Saturday, January 5, 2008

Pierwsze małe Podsumowanie

Rok 2007 okazał się dla mnie rokiem przełomowym, ale sam nie wiem co ten przełom przyniósł / przyniesie? Ba, sam nie wiem czy ten przełom to efekt życiowej odwagi, niespokoju ducha czy raczej przejaw outsiderstwa a może nawet i tchórzostwa. Nie wnikając w szczegóły, na skutek różnych przemyśleń warszawskich przyjechałem do San Francisco. Ten pierwszy wyjazd przyszedł mi z łatwością, witałem nowe życie z nadzieją i z głębokim oddechem. Koniec życia w świecie 30 letnich kredytów i szczęśliwych rodzin z naręczami dorastających pociech. Wydaje mi się, że te pierwsze miesiące były czasem ważnym, zaskakującym, czasem wesołym, czasem przykrym, ale na pewno nie takim jakim sobie przed wylotem wyobrażałem :-)

Chyba czas na pierwsze rozliczenie się zdobywcy - laika z tym krajem.

- W Połowie Sierpnia przyjechałem na Zachodnie Wybrzeże kontynentu Amerykańskiego, kraju jak się zwykło myśleć wielkich możliwości i legendarnego amerykańskiego stylu życia owianego duchem (jakżeby inaczej) amerykańskiej wolności – fałsz!

Nie wydaje mi się, żeby ludzie owładnięcie hasłami i trendami w stylu „be green”, „be health”, „be the best” mieli jeszcze szansę na poczucie radości z wypicia puszki czerwonej coli i zjedzenia niezdrowego kawałka pizzy. Niestety amerykanie, których poznaję mają jakieś dwie natury. Jedna oficjalna – fasadowa, druga – prawdziwa, stłamszona, mająca ochotę pokazać środkowy palec. Niestety, oni tu żyją i pewnie nie zamierzają zmieniać nic w tym swoim życiu, więc muszą przyjąć te zasady gry. Więc walczą o statut społeczny, o dobre ubezpieczenie medyczne i tani kredyt na dobry uniwersytet dla dziecka. Szkoda mi ich czasem...

- Kalifornijski styl życia, o którym przez pierwsze dwa miesiące mogłem mówić, że mi się podoba, odszedł czas jakiś temu w zapomnienie. W pełni wyposażone mieszkanie z jacuzzi i basenem to nie jest standard (jak myślałem) życia klasy średniej. Zamiast tego mam mleczne szyby w oknach, trochę niedogrzany pokój i średni (czyli tarchomiński) metraż.

- Nie przyjechałem tu z nadzieją zarobienia pieniędzy, więc ominęło mnie uczucie rozczarowania. Chociaż z drugiej strony przyjemnie byłoby mieć z tego coś dla siebie…Niestety tutaj nie ma pieniędzy, które pozwalają myśleć o tych 40 metrach z widokiem na Praskie kamienice…a może ja po prostu żyję jak amerykanie - ponad stan?

- Przyjechałem do kraju, który symbolizuje potęgę gospodarki wolnorynkowej i swobody rozwoju myśli (nie tylko) technicznej. Jednak zauważcie, że w momencie mojego lądowania na SFO, największe samoloty i najszybsze pociągi buduje się w…Europie. Amerykański dolar w mojej kieszeni jest wart 2.72 pln i nie stanowi już takiej wartości jak dwadzieścia lat temu. Galon benzyny kosztuje około 2.80 dolara – to stan z sierpnia 2007. A co się zmieniło dziś?
Po niespełna połowie roku dolar w mojej kieszeni wart jest 2.45 plna a galon paliwa podrożał średnio o pół dolara. Niezbyt pocieszające wskaźniki…Zmartwicie się jeszcze bardziej jeśli umiecie analizować sygnały dochodzące z Wall Street, FED, Departamentu Pracy i z różnych innych fachowych źródeł. Ja nie umiem, więc mogę podać przykład, który w swej prostocie rozumiem.

Amerykanie muszą zacząć oszczędzać, gdyż nie stać ich na życie ponad stan. Ok., zobaczmy zatem jak oni to robią.

Japoński samochód hybrydowy (symbol nowoczesności i bycia w zgodzie z ostatnimi trendami) skierowany na rynek amerykański - Toyota Prius 1.5 przejeżdza na jednym galonie benzyny 54 mile emitując przy tym 0.369 lb CO2 na każdą milę. Brzmi ok., szczególnie gdy porównamy go do amerykańskich monster pick-up’ów. Sprawdźmy co na to europejska konkurencja. VW Polo model 2007 z silnikiem 1.4 turbo diesla na jednym galonie ropy przejeżdża…74.3 mile emitując przy tym 0.351 lb. Dwutlenku węgla na milę. Nokaut! A przecież nie mówimy tutaj o silniku spełniającym najsurowsze norny EURO5 (takim jak chociażby silniki Fiata 500). Czy Amerykanie zatem są nauczeni oszczędności? Chyba nie, ale jestem przekonany, że z kryzysem jednak jak zwykle dadzą sobie jakoś radę. Zapewne zatrudnią azjatyckich inzynierów, zakupią technologie europejskich potentatów lub po prostu uajwnią swoje wojskowe technologie i rzucą na rynek konsumencki coś co przyniesie rozwiązanie przynajmniej części paliwowych problemów.

- Krajobrazy Kalifornii. Nie wiązałem z nimi żadnych nadziei, ale okazuje się, że to one najbardziej mnie zaskoczyły! Yosemite Park, Lake Tahoe, Napa Valley, Berkeley, Monterey, Big Sur to na pewno klasyki ukazujące różnorodność krajobrazu zachodniego Wybrzeża. Z pewnością podróże do Death Valley i Los Angeles zapisały się na trwałe na szczycie listy wypadów tzw. Niezapomnianych! Kalifornia nie ma poza tym tak drastycznych zim jak w Polsce, dla mnie to tez na pewno zaleta ;-)

- Na pewno zweryfikowałem swój pogląd na wiele zawodowych spraw a także na kwestie językowe (jest to najpoważniejsze moje rozczarowanie). Mam nadzieję, że niedługo jakoś się to wszystko ułoży. Początkowe zachwyty po kontakcie z programami 3d ustąpiły zwątpieniu. Niestety jestem inżynierem i rysowanie to ponoć nie moja działka ;-( Ehhh…Ale z perspektywy czasu wiem coraz bardziej co chcę robić, a czego na pewno wolę unikać. Jeszcze rok, jeszcze dwa, wszystko się odmieni... tak śpiewał poeta.

- Nareszcie uciekłem z domu tzw. Rodzinnego, który w pewnym momencie staje się niebezpiecznym bagażem. Mieszkam sam, nie muszę być uwikłany w żadne toksyczne relacje i wiem, że cieszę się bardzo gdy mogę kogoś gościć. Tak jak gościłem Magdę i Tomka, G i WP (ajj), Jarka i Monikę, Marcina, Człowieka Wódkę i Sławka. Wydaje mi się, że jakoś się wreszcie usamodzielniłem co odbija się na tzw. Komforcie psychicznym. Jednak tak naprawdę wersja San Francisco to scenariusz zastępczy pewnej polskiej wizji usamodzielnienia. Stoi gdzieś na Pradze mieszkanie, w którym chciałbym kiedyś zamieszkać, ale nie powiem Wam gdzie bo mi je wykupicie, albo zrobicie tak, że jego cena wzrośnie. Sio! ;-)

- Nurkowanie. Niestety musiałem zrezygnować z regularnych treningów freedivingowych, które stanowiły podstawę mojej stabilności emocjonalnej…Niestety nie pojadę na następny obóz nad Hańczą. Jestem za daleko by móc na wakacje wyskoczyć do Chorwacji czy do Dahab. Za to mam niedaleko Monterey i możliwość nurkowania w Oceanie. Są też palny wyjazdu do Meksyku i na Florydę, ale tam nie jeździ się samemu a tutaj nie ma zbyt wielu chętnych. W Warszawie po wykonaniu dwóch telefonów skompletowałbym ekipę na Dahab, Chorwację, Libię czy nawet bardziej odjechane klimaty…No cóż wydaje mi się, że Meksyk jest paradoksalnie coraz bardziej nieosiągalny…

- Pewne braki w nurkowaniu mam mozliwość rekompensować sobie w całkiem przyjemny sposób. Coś co w Polsce jest trudno osiągalne, nieco dla ludzi z tzw. "ulicy" niedostępne i na pewno dla każdego z nas drogie, tutaj mogę robić niemal co weekend i to w bardzo miłych okolicznościach! Pamietajcie jednak! Broń ostra to nie grabie - zawsze bądźcie ostrożni i przestrzegajcie zasad bezpieczeństwa!


Piff Paff

dla youtube'owców link http://youtube.com/watch?v=mtkF4cLNwxs

- W samej Ameryce doświadczyłem sporo nieprzyjemnych sytuacji,
które dowodzą tego, że ważne rzeczy nie przychodzą łatwo. Zaczynając od początku: Zgubiono mój bagaż (odnaleziony dopiero po tygodniu), problemy z otworzeniem konta w HSBC (ciągną się do dziś), nieprzewidziana przeprowadzka (zgubione rzeczy takie jak dysk twardy i ubezpieczenie laptopa), problemy z kolanem i konieczność operacji. Na koniec problemy z United Airlines i przylotem do Polski (naprawdę jedna z najbardziej nieprzyjemnych sytuacji w moim życiu). Poza tym znów zgubiono mój bagaż w drodze do Polski (how typical…nawet już się tym nie stresowałem). W końcu wczoraj do portfela włożyłem Kalifornijskie prawo jazdy (którego nie miałem w planach, ale wydaje mi się ono dobrym lekarstwem na tzw. „punkty” i zabranie prawka w Polsce – nie potrafie tego wytłumaczyć, ale chrzanię ziemskie prawodawstwo i mam je gdzieś!! ). Gdybyście posłuchali opowieści Marcina o robieniu prawa jazdy http://marcin-sieradzki.blogspot.com/2007/11/mam-california-drive-license.html i skonfrontowali je z moimi nie uwierzylibyście, że robiliśmy prawo jazdy w tym samym czasie w tym samym kraju… Per Aspera ad Astra? Mam nadzieję…

- Siedząc w samolocie do Polski poczułem niesamowitą ulgę…Czas zweryfikować tą pierwszą rundę. Myślę, że stosując analogię do walk bokserskich można mówić o chwilowym prowadzeniu Ameryki na punkty…Na szczęście obyło się bez knock downu, ale nie wiadomo co będzie dalej…Po drugiej stronie ringu nadal stoi nikomu nieznany Polak. Pamiętacie tamta walkę? Wielu ludzi zapamiętało ją z trzech prostych powodów:

- po raz pierwszy Polak dostał szansę walki o tytuł mistrzowski w wadze super ciężkiej

- po drugie przegrał tą szansę waląc mocno poniżej pasa

- po trzecie Polak wyleczył wielkiego mistrza z boksu ( Ridick Bow po tej i nastepnej rewanżowej walce zrezygnował z dalszej kariery na ringu)


Dużo analogi a wszytko dzieje się dziesięć lat później ;-/

Eh coz zrobic??

Zawsze z radością wracam do domu, nawet jeśli chwilowo nie wiem gdzie on jest to na Okęciu czuję, że jestem blisko…