pod którym często przesiadują "czarnoskóre grupy dyskusyjne" ;-) Na lewo od drzwi Arupa zaczyna się tutejszy Bronx czyli okolica nazwana Tenderloin. Jest to w zasadzie ciekawa dzielnica niespokojnych mniejszości narodowych. Nim zdązono mnie przed nią przestrzec, ja juz się tam zapędziłem z dosyć duzą beztroską nieświadomego wrazeń turysty. Potem musialem odwiedzić ją zupełnie świadomie w poszukiwaniu Federal Building, w którym wydają social number. Mnie takie miejsca szczególnie nie stresują, ale zaczynam się w nich glupio czuć, gdy przemierzam je obwieszony smyczami z kartami dostępu do biura, w czystym ubranku i bialej koszuli. To jest zupełnie inny świat...a to przecież nadal ścisłe centrum miasta...Spotkasz tu podejrzanych typów na kazdym rogu ulicy, z bramy wyskakują z krzykiem skłóceni kochankowie, na chodnikach załatwiają interesy i wyrównują rachunki miejscowi "gansgterzy". To tutaj byłem świadkiem jak pewien niepełnosprawny, poruszający się na wózku inwaidzkim gościu, po krótkiej, ale dosyć żywej wymianie zdań ze swoim kolegą, nagle cudownie ozdrowiał i zrywając się z miejsca rzucił się na swojego oponenta. Zaczęła się regularna przepychanka. Szczerze mówiać nikogo ta sytuacja nie zdziwiła. Mam praskie obycie, więc nie wtrącam się w nie swoje interesy (z reguły). Zachodzę do cukierni-o wreszcie jakieś normalne ceny. Wychodzę, poprawiam okulary słoneczne, wkladam sluchawki w uszy...Notorious BIG...o całkiem w klimacie ;-)

Thursday, September 6, 2007

Technika(na)lia: (remember me??)

Znów porcja ogłoszeń parafialnych...

- Wczoraj dostałem Social Security Number co oznacza w praktyce, że stałem się równoprawnym pracownikiem na amerykańskim rynku pracy. Baaa... co ja mówię? Ja w ogóle zacząłem istnieć jako człowiek...teraz mam numer-teraz jestem. Wtedy mnie nie było, w razie czego odeslano by tylko paszport do ambasasdy, a teraz....to tak jak 0 i 1-binarny system socjalny kapitalistycznych Stanow. Masz numer ubezpieczenia albo cię nie ma...Proste, ale dzięki temu nie masz tu takiej degrengolady sytemu służby ( i lepiej nauczmy się tego...nie służby tylko opieki) zdrowia.

- Oficjalnie już zostałem przywitany w Americas Region News (wydanie 156) oraz zaanonsowany jako transfer w Arup News (wyd. 1565). Co z tego wynika? Co niemozliwe stało się faktem.

- Niestety z biura w San Francisco odchodzi w poniedziałek Yalek Ho. Bardzo porządny, uprzejmy i uczynny człowiek. Chyba lubi jazz, dzięki niemu wiem gdzie warto mieszkać, żeby mieć w zasięgu ręki lokale z jazzem, soulem, hip-hopem i R&B granym na żywo.
Zdziwił sie, że znam parę chińskich wyrażeń, ale nie to było powodem obdarowania mnie przez niego trzema tomami ASHRE Handbooks i dużym (w formacie A3), zalaminowanym wykresem psychrometrycznym. Mam wreszcie swoje Ashre! Wiecie...Tutaj to taki amerykanski Recknagel, architektoniczny Neufert - nasza zawodowa Bilblia. Oddałem mu swoją Arupowską smycz (oryginal na skalę światową) coby nie czuć się aż tak głupio...dostalem jeszcze skalówki, segragtory, notesy, bezprzewodową myszkę...a on cały czas porządkuje biurko ;-) ktoś chce kalkę techniczną lub sprężone powietrze do kompa?? Yalek ma to wszystko na wydaniu ;-)

- Mam chorobliwą obsesję ochrony swojego „negatywu”, dlatego jeśli ktoś używa (a już w przeszłości się to niestety zdarzyło) moich zdjęć, pomysłów, bądź tekstów bez mojej zgody dla swoich potrzeb to potrafię stracić nad sobą kontrolę. Nawet jeśli jest to niezgodne z regulaminem Blogspota i wszystkich innych blogspotów świata. Chociaż nic takiego nie miało jeszcze miejsca na not-co-close to jednak wolę, żeby było to powszechnie wiadome. Zaczynam tagować zdjęcia.

A teraz z innej beczki / z innego KEGa:

- Jak zapewne wiecie Amerykanie już dawno polecieli w kosmos, byli na Księżycu, zbudowali największe lotniskowce świata, bombowiec B2 stealth, zaporę Hoovera, niezliczone ilości drapaczy chmur, ale NIE zdołali wyprodukować ŻADNEGO dobrego piwa. W ogóle wstyd totalny, no nie mają ani jednej godnej zapamiętania marki i trzeba się z tym pogodzić. Nawet słyszalem jak kolega z pracy komplementował budwisera nazywając go butt-wiperem ;-) mają poczucie humoru-trzeba przyznać.
Poczyniłem więc pewne kroki i skontaktowałem się z działem exportu pewnej firmy z Żywca....ufff
Odpowiedź nadeszła szybko, więc jeśli juz będziecie w San Franie to nie traćcie czasu na jakieś miejscowe sikacze, nie chodźcie po mieście i nie szukajcie na daremno.
Pod tymi adresami napewno znajdziecie to czego ja szukam tu już od dłuższego czasu:

Europa Express-Irving
1342 Irving Street
San Francisco,CA 94122
Ph: 415-759-6500

Beverages& More San Francisco
201 Bayshore Blvd
San Francisco, Ca 94124
Ph 415-641-7812

Europa Express- La Playa
750 la Playa St
San Francisco, CA 94121
Ph: 415-751-1551

Beverages More- Geary
3445 Geary Blvd,
San Francisco, CA 94116
Ph: 415-933-8494

New World Market
5641 Geary Blvd.
San Francisco, CA 94118
Ph: 415-751-8810

Bev & More
1301 Van Ness Ave
San Francisco
Ca 94109

Pozdrawiam

Yerba Buena Gardens

Z Yerba Buena Gardens poznałem się dosyć szybko i szczerze mówiąc nie wspominam tego dnia zbyt miło. Trzeci dzien w nowym biurze, pierwszy lunch na zewnątrz budynku przy Market street. Zbiegiem okoliczności zalapalem się na maksykański obiad z kolegami z biura.
Taylor - od roku w firmie (mlody, ale zdolny inzynier), Joseph (akustyk) - to druga jego praca, ale pierwszy tydzień w biurze Arupa.
Tak jak ja, on tez jest tutaj nowy.
Z papierowymi torbami (ang. brown bags), wypchanymi zawiniętymi w aluminiową folię burritos kierujemy się...Właściwie nie wiem gdzie...
Idziemy Mission street w kierunku 3ciej i 4tej. Na wysokości 3ciej skręcamy w lewo.
- Yerba Gardens komunikuje Taylor, a ja rozumiem, ze jest to cel naszej podróży - wygląda jak miejski park.

Siadamy w ogromnym słońcu (to miejsce jest bardzo popularne w porze obiadowej, więc trudno o dobrą miejscowkę), wyciągamy jedzenia, otwieramy aluminiowe folie. Gorąca para bucha nam w twarz...naprawdę nie o tym marzyłem ;-) Ale jemy...
Goście się nie znają, a już mają wspólne ze sobą tematy. Joseph i Taylor opowiadają sobie o wspolnych znajomych z uczelni i co chwila na wspomnienie czegoś tam z przeszlości wybuchają śmiechem. Jestem w gorszej sytuacji...Nie mamy wspólnych znajomych, wspólnych doświadczeń zawodowych a na dodatek w co drugim zdaniu gubię wątek...słabo.
Wgapiam się w budynek na rogu 3ciej i Mission. Był to pierwszy i jeden z dwóch (jak na razie) momentów, kiedy zadałem sobie pytanie co ja tu właściwie robię? (zadawanie sobie takich pytań ma taki sam sens jak rozwiązywanie problemów tylko i wyłącznie przy pomocy dobrych chęci). Po prostu jem burrito...Co mogę zrobić więcej?

Nagle (szczęsliwie dla mnie) ich zainteresowanie przenosi się na mój zegarek.
- to nie zegarek, to komputer nurkowy... odpowiadam
- aaa ok....mierzy ciśnienie?
- tak, temperaturę, prędkość wynurzania, czasy powierzchniowe i denne, próbkuje co sekundę i pokazuję deep stopy...To co, ze D 3ka nie ma w sobie zaszytych tablic dekompresyjnych...Nie o to teraz chodzi, chodzi o to, zeby podtrzymac rozmowę, coś muszę im powiedzieć. Trzeba resuscytować słabe tętno rozmowy.
- przechodzimy na temat miejsca, w którym mieszkam, krótka rozmowa o bayside village, czyli o czymś o czym nikt tak na prawdę nie ma pojęcia.

Nagle pada.
-Lets go, it's time!
Wychodzimy z Yerba Gardens i kierujemy się w kierunku biura. Od tamtego czasu prawie codziennie lub przynajmniej co drugi dzień bywam w Yerba. Powodów ja sam znajduję kilka:

- tam jadam w spokoju lunche poza biurem,

- Jest B bar, miejsce gdzie możesz napić się oryginalnego Franziskanner weissbier, czyli po prostu dobrego piwa o które tutaj wcale nie jest łatwo,

- Co czwartek jest tak zwany yerba gardens festival, czyli darmowy koncert pod otwartym niebem. Byłem tam raz przez zupelny przypadek i muszę powiedzieć, że poziom przedstawienia był...żenujacy. Wtedy chyba występował jakis amator, ale nie miałem mu tego wcale za złe. Wręcz przeciwnie! To lubię w tym mieści! Mozesz usiąść na ławce lub iść ulicą i spiewać sobie po polsku, zywo przy tym gestykulując. Nikogo to w ogóle nie zdziwi ;-) Nikogo.
Tak. Chyba najbardziej załuje , ze nie mam w sobie talentu muzycznego...Zyje muzyką, czuję klimat występu na scenie i lubię atmosferę studia nagrań...trudno...co zrobić? ;-) Cieszę sie, że mialem mozliwość uczestniczenia w jednym projekcie muzycznym jako...kibic.

- Czwarty powód to w Yerba naprawdę jest gdzie usiąćś. Jak nie na ławce, to chociazby na zielonej trawie, która jest bardzo gruba, miękka i zarazem równiutko przystrzyzona. Nigdy nie widzialem takiego gatunku trawy, a przeciez chodzilem zarowno po polu golfowym jak i kilku nowych murawach naszych piłkarskich boisk...fiu, fiu...

- Piąty powód: jest tam takze Metreon, w którym można załatwic wszystko to co zazwyczaj załatwia się w jemu podobnych centrach handlowych. Na szczęsci nie jest ekstremalnie przerośnięty jak wiekszośc warszawskich malli. Cos powiedzmy ciut mniejszego od Klifa...(do you remember this moments? ;-) )

Powodów każdy znalazłby pewnie więcej, ale czym własciwie jest Yerba Buena Gardens??
Yerba jest centrum kulturalno-rozrywkowym z częścią parkowo-handlową. Niezły kolaż.
Mieści się ono na przetrzeni dwóch kwartałow ulic ograniczonymi 3cią i 4rtą, Mission i Folsom street. Park otwarto w dwóch etapach. Pierwszy oddano do uzytku w 1993 roku, drugi pieć lat pózniej. Obie części połaczono mostkiem dla pieszych przerzuconym nad dzielącą ją Howard street.
Oryginalną nazwę Yerba Buena zawdzięcza hiszpanskim osadnikom, ktorzy tak zwykli nazywać miejsce, w ktorym zdecydowali się osiąść nim chrześcijańscy misjonarze nadali mu oficjalną nazwę San Francisco. Pamiętacie tą wyspę po środku Bay Bridge? Ta wyspa to właśnie Yerba Buena.
W samym parku znajduje się kilka dziwnych pomników, ale zdecydowanie największym i stanowiącym centralny jego punkt wydaje się być monument ku pamięci Martina Luther Kinga. W zasadzie jest to ściana, za którą biegnie korytarz z wyrytymi fragmentami przemówień wielkiego lidera ruchu spolecznego. To on z wielkim zapałem wykrzykiwał do tłumów "I had a dream...", ale sorry... Tutaj Marcin nie zmruzyłbyś oka na minutę...zapomnij. Władze miasta zafundowały Ci całkiem spektakularny wodospad, który szczegolnie w weekendy wydaje się nadmiernie hałasować.
Drugim waznym (a moze nawet najwazniejszym) miejscem wydaje się być Centrum Sztuki Yerba Buena, o ktorym nic nie wiem, oprocz tego, ze jest to budynek o nowoczesnej architekturze, ktorej nawet w Warszawie, Krakowie czy Wrocławiu nie poświęcono by znacznej uwagi. Architektonicznie jest średnio, chociaz poprawnie.
W ogole cała "Buena" ma z tym problem, architektura jest zbyt mocno przeciętna jak na rangę miejsca, ktore chciano tu stworzyć. Mówię Wam, Warszawski BUW nie miałby się czego powstydzić, gdyby tylko znalazł się ktoś odwazny i zdecydowany doprowadzi projekt miasteczka akademickiego czy centrum naukowego Kopernik do końca. Idea jest ta sama: Centrum kulturalne, ogród, miejsce z piwem, kawiarnie, są tutaj także kręgle, plac zabaw dla dzieci i jedyna rzecz, ktorej nie posiada BUW - lodowisko.
Dookoła parku mnożą się jak grzyby po deszczu hotele i uslugi (jeden z hoteli ma bardzo ciekawe wyrzutnie ścienne). Jest nawet tajemnicza instytucja o nazwie Cartoon Art Museum, zaraz obok ulokowano Museum of Craft and Folk Art (czyli odpowiednik naszego Muzeum Rzemiosla i Kultury regionalnej) oraz kilka innych "muzeów od wszystkiego". Zdecydowani najciekawszym z całej okolicy jest kościół Św. Patryka zbudowany zapewne nie tak dawno w stylu neogotyckim.
A ja sobie patrzę na to wszystko siedząc na trawie i myślę o jakims naprawdę głębokim nurku, o naprawdę ostrej przejażdzce rosso corsa Ferrari. O tym, ze Magdzie i Bartkowi mógłby wypalić ich plan. Wydaje mi się, że chciałbym nauczyć się (i to pragnienie jest coraz silniejsze) podstaw alpinistyki, walki wręcz (choć tu praktyka już jest ;-) ), sprawnej obsługi "siedemnastki", "Mp 5tki" czy broni snajperskiej. Jeszcze nie wiem, ze dokladnie w tej samej chwili po drugiej stronie Atlantyku ktoś rozmyśla o domkach letniskowych typu Brda. Zbliza się trzynasta, czas wracać do pracy. Wstaje więc z trawy, schodkami zbiegam w dół. Św. Patryk, Mission street, Piąta. Taaak....Myślę sobie, ze Magdzie i Bartkowi mogłoby się udać...

Yerba Buena

Martin Luther King, Jr. Memorial
Działający wodospad

Martin Luther King Jr. Memorial
Część bez wodospadu

Zdrój uliczny w Yerba Buena

Zdrój uliczny i Św. Patryk w tle...

Św. Patryk i okolica

Nie uciekniesz od pracy...po pracy...
Waste air discharges from car park


Budynek, w który się wgapiałem...