Może z dziesięć lat temu, w szczycie damsko-męskich młodzieńczych uniesień wszystkie najlepsze laski z mojej klasy nie zwracały na nas (równolatków) w ogóle uwagi. Dlaczego? Ano właśnie dlatego – słowo klucz - starsi faceci, a jeśli równolatkowi to najlepiej artyści…. Po tym jak te nasze Karoliny, Kasie, Sylwie i Eweliny przypadkowo w knajpie weszły w jakieś tajemnicze układy towarzyskie czy inne zażyłości z chłopakami ze Starego Miasta już nic nie było takie jak dawniej. Nie ważne, co byśmy dla nich zrobili i tak wtedy z urzędu staliśmy na straconej pozycji (i tu jest cały dramat chłopaka z podstawówki czy szkoły średniej). Dziewczyny zawsze oglądają się za starszymi! Mimo, że przez 6 godzin siedzisz obok niej i starasz się coś z tego dla siebie mieć, nie masz szans. Wiadomo Panie! Ci artyści (ech) Cóż zrobić? Jakby nie było to magia tego słowa robi swoje,…bo artysta to już jest ktoś, a my? No nic – my tylko prowadziliśmy swoje życie tak jak tam wtedy umieliśmy. Były, więc papierosy na skarpie, piłka na WOSie, winka na gdańszczaku i bumele nad Wisłą. Prowadziliśmy się może nawet i bardziej artystycznie niż chłopaki ze Starego Miasta, ale to ostatecznie oni występowali w telewizji i na nich spłynął splendor gwiazd i wszelkie z tego tytułu płynące profity. Oni śpiewali o metrze - ja nim czasem jeździłem. Oni śpiewali, że wszystko, co osiągnęli zawdzięczają sami sobie i ja też tak czasem o sobie myślę. Oni jeździli tramwajami a my w tym czasie na hakach tramwajów przemierzaliśmy dolny poziom gdańszczanka, oni jeździli autobusem a my wskakiwaliśmy na wagony pociągów towarowych tuz obok… No cóż… Ryzykowaliśmy, bawiliśmy się, uczyliśmy się, jeździliśmy codziennie do szkoły i z powrotem wracaliśmy do domów. Nawet coś tam swojego tworzyliśmy, bo wtedy w Wwa zaczynało się nowofalowe graffiti a my przecież byliśmy z TABu. A nawet, jeśli nie graffiti to mieliśmy w szkole zajęcia z rysunku – słowem było się gdzie twórczo wyżyć. Ale był jeden mankament. Niestety nie nazywano nas artystami, więc i (co dziś sobie w ten sposób tłumaczę) kobiet wokół nie było za dużo…a co za tym idzie większość czasu spędzałem w męskim towarzystwie: na klatkach, w bramach, pociągach, barach i innych takich …Jest to dobry dowód na to, że jeśli prowadzicie swoje życie bardzo artystycznie nie będąc jednocześnie odbieranym przez ogół jako artysta nic z tego nie będziecie mieli oprócz pewnego odwyku, załamania relacji rodzinnych i kilku rejestrów w kartotece (lub pobytów w innych miłych pensjonatach). Nie ma co! Jeśli zabieracie się za życie rozrywkowe, lepiej od razu postarajcie się zapewnić sobie status Artysty, lub przynajmniej dokonajcie niezbędnych manewrów by nazywano Was nimi ( to wystarczy w niektórych kręgach). Jeśli natomiast nie zależy Wam na takiej sławie, to lepiej nie zabierajcie swoich dziewczyn na spotkania z artystami. W przeciwnym razie na własne życzenie ściągacie na siebie nieszczęścia i inne sercowe dolegliwości. Szkoda gadać, zaraz się zakochują, ciągle gadają „a jaki on fajny”, „a jaki szarmancki”, „a kiedy się znów do niego na imprezę wybierzemy?” I tak dalej i tak w kółko. Ale mnie nie pytajcie skąd o tym wszystkim wiem? I tak Wam nie powiem. Istnieją, bowiem liczne przypadki tak w Warszawie jak i na całym świecie, dające jaskrawy dowód na to, że sukces towarzyski jest w czeluściach kobiecego słownika bezpośrednio powiązany z definicją artysty. A to wszystko tylko, dlatego, że artysta to osobnik niepospolity i nietuzinkowy. Nawet jak nieogolony i napity to nadal jest to artysta. Właśnie…To tyle tytułem wstępu. I tak trochę się rozpisałem, miało być krótko i na temat…Dzisiaj trzeba Wam coś napisać o poruszaniu się po The City (jak tutaj się mówi o SF w ulicznym slangu)…Czas się ruszyć na Miacho, więc łapcie Muni, Barta, Caltraina i z buta!
Autobusy i tramwaje (tak spiewal T.Love :-))
Ok. Skoro przekonałem Was do zostawienia kluczyków na biurku czas się zastanowić jak się dostać do Downtown? Muni? Jeśli mieszkasz w City (tak jak ja;-)) to jest to najlepsza opcja.
Bilet (oficjalnie) zawsze kosztuje 1.5$. Kupuje się go u kierowcy i ważny jest zazwyczaj kilka godzin (kiedyś marzyłem o byciu kierowcą Ikarusa - w wieku 4 lat uciekłem nawet z domu, żeby pójść na pętlę podziwiać autobusy!) Przy czym od razu zastrzegam, że żadne reguły tutaj nie obowiązują. Bilet możesz dostać na godzinę, ale równie dobrze na dziesięć. System jest chyba uznaniowy i to kierowca dzierży w tym systemie niepodzielną władzę. Wyrywa z bloczków (jak kiedyś w PKSach) kawałek biletu i to on decyduje jak dużo Ci go oderwie. Nie ma tu żadnych przepisów. Bilet oficjalnie ma swoją cenę i bez niego teoretycznie nigdzie nie pojedziesz, ale zdarzyło mi się przejść „kontrolę” również za dolara i za przysłowiowy„ładny uśmiech”. Doprawdy, nie wiem jak to działa? Nie wiem też, co/kto rządzi miejską komunikacją w SF, chyba właśnie sami kierowcy. Niedługo jednak pojawi się obecnie testowany elektroniczny system kontroli biletów i tak samo jak w Warszawie żółte kasowniki Monetela, tak tutaj w SF Trans Link ograbi z resztek autorytetu poczciwych szoferów. Można będzie zainstalować drzwi z tabliczką „Rozmowa z kierowcą w czasie jazdy zabroniona!”. Wszystko załatwisz przy elektronicznej skrzyneczce z migającą diodą…Kierowcę, jeśli w ogóle zauważysz to chyba tylko wtedy, gdy ktoś zajedzie mu drogę.
Jest jak jest...
I musze powiedzieć, że mam swój udział w powstawaniu kolejnych jego stacji….Diridion, Baryessa, Santa Clara, Alum Rock, San Jose Downtown. Na dokumentacji projektowej tych stacji znajdziecie także podpis Piotr Balas w okienku Designed by…Eh, Świat zwariował! Kiedyś tam o tym marzyłem a dziś to się dzieje tutaj (choć potwornym kosztem). Korzystajcie z Barta jeśli tylko macie okazję. Jest to miły i całkiem tani sposób na transport. Polecam szczególnie, gdy jedziecie do miasta z lotniska SFO. Za 5.15 Dolara w miarę sprawnie i kulturalnie znajdziecie się w centrum. Mam sentyment do tego środka transportu. To on mnie przywiózł na Embarcadero pierwszy raz w życiu i to dzięki niemu poczułem na Beale Street, że jest to od teraz moje miejsce. To nim także jechałem na SFO po znajomych i wspomnienia z Polski. Jednak jeśli chcecie liczyć na rozkład jazdy polecam zachować zdrowy rozsądek. Nie ma się co spieszyć….To jest Kalifornia i rozkład jazdy nawet jeśli jest to nikogo nie obowiązuje. Na pewno nie motorniczych Barta. Bilety, podobnie jak w Caltrain’ie kupisz z automatu. System jest prosty i logiczny. Ja jako inżynier nie miałem kłopotu z pierwszą transakcją za dolary na tym obcym i dzikim kontynencie.
SFO - Drop off zone. I'll pick you up here if u visit me.
Jeśli chcesz dojechać od drzwi do drzwi to z lotniska najlepszym układem jest tzw. Shuttle bus. Możesz go wcześniej zarezerwować w Internecie lub zupełnie przypadkowo złapać pod terminalem. Na pewno shuttle buse’m zwiedzisz kawałek miasta i poznasz ciekawych ludzi a kierowca (zapewne) z Europy południowo-wschodniej zabierze Cię pod wskazany adres szybko i w miarę sprawnie. Wszytko za jedyne 15$. Taksówka to wydatek około 40stu dolarów, więc od razu ją sobie darujcie (może tez dlatego źle mi się kojarzą, bo to nimi właśnie odwoziłem na SFO wspomnienia z Polski?)…Poza tym czasem milczenie może wydać Ci się kłopotliwe, gdy na pytanie kierowcy „where are you from?” odpowiesz…z Polski. Wiadomo na linii Polska – Rosja jedyną odpowiedzią często bywało milczenie…Mimo wszystko My Słowianie nadal rozumiemy się lepiej niż z kim innym na w tym mieście.
No właśnie Caltrain…Do tej pory jechałem raz. I musze powiedzieć, że podoba mi się amerykańska kolej podmiejska. Czysto, schludnie i o czasie. Ja korzystałem z pociągu na trasie San Francisco – San Jose i muszę powiedzieć, że ogólne wrażenie bardzo pozytywne! No i te nazwy stacji (Milpitas, Palo Alto - klasyka!). Po drodze obserwowałem system mocowania szyn do podkładów i rozwiązania komunikacyjne kolejnych stacji. Muszę powiedzieć, że po naukach z Francji i Ameryki wydaje mi, się, że nasz Polski system B3S można by jeszcze chyba trochę odchudzić. Chyba warto, tym bardziej, że mówimy tu o stali wysokogatunkowej (Chińczycy wciąż podbijają jej cenę), ale oczywiście jako laik mogę być w błędzie. Wszak Caltrain i podmiejska kolej Paryża nie jeździ z prędkościami 160-250 km/h…a dla systemu B3S takie prędkości nie stanowią problemu. Co dalej? Z ciekawostek powiem, że amerykańskie pociągi towarowe przytłoczyły mnie swoją skalą. W Polsce najdłuższy skład jaki widziałem miał 44 wagony (a liczyłem je zawzięcie do 15 roku życia), tutaj pierwszy, który poddałem rewizji miał ich…127!!!
Co się tyczy tramwai, to nie wiem o nich nic oprócz tego, że wyglądają zjawiskowo i mają ciekawe trasy? Nigdy nie przepadałem za tramwajami. Kojarzyły mi się z hałasem, przystankami co 100 metrów i ciasnymi uliczkami…Poznania. A poza tym jak się bawić to się bawić. Na szynach dużo okazalej prezentuje się Siódemka, Dziewiątka czy…TGV i to mnie kiedyś poważnie nakręcało i każdym z tych pojazdów jechałem w kabinie! Było to moje drugie zawodowe marzenie, bo facet za nastawnikiem ma dla siebie czas, w przeciwieństwie do motorniczego w jakiejś tam chorzowskiej konserwie….Tu jesteś kimś, a tam masz tylko światła, otwieranie drzwi, pieszych i korki.
Caltrain
Tak sobie teraz myślę,…że może one wcale nie leciały na artystów? Może pociągał je w tym wszystkim motyw podróżnika – uchodźcy?? Może…A w tym temacie mam już coś do powiedzenia. No, więc Dziewczyny…jestem tu i już wiecie jak do mnie dojechać J albo inaczej…sam Was odbiorę z lotniska ;-p nawet, jeśli dziś macie dwadzieścia lat ;-p
Btw. Zdjęcia pojawią się wkrótce.
Errata: Są też Cable Cary (o których juz kiedyś było) - czyli legendarne tramwaje San Frana. Kursują one na trasach raczej "turystycznych" i prawdziwi mieszkańcy jeśli z nich korzystają to raczej dlatego, że...muszą (być może nawet i czasem dlatego, ze lubią)...Wiadomo za dużo w nich na codzień turystów i błysków fleszy :-) ja korzystam jak muszę (hehe)
Szczęśliwego Nowego Roku….Roku Szczura ;-) Chińczycy świętują już trzeci dzień!
Than you!