Sunday, August 26, 2007

First breath

Weekend, chwila wytchnienia. Zgubiony bagaż dotarl ;) Rozkładam z namaszczeniem na podlodze swoje cresski, maresy, looka (żebyscie wiedzieli Kto w nim nurkował), minimę, sprawdzam logbooka. Wszystko jest! uff...
Korzystam z chwil wolnych od stresu i stanu permanentnej niepewnosci. Chodzę duzo po mieście. Wpadam do biura zobaczyć jak się mają sprawy w Warszawie, dowiedzieć się co u Was słychać etc. etc.
Powoli sparawniej poruszam się po biurze i zaczepiam kolegów z pracy, ot nagły przyplyw smiałości ;)

Dużo czasu spędzilem "na mailu", np. dziś pisalem Jankowi:

-Poki co czytam. Znow mam na to czas (teraz ksiazka o Polanskim na tapecie), pierwsze strony juz tutaj napisałem, a mam nadzieje, bedzie jeszcze lepiej. Dla mnie Kalifornia to tez opowiesc o (wielkiej dla mnie) emigracji (polanski, komeda, hlasko, gryberg).
Ostatni rok i w ogole moj poczatek w Arupie niestety odsunęły mnie od pisania na jakis czas. Jedyne co napisalem to felieton "Zatemperowane ołówki" i tzw. formę zawodowej ekspresji "Korporacja smutnych inżynierów". Z Mackiem L. zaczelismy rozmawiac o filmie i w tym tez temacie zaczalem realizowac sie jako scenopisarz (jest takie slowo w ogóle ?!) i rezyser, ale niestety po kilku dniach zdjeciowych, nastąpila przerwa i materiały leżą nieposklejane w Polsce...nie wiem czy do tego kiedyś wrócę...konsekwencja jest bogactwem....
W ogóle...zachwycam się ostatnio ludźmi, których w swoim zyciu spotkalem...To nie jest łatwe mieć w okół siebie tyle wspanialych osób...

(...) Niesamowite rzeczy dzieją się na kazdym rogu ulicy, w każdym miejscu tego świata...
Trzeba tylko to zauważać. Wiem, że o tym wiesz...

(...) ludzie, ktorych tam poznałem...ajjjj


Pozdrawiam, pozdrawiam i dziekuję za wsparcie!


naprawdę Dziękuję

Wychodze z biura chwytać dzień, a Grzesiek pisze smsa "Stary, zdjęcia są super...chcemy jeszcze, jeszcze..." Obracam sie na pięcie, wracam do biura... i tak wlaśnie zakladam tego bloga ;)

Been Through the storms

Witam, witam... Minąl tydzien...przetrwalem i mam sie dobrze... Wiele emocji bylo przez ten czas, choc musze powiedziec, ze moja aklimatyzacja w Californii przebiegla wyjatkowo gladko... Moze jestem (z tego wynika) bardzo amerykanski a moze California jest bardzo europejska ( i to bardzo)... Sam Arup jest profesjonalnie zorganizowany (co w sumie nie dziwi) , a tutejsi inzynierowie naprawde maja duzo do powiedzenia ( a tym juz trochę bardziej się zdziwiłem ). Dla mnie udział w projekcie budynku wysokosciowego z naturalna wentylacja, oblozonego ogniwami fotowoltanicznymi i wyposazonego w turbiny wiatrowe to totalnie ekstremalna przygoda. Oczywiscie nie łatwa...i nie pozbawiona stresow...tutaj wszystko oparte jest na specjalistycznym sofcie...nawet "zwykly" autocad na dzis dzien jest dla mnie zbyt skomplikowanym narzedzien...oczywiscie licze na szybki progress i bezproblemowa aklimatyzację w swiecie anglosaskiego systemu metrycznego i amerykanskiego (?)* stylu zycia....no bo coz innego mi pozostało ?? Hard work ;) * amerykanski w tym wypadku oznacza totalny mix kulturowy, czuję się tu trochę jak w Toskanii, trochę jak w Warszawie (czy stadion X lecia jeszcze stoi ? ;-), trochę jak w Londynie, trochę jak....w Ameryce ;) Wszystko co chciałbym opowiedzieć o samym miescie, opowiedza za mnie zdjecia...

Ulce San Francisco...


Cable Carsy...

Tuz za oknem mym...

Pier
i Palm...Trees

Market Street

Krabsy
Golden Gate
Golden Fog
Red Box
W drodze na Embarcadero...

Teraz Polska...zwyczajna

Californication




Przybyłem,

Właściwie to nie wiem kiedy zaczęlo się moje przybywanie do San francisco.
W maju, gdy podpisalem umowę? (legendarny Lublin...ajjj)
W czerwcu, gdy dostałem wizę?
W lipcu, gdy sprzedalem samochód? (sad moments)
Pierwszy raz poczułem, że naprawdę wyjeżdzam, gdy siedzialem nad kawalkiem zapiekanki odgrzanej w mikrofali w jedynym nad jeziorem Hańcza punkcie gastronomicznym.
Na przeciwko mnie siedziały bliskie mi osoby a ja wiedziałem, że następnej soboty już się nie zobaczymy...To było naprawdę smutne doświadczenie.

Potem była impreza pożegnalana, o ktorej chciałbym wiedzieć co myślicie... (zachęcam do komentowania) a na samym końcu wielki tort z napisem Good luck in San Francisco i narysowanem na nim Golden gate'em. Pamiętam smak tamtego szampana...(ile ja bym dał za mozliwość jedzenia takich tortow i picia takich szampanów....fiu...fiu....).
No i ostatni Żywiec z Cypisem...dzięki za podwózkę na lotnisko! Nice Bora ;)

Odprawa, pożegnanie, boarding, ostatnie polskie śniadanie gdzieś nad Gostyninem , Heathrow.
Nie lubię lotnisk za ich ogólny chaos, wszędobylską dezorientację i wieczny pośpiech.
W Londynie szczęśliwie obywa się bez większych kłopotów. No może trochę musialem zakombinować, coby ominąć jedną kolejkę, ale finalnie znalazlem się tam gdzie mialem się znaleźć przed godziną, na ktorą mialem przybyć. Teraz z górki. Po prostu trzeba dolecieć.
11 godzin, kilka stref czsowych, 8 godzin rożnicy, 6000 mil w powietrzu i....

Nim to wypowiem chcialbym podziękować Magdzie Kozak za "Renegata", bardzo skutecznie odciągal mnie podczas lotu od zadawania sobie glupich pytań w stylu "Co ja właściwie robię??". Magda- naprawdę mocna ksiązka! Gratuluję!

Ok, wróćmy na ziemię, kilka stref czasowych, 8 godzin różnicy, 6000 mil w powietrzu i....

San Francisco!

Od razu mi się tu spodobalo! Widoki za oknem termianlu jak w Toskanii...kupuję to!
podróż do miejsca gdzie mieszkam bez najmniejszych problemów. Bart jest fajny, czysty, szybki choć nie do końca punktualny.Z pierwszych obserwacji poczynionych na powierzchni miasta wynika, że Amerykanie lubią europejską motoryzację klasy premium (BMW, Mercedes, Volvo, Saab). Gdzie są legendarne muscle cars? gdzie roztyci amerykanie? gdzież ci homoseksualiści?

O tym napiszę potem.....

P.s. Virgin atlantic zgubił moj bagaż, ale jakoś jeszcze się tym nie przejąłem...
Jestem przecież w San francisco!!