Tuesday, November 13, 2007

Uchodźcy...tytuł alternatywny "cały czas rodzimy się na nowo" hmm

- Jest! Mam! Coś mam!
- To chyba coś dużego, ale się wyrywa franca jedna!
- Ricardo, możesz mi pomóc?
- Spokojnie, trzymaj ją, nie pozwól jej uciec, to na pewno będzie ładna sztuka, ale się pięknie rzuca. No dawaj, dawaj, podciągaj ją! Spokojnie, spokojnie, powoli, powoli, dawaj ją tutaj
- no, no!
- fiu, fiu, ale okaz!
- teraz uważaj, musimy ją dobrze chwycić, podprowadź ją pod burtę, ok.?
- ok.! No maleńka wskakuj do siateczki, no come on, come on!
- Bardzo ładny fish!
- No, no, no, uważaj! Ostrożnie! Got you!
- Piękna faktycznie, jedna z ładniejszych jakie kiedykolwiek złowiłem! Uff, ale emocji, przypomniała mi się pierwsza ryba jaką w życiu złowiłem. To było na Pacyfiku, koło Monterey.
- Pierre, jak Ty w ogóle znalazłeś sie tutaj?
- jak to jak?
- od roku nie mogli znaleźć nikogo chętnego na twoje miejsce.
- hehe, naprawdę, nie było nikogo?
- no tak! Trafiło się co prawda kilku nietrafionych poszukiwaczy przygódy, ale oni nawet butów nie potrafiliby sobie zawiązać…
- hehe, naprawdę chcesz o tym słuchać?
- dawaj, mamy kawałek drogi przed sobą. Chcesz wina?
- dawaj, mamy kawałek drogi przed sobą,
- hehehe, dawno nie piłem wina…A wiesz, że wina nie można psuć złym towarzystwem?
- no to może nie ryzykuj?
- come on, normalny człowiek by tu nie trafił.
- no ładnie, dzięki! A jaką wersje chcesz usłyszeć? Krótką czy nudną
- nudną, wiesz mamy czas…
- właściwie to historia jest prosta, wszystko zaczęło się od wycieczki szkolnej do Krakowa. Mieszkałem wtedy w Polsce. Nie pamiętam, chyba w drugiej klasie szkoły średniej. Pojechaliśmy tam z klasą. Podczas jednej z hotelowych imprez przypadkowo poznaliśmy francuzów, którzy przyjechali do Polski. Dla nas to było coś! Powiew zachodu. Wtedy to byli dla nas zupełnie inni, lepsi ludzie. Oni mieli wszystko czego my nawet nie mogliśmy zobaczyć w telewizji. Wiesz mieszkaliśmy w komunie, za żelazną kurtyną. You know what I’am saiyng Ricardo?
- yes, yes iron courtain I remember.
- no więc ciekawi byliśmy świata i ludzi. Łamaną angielszczyzną zaprosiliśmy ich do nas na piętro, na imprezę. Zgodzili się bez wahania. Też byli ciekawi ludzi i świata. Jak się szybko okazało, przyjechali tu robić wywiad o socjalistycznym państwie. Zaczytani byli socjalizmem, strasznie chcieli zobaczyć jak to działa w praktyce. Zachwycali się szczytnymi ideami i hasłami. Tylko że to inaczej działa w gazetach, inaczej na ulicy, inaczej w sklepie, w pracy, w codziennym życiu. Wiesz w ogóle czym był socjalizm?
- Wiem, tu w Gwinei też mieliśmy socjalizm. Straszne czasy, ale z drugiej strony, porządek był i pracę też miałem w fabryce, nie musiałem uciekać z miasta. Co prawda to prawda, gwardia czasem sobie pozwalała, ale jakoś to było, socjalizm znam.
- no dobrze, no i oni twierdzili, że Europa zachodnia gnije w szponach kapitalizmu i jedyne czym tą gangrenę można uleczyć to jest właśnie socjalizm… Nie mogliśmy uwierzyć! Jak to?! Ktoś kto ma wszystko o czym my marzymy, świadomie chciał się wyrzec wszystkich swoich przywilejów dla tego komunistycznego bełkotu, socjalistycznej nędzy, dla tej policyjnej pały i sklepowej degrengolady.
No to powiedzieliśmy im , że pokażemy im tą ich socjalistyczną bajkę. Następnego wieczora uciekliśmy z Krakowa i z tymi dwoma francuzami pojechaliśmy do Gdańska. Był rok 83, chcieliśmy im pokazać jak faktycznie w Polsce robotnicza władza, traktuje polskich robotników. Trafiliśmy w sam środek zamieszek na ulicach Gdańska. Mało nie wsadzili nas wtedy do aresztu. Musieliśmy francuzów ukryć na jakiś czas u znajomych na mieście, jeden dostał pałą i o mało nie wsadzili go do suki. Mieliśmy pewność, że żabusie ostatecznie przekonali się czym jest socjalizm. Poczuliśmy z kumplami satysfakcję, wierzyliśmy wtedy, że może to coś zmieni w ich głowach. Nie zmieniło wiele, ale przynajmniej dało im do myślenia. No i w ten sposób poznałem Michella - to jeden z francuzów. On też siedział na radiu więc przez najbliższe lata mieliśmy ze sobą kontakt. Maile, smsy, komórkowe telefony?? O tym nikt wtedy nawet nie słyszał! Dzisiaj to już nie jest wyzwanie… Kiedyś krótkie fale- to była wolność! Słuchasz mnie jeszcze Ricardo?
- Tak, tak, opowiadaj.
No i potem zdałem maturę…o ironio. Wiesz Ricardo jaki miałem temat? Samo życie, dostałem takie motto do zinterpretowania. Ten cytat potem prześladował mnie przez całe życie…do dziś dnia…
Wtedy nie do końca rozumiałem w czym jest rzecz, ale to było mniej więcej rozwinięcie tematu „Chodzi o to jedynie, by naprzód wciąż iść śmiało, bo zawsze się dochodzi gdzie indziej niż się chciało”. Rozumiesz?
Dzisiaj po prostu napisałbym na trzech stronach historię swojego życia, ale wtedy musiałem improwizować i zmyślać. Potem dostałem się na studia, pierwszy rok, pierwszy paszport i nieodparta chęć zobaczenia świata.
W poszukiwaniu przygody... wyplywaj tylko na szerokie wody

Z Michellem cały czas byłem w kontakcie. Powiedziałem Matce, że jadę na wczasy właśnie do niego i że wszystko mam pozałatwiane, że potrzebuję tylko trochę pieniędzy i że wszystko będzie dobrze. Ja nie wiedziałem jak to wszystko się ułoży, ale miałem poważniejsze problemy. Potrzebowałem gotówki na wyjazd, a nie wiedziałem skąd ją wziąć. Nie wiedziałem też jak i którędy jechać, na końcu wreszcie otwartym pozostawało najważniejsze pytanie - gdzie jechać? Czułem tylko, że muszę to zrobić. Muszę wyjechać. Umówiliśmy się z kumplem, który też tak kombinował jak ja, że pojedziemy przez Czechy, Niemcy Zachodnie do Francji.
Wsiedliśmy do Pociągu we Wrocławiu i ruszyliśmy za granicę. W trakcie drogi czulismy podekscytowanie. Nie wiedziałem jeszcze wtedy gdzie i po co właściwie jadę. Rozmawialiśmy z Piotrkiem w pociągu o komunie nie kryjąc naszych poglądów. Wiesz trochę wypiliśmy dla kurażu, więc poczuliśmy zapach wolności jeszcze w Polsce. Czesi na nasze zachowanie nie reagowali, odwracali głowy lub przesiadali się w inne części wagonu. Rozumiesz, my byliśmy nadal w tym samym syfie, ale już czuliśmy się wolni! To było coś…Pierwsza odprawa paszportowa w życiu zakończyła się utratą wszystkich zebranych po całej rodzinie pieniędzy. To znaczy nie wszystkich. Część zapobiegawczo Matka zaszyła mi w nogawce spodni, ale i tak sytuacja wydawał się dramatyczna. 200 dolarów! tyle zdołałem zebrać po całej rodzinie. Dziś to tylko 200 dolarów, ale wtedy to była fortuna. Straciliśmy na granicy dobry humor. Miałem plecak, połowę mniej oszczędności i brak pewności siebie. Nie widziałem co będzie dalej. Celniczka po prostu wyjęła mi wszystkie pieniądze z portfela i kazała zrobić to samo Piotrkowi.
On powiedział, że nie ma pieniędzy, więc zabrano go na rewizję osobistą i po 15 minutach wrócił zszokowany i równie jak ja, doszczętnie ograbiony z pieniędzy. Nawet nie powiedzieli dziękuję.
Tak nas pożegnała komuna. Srał ich pies! Pomyśleliśmy i do momentu, gdy nie wysiedliśmy po niemieckiej stronie nie odzywaliśmy się już do siebie, nie mieliśmy o czym gadać. Co tu dużo mówić skoro nie ma o czym…W malej niemieckiej przygranicznej miejscowości wyjęliśmy z mojego plecaka ukrytą polską wódkę i popijaliśmy ją do białego rana leżąc na trawniku przed dworcem.
To było coś! Myśleliśmy że to nie jest możliwe, że nas tu nie ma, że tego nienaturalnie kolorowego i poukładanego miasteczka też nie ma. Nie wierzyliśmy w to co widzimy. Jak to możliwe, że parę kilometrów dalej jest taki syf a tu jest tak pięknie?
Potem trafiliśmy autostopem pod granicę Francji. Tam się rozstaliśmy z Piotrkiem. On miał rodzinę w Marsylii a ja kolegę w Paryżu. Tylko, że ten kolega nic nie wiedział o moim przyjeździe. Na szczęście po dwóch dniach podróży znalazłem się w środku nocy pod jego drzwiami na Rue du Bac. Otworzył. Owszem był zdziwiony, ale na moje „jestem” odpowiedział „wchodź”.
Pomieszkałem u niego, nie powiem całkiem długo i kolorowo. Po trzech miesiącach wiedziałem, że nie mam już po co wracać, dostałem bez problemu prawo pobytu i pracę. Musiałem zadzwonić do domu, i powiedzieć matce, że już nie wrócę. Nie wiem czemu matki zawsze tak reagują, ale ostatecznie musiała się z tym pogodzić. Nigdy już nie wróciłem. Uczyłem się języka, stylu życia francuzów, tego jak przetrwać w pracy i poza nią. Było cięzko, czasem nawet bardzo, ale jakoś dalem radę i po trzech latach pobytu miałem nawet już swoją francuską narzeczoną. Izabelle, fajna była babeczka. Uczyła dzieci języków w szkołach.
Dasz wiarę? Prawie się wtedy chajtnąłem…Ehh, ale nadal mnie nosiło. Wiedziałem, że nie chcę spędzić reszty życia na obiadach u teściów. Choć nie powiem. Nie wiem czy dobrze wtedy zrobiłem. Ale wtedy chciałem zagrać va banque, trochę pomogło mi w tym życie. Firma, w której pracowałem otwierała siedzibę w Ameryce. Ja znałem angielski i już całkiem nieźle francuski, a do tego szukałem pretekstu, żeby wyjechać. Wziąłem to z miejsca.

Tak znalazłem się w Nowym Jorku. Miesiąc po mnie przyjechała do mnie Izabelle. Nawet dobrze nam się układało. Znalazła tu pracę - uczyła dzieci tym razem francuskiego. Wiesz, że całkiem nieźle zarabiała, były miesiące, że nawet lepiej niż ja. Mieszkaliśmy razem i jakoś z każdym miesiącem traciliśmy do siebie zapał… po roku wyjechała z powrotem do Francji. Ja zostałem sam, ale chyba wszystkim to dobrze zrobiło. Ona teraz ma całkiem udane życie rodzinne i domek gdzieś na południu Francji.
Chce Ci się tego słuchać?
-tak, tak mów.
No dobra a o czym mówiłem?
- A kochałeś w ogóle tą Izabelle?
- ok. widzę, że słuchasz.

No więc po trzech latach przeniosłem się do Californii, wiesz nie lubię zim. Chociaż musze powiedzieć, że Nowy Jork to jest to! Cały świat w jednym miejscu. Kalifornia niby też, ale na początku nie było lekko. Chociaż w porównaniu z pierwszymi miesiącami w Paryżu to już była zwykła zabawa.
Trochę się wtedy powłuczyłem po Stanach. Dosyć szybko się zaaklimatyzowałem. Wiesz ludzie, znajomi, imprezy, kobieta. Jakoś to wszystko się tak szybko potoczyło...
Tak, Sonia...Poznałem ją w Los Angeles, wtedy wydawalo mi sie, że w życiu wsyzstko dzieje się za sprawą jakichś totalnych przypadków. Rozumiesz - im mniej planujesz tym więcej zyskujesz, ale chyba tak nie jest… Nie jestem w każdym bądź razie tego do końca pewien. Układało nam się swietnie, mieszkaliśmy w domu na wzgórzach Beverlly Hills, ja pracowałem jako wolny strzelec wyrabiając sobie przy tym całkiem niezłą opinię w branży, ale potem to się wszystko w ciągu jednego dnia tak szybko zmieniło i musiałem wyjechac z Ameryki.

- O mam coś! mam! mam! Dawaj maleńka, chodź tutaj do nas na pokład, bedziesz gwiazdą wieczoru
- keep pressure, keep pressure
- Rysiek, ty nie pressure , tylko dawaj podbierak.
- Kurde! Kręcę tym kołowrotkiem jak oszalały, na pewno jest pressure. Zobacz! Widzisz? Wędka cały czas jest naprężona. Nie ma rady, nie wypuszczę zdobyczy.
- Cholera! Zerwała się! W mordę, dobrze że chociaż zostawiła przynętę. Skubana, dała nogę spod noża. Ehhh, choler, dwie to już jakaś kolacja by była przynajmniej, a tak to nadal nie ma co dzielić.
- Słabo ją zaciąłeś, musisz mocniej szarpnąć gdy czujesz, że bierze.
- dobra, dobra. Nie cwaniaku tylko sam coś zlów.
A jak było z ta Sonią Pierre?

- Z tą Sonią…? Miło było…ale wszystko się zawaliło w ciągu jednego dnia. To był wypadek, właściwie splot nieszczęśliwych wypadków. Musiałem opuścic Stany, wisiały nade mną spore problemy. Właściwie to nie miałem wyjścia, musiałem uciekać. Kupiłem od znajomych 26. stopową łódź pod amerykańską banderą i z portu w Santa Cruz wyjechałem do Meksyku. To jedyny sposób, żeby nie mieć żadnych nieprzyjemności na granicach.

- O mam! Znowu! skubana, znowu chwycila haczyk!
- dawaj Ricardo, help me, łap żyłkę i wyciągaj! Tylko ostrożnie!
- keep pressure, keep pressure
- Ricardo możesz mi pomóc?
- No a co robię?
- Skończ mówić pressure i dawaj tu siatkę!
- No chodź maleńka do tatusia, zaraz Cię sobie usmażymy… Tym razem się nie wymkniesz!
No ostrożnie. Tak, tak, masz jeszcze chęci uciec co? Nie tym razem!
- masz ją?
- mam!
- dawaj ją tutaj, trzymaj mocno!
- uwazaj, żeby nie wyskoczyła za poklada, szybko dawaja siatkę,
- siatka, siatka, gdzie jest siatka?
- ale się rzuca skubana, przytrzymaj ją mocno, ja wyjmę haczyk.
- no dawaj pyszczek ślicznotko, chodź do wujka, oooo tak
- a teraz do siateczki, no siup
26 stóp i nowa bandera na Mac Gregorze - Diving boat!
Tam na horyzoncie...czyli Wieczni podróznicy czy notoryczni uchodźcy? Wiele dróg tej samej myśli...

- A co było potem?
- kiedy potem?
- no jak już dotarłeś do Meksyku.

W Meksyku sprzedalem łódź i po trzech miesiacach samolotem udałem się do Europy. Tak właśnie znalazlem się w Mediolanie. Szybko znalazłem zajęcie w jednej z włoskich firm, pomógł mi w tym trochę pewien znajomy Makaron z Brooklynu. Znasz jakiechś Włochów z Brooklynu? Najtwardsze skurczybyki jakich kiedykolwiek widziałem.

- tak znam jednego, ma na imię Pauli i będzie naszym przewodnikiem po dżungli. Mieszkał w Nowym Jorku kilka lat. Jest Włochem, mówilem Ci o nim wczoraj. Powinniśmy poznać go dzisiaj wieczorem jak tylko dopłyniemy ....
- Tak pamietam, ale nie wiedziałem, że mieszkał w Nowym Jorku. Słuchaj, jedną rzeczą jakiej musisz spróbować w życiu to Nowy Jork. Mieszkałeś tam kiedyś?
- nie
- pamiętaj, musisz tam zamieszkać, nigdy wcześniej i nigdy później nie widziałem takiego miasta....Tak, definitywnie musisz zamieszkać w Nowym Jorku. Noowy Joork, hmmm przedtem Paryż, San Francisco, Los Angeles, potem Mediolan, trochę Rzym, no i tak jestem tu…Kurcze, od razu mogłem Ci opowiedzieć wersję skróconą.
- hehe, dobra , dobra Pete, nie ma tak łatwo.
- No nie ma, teraz Włosi chcą tu budować ten nieszczęsny rurociąg a jak sam twierdzisz, nikt inny nie chciał tu przyjechać. Ja tez się jakoś szczególnie nie śpieszyłem. Zaczęło mi się bardzo dobrze układać na półwyspie. W końcu żeby zrezygnowali ze mnie podciagnąłem kwotę kontraktu tak wysoko jak się dało, ale oni nie mieli wyjścia, musieli kogoś wziąć, więc się zgodzili na moje stawki. Mi nie pozostało nic innego jak spakować walizkę i przekląć na nieszczęsny tułaczy los. Wiesz miałem miły domek we Włoszech…
- Masz jeszcze trochę tego wina?
- mam, weź stoi tam, nalej sobie,
- ok, dobre to wino.
No tak…no miałem ten dom, od domu godzinę drogi samochodem nad Morze Środziemne, spokojną pracę, a tu znów powrót do tego co już i tak za dobrze znam. Chyba jestem skazany na wieczne życie w hotelach i na walizkach. Tak...właśnie tak znalazłem się tutaj.
Dziwne, ale w tym całym galimatjasie spraw nic już poźniej nie wydawało mi się tak trudne jak zdobycie paszportu i przejechanie Polskiej granicy dwadzieścia parę lat temu...
- Ricardo, czy Ty w ogóle wiesz o czym ja mówię?
- tak, ale...nie rozumiem właściwie, czemu tak bardzo chciałeś opuścic Polskę...
- no tak…nie rozumiesz...nevermind...

Potem złowilismy jeszcze parę ryb, wypilismy parę butelek chardonnaya, zjedliśmy zdobycze, doprawiliśmy się whisky, poszlismy na miasto jak za starych dobrych warsawskich lat. Odbijajac sie od drzwi kolejnych knajp w końcu znaleźlismy dla siebie miejsce w lokalu niedaleko mariny, gdzie personel nie mial zastreżen co do stanu naszego wyglądu oraz naszej trzeźwości i bez problemu sprzedał nam kolejne porcje alkoholu. Tuatj poznajemy gościa, który twierdzi, że wrócił niedawno z Iraku i poznał tam paru polskich chłopaków, którzy jak mówił „are tought”. Widac Jankes wie jak z polakami under influence zaczynać rozmowę...Obrazy są coraz bardziej poucinane, pamiętam, że gość przemawia do nas po rosyjsku z bardzo poważną miną i dziwnym akcentem. Wygląda jak gadająca głowa z telewizji. Trochę zabawnie. Ja w między czasie rozmawiam z barmanką po francusku (oczywiście Je ne comprendes pas -teraz mówią na mnie francuz ;-) ). Ona po chwili na barze kładzie książkę w tymże języku i od tej pory, zaczyna się mój inny-kolorowy świat. Potem jest już niedzielna pobudka i poranne reminescencje....piwo to najlepsze lekarstwo na choroby nocy. Siadamy, opowiadamy, śmiejemy się i wspominamy...najważniejsze to mieć co w życiu wpsominać.

Tak może wyglądać Monterey nocą...wystarczy przyjąć zaproszenie do "mego świata". Mozesz tutaj wpaść...

Przypomnijcie mi jak dożyję starości (i o wszystkim co tu napisałem zapomnę) sposób w jaki zostałem poinstruowany jak łowić ryby. Wystarczy rzucić i wyjąć - mówi Piotrek i po chwili wyciaga dwie piękne rybki. Teraz Ty spróbuj mister. Ok, rzucam wędkę i wyjmuję!
Na haczyku wiszą dwie okazałe rybeczki, z czego jedna z Krabem w pysku!! „Profesor Piotrek” jest pod sporym wrażeniem… ja z resztą (zieloniutki w tym fachu adept) nie mniejszym. Tak po krótkim instruktarzu złowiłem swoje pierwsze ryby! to było na Pacyfiku, koło Monterey.

Sea foods czyli Krabs, a ty jak w ogóle się tu znalazłeś?

jak to jak? płynąłem sobie...

Isabelle, Sonia, o kim tym razem? Relaks przed Niedzielnym free, czyli nurkowanie, które się nie odbyło (swell)