Friday, October 17, 2008

Ludzie bez cienia - intro


Czarny jak smoła kształt taboretu rzuca rownie czarny cień na podłogę przełamaną płaszczyzną ściany wyrastającą pionowo na jej dębowo parkiecianym końcu. Wspina się dalej po pożółkłej farbie mniej więcej na jakieś 30 cm nad krawędź przełamania i tam się kończy wraz z abakusem siedziska. Papieros tli się niesmiało na spodku w towarzystwie wyciśniętej torebki herbaty. Szczotka do zębów i szklanka nie stanowią tak doskonałej bariery dla światła i dyskretnie zaznaczają swoją obecność na wytapetowanej ścianie kuchni. Czarne blaszane karaluchy przemierzają mój pokój z lewa na prwo i z prawa na lewo, wzdłuż i w szerz, po skosie , pod kątem i po ścianie…Ich czarne korpusy wytyczają karalusze szlaki wędrowne z powiśla do centrum i dalej na wolę, oraz z Pragi na Mokotów przez plac trzech krzyzy. Niektóre krąża po pokoju pokonując trase złożoną z dwóch ścian , podłogi i sufitu w kólko i na okrągło, niektóre wypadają przez otwarte okno na ulice, na Tamkę. Tam rozbijają się o chodnik i w potwornych okolicznościach eksploduja w kontakcie z galanterią betonowych płytek chodnikowych. Trzewia wydarte z ich czarnych oleistych wnętrzy siłą grawitacji składają się na nowo i kumulują w nowe twory, pół cyborgi pół Prusaki zostawiające kupy na każdym wolnym skrawku przestrzeni miejskiej, pstrokato czarne Świnio-byki wyrywające rozkłady jazdy i taranujące wiaty przystankowe oraz stalowe krety drążące chodniki warszawskich ulic, powodując w nich poprzeczne nierówności, których nie wybierają sztywno zestrojone amortyzatory lśniących rowerów górskich. Siedze an parapecie swego okna nad majaczącymi rusztowaniami przyszłej konstrukcji muzeum chopinowskiego.Nic nie ma, przede mną…..Tylko tandetny księżyc wiszacy gdzies nad tarchominem wyglądający jak plansza z tłem w teatrze lub w jednym z tych atelie fotograficznych , gdzie zakochani pstrykają sobie zdjęcia na tle sztucznego kominak lub wymalowango na płótnie zachodu słońca….

Klimatyzator pod sufitem wydaje z siebie miarowy dźwięk wentylatora obijającego się o obudowę. brzdęk, brzdęk, brzdęk. Tempy i miarowy brzdęk emituje z siebie zimne strumienie powietrza , które przesycaja pokój i wylewają się w raz z karaluchami prze okno. Kap, kap, kap woda skroplona z powietrza w procesie schładzania uderza o parapet. Fale zimnego powietrza spływają w dół ulicy mijają BUW po swojej lewej i na wysokości Mostu Świętokrzyskiego wpływają do Wisły, do której rano co uda się stwierdzić naocznie, cała Warszawa wylewa poranną kawę, kawę z mlekiem….tak sobię tłumaczę jej kolor…

zQt