Monday, July 21, 2008

Moto GP - Laguna Seca

Dzien był wybitnie leniwy. Z Eve (wcale nie tak rano) na skutek braku wzajemnej mobilizacji z ledwością odkleilismy się od łóżka. Nim stanęliśmy na prostych nogach i z trudem pozbieraliśmy się do kupy po drodze zdązylismy zaliczyć poranną toaletę (to była raczej droga przez wiecznośc). W trakcie tych wszystkich porannych rytualów oszukiwaliśmy się oczywiście porozumiewawczo i bez żadnej krempacji, ze wcale jeszcze nie jest jeszcze tak późno. Ze zdziwieniem przetarliśmy oczy - Hmmm, ten zegarek kłamie.
O kurcze, ten w kuchni tez. Ok, a ten w telefonie? Hmmm...Zarządzamy szybką "Niby mobilizację", ale de facto nadal wszystko dzieje się w tempie moderato. Po chwili (i kilku następnych) upływie wreszcie wsiadamy w "Szerokiego", wpadamy na Union i wcale nie w pośpiechu zabieramy wszystkie rzeczy pozostałe po wieczorku literackim, który dzień wcześniej miał miejsce na Union Street. Pakując naczynia wraca wspomnienie dosyć zabawnej inicjatywy, której to miałem okazję i przyjemność stać się uczestnikiem. Tym razem Kultura poczuła się w potrzebie wezwania mnie na prezentację książki o niezwykle aktualnym temacie - Tybet. Oblicze zaś Kultury, w osobie dosyć zabawnie wygladającego Pana w średnim wieku reprezentował (a jakzeby inaczej) sam Autor z pasją opowiadający o tym o czym ksiązka z racji tytułu traktuje. Zdązyłem zauwazyć juz w Warszawie, ze na tego typu wieczorkach zwykli pojawiac się przerózni osobnicy, których (jednak) mozna stosując pewne uproszczenia uszeregować w trzy dosyć charakterystyczne grupy.
Pierwsza z nich to prawdziwi entuzjaści, zywo zainteresowani literacką częścią -czyli oficjalnym powodem owego zgromadzenia (jakkolwiek dluga ta część by nie była).
Druga: Ludzie mniej zainteresowani literacką, a trochę bardziej towarzysko - socjalną częscią przedsięwzięcia (Ci zazwyczaj rozmawiają o pracy i szukają ujścia swojej powierzchownej elokwencji, mając jednocześnie w gotowości rekę, która sprawnym ruchem wyciagnie z butonierki lśniącą wizytówkę opatrzoną imieniem, stanowiskiem i nazwiskiem - to tak just in case).
I na końcu grupa trzecia (w której to grupie i ja jestem): Czyli ludzie z tak zwanego przypadku...A moze wcale nie ma przypadków? Nie wiem, ale to by chyba było na tyle.
** GALERIA FOTO **
Czas powrócić na właściwą drogę...
Drogę do Montereya, którą to przez te parę miesięcy zdązylem poznać na pamięć. Chyba pierwszy raz ogladam ją z fotela pasazera. Ciekawe doświadczenie -trochę inna perspektywa, trochę permanentnie ładny widok po lewej (bez względu na to co za oknem). Dojezdzamy do Embassy Suite w Seaside - odbieramy bilety i po chwili znajdujemy się w Shuttle busie. Muszę powiedzieć, ze tej części Californii , którą widzę przez okno autokaru, dowozącego nas pod sam tor nigdy wcześniej nie widziałem
Tor jest przepięknie usytuowany. Jest to kolejny dowód na to, ze Dziki Zachód ciągle potrafi mnie zaskoczyć - mimo, ze tyle razy brałem sie już z nim za bary.
Potem pamietam ten sam widok za oknem podczas zachodu Słońca, gdy wracamy z wyścigu. Za chwilę clam chowder w Montereyu wypełni nasze wygłodniałe brzuchy a Christian Pfeifer z Niemiec wypełni coś co nazywa się tak zwanym czasem wolnym bez pomysłu na zagospodarowanie. Motocyklowy pokaz trzykrotnego Mistrza Świata w motorowym freestyle'u odbywający sie na zamkniętej ulicy Montereya stanowi jakby podsumowanie dnia. Przypadkowe zetknięcie się z tym zupełnie niecodziennym show to jakby klikniecie przycisku "Save". A przycisk ten pośród okrzyków tłumu i ryku silnika zapisuje w naszej pamięcie cos co pozostanie w głowie na pewno na bardzo długo. Oboje patrzymy na to co dookoła nas. Kto wyłączył grawitację? Pytamy sie nie do końca wiedząc kto móglby być adresatem tego pytania. Patrzymy się na siebie ostro wkręceni klimatem widowiska. Eve gwizdze najgłośniej w całym tłumie. Akrobacje obu zawodników coraz bardziej tracą kontakt ze swiatem rzeczywistym...Kto poukładal narożniki tych budynków? Patrzę w oczy Ewie, ale nie wiem Kto mógłby być nadawcą tej odpowiedzi... A moze wiem, tylko udaję ze nie wiem, zeby Wam zycia wcale nie ułatwiać... A moze trochę dlatego, ze nie potrzebuję dzielić się tą wiedzą...A to wszystko - to wynik moich słabości...
Dzięki
pozdor pozdro