Monday, June 16, 2008

East Coast - Dzień 7 - Niagara - Wodospad, Toronto - Kanada!

(na razie nieco chaotycznie)

Tego dnia wszystko było mistyczne i jakby zupełnie inne.
Pod wodospadem wydzieraliśmy się do siebie zagłuszani hukiem spadającej wody. Kiedy indziej, w zupełnej ciszy zamykaliśmy sobie na wzajem usta (i szczerze mówiąc, nie wiem czy dzisiejsza Solenizantka powinna czytać tego posta --> STO LAT!)
Niby wszyscy mówią (i rozsądek podpowiada takoż), że w tym miejscu trzeba chować kamery i szczelnie zamykać plecaki. Z racji zjawiskowości zawiesiny, która znajduje się w powietrzu, doświadczamy piątego stanu skupienia - "wody w stanie zawieszonym". Ostrzeżenia o destrukcyjnym działaniu powietrza w stanie przesyconym na sprzęt elektroniczny mają sens, ale ja ignoruję ten nakaz. Wiecie, czasem usłyszycie w momentach, gdy się rozgadam te moje hasła w stylu "If you don't risk anything..." i tak dalej. W końcu "We are not stranger to a danger" (thx guys for that phrase). Wracając na powierzchnię spoglądam na tamte chwilę z pewnej odległości i pamiętam, że upał tego dnia był cholerny. Ale wiecie jak to jest z tą alchemią (czy też neurotransmisją serontoniny przez szczelinę synaptyczną - Ciekawe jak nazwałaby to Beata? :-p ). My mamy siebie i zaliczamy tego dnia super chwilę nad największym wodospadem na świecie. Kręcimy się po okolicy by chwilę później obserwować granicę amerykańsko - kanadyjską z pobliskiej wieży widokowej. Jest to druga wieża widokowa w moim życiu zdobyta w ciągu zaledwie jednego tygodnia. Patrzymy i wspominamy. Wczoraj widzieliśmy Niagarę o pierwszej w nocy, dziś zachwycamy się nią w pełnym Słońcu. W swej naiwności charakterystycznej dla ciekawości z jaką dziecko poznaje świat (i która zaarzem wybacza wiele) zastanawiam się gdzie jest ta samotna Niagara, wśród tysięcy drzew, której zdjęcie znałem z atlasu geograficznego? Nie ma jej! Marcin twierdzi, ze jeszcze 11 lat temu było tu zupełnie pusto. Dziś wszyscy mamy jednoznaczne skojarzenia. To co widzimy dookoła przypomina nam "nasze" west coast-owe Las Vegas. Spoglądamy na zegarki, miło tu, zamiatamy wzrokiem okolicę, patrzymy się na siebie, sprawdzamy po kieszeniach, patrzymy się na siebie, patrzę na jej usta - cisza. Ok - ja mam, ja mam, ja też. Każdy potwierdza i wyjmuje jednocześnie paszport. No to wio. Czas ruszać do Kanady, czas wyjechać z kraju... W tom-tomie pierwszy koordynat z serii "zagranica"! Zatem jedźmy!
Mamy przed sobą wielką szansę spędzić te dwa ostatnie dni wyprawy najlepiej jak umiemy. Choć o tym jeszcze nie wiem, szansy tej, jak się później okaże - nie zmarnujemy...Jedziemy spotkać sie ze znajomymi z dawnych lat i choć nie byli to moi znajomi, dziś twierdzę, że nimi są. Dziękuję Ci Boże za tych wszystkich ludzi, których dane było mi do tej pory spotkać...

Amen.

Zdjecia wkrótce - obiecanki cacanki a Qtemu sanki...

** GALERIA FOTO **